Bez namysłu

W polskiej polityce liczy się jedynie to, co wykrzyczane tutaj i teraz, w trybie natychmiastowym, a najlepiej bez żadnego trybu.

08.06.2018

Czyta się kilka minut

Protest środowisk narodowych podczas zorganizowanego na wrocławskim Festiwalu Wolności panelu dyskusyjnego o rocznicy 4. czerwca / Fot. Paweł Relikowski / Polska Press / East News /
Protest środowisk narodowych podczas zorganizowanego na wrocławskim Festiwalu Wolności panelu dyskusyjnego o rocznicy 4. czerwca / Fot. Paweł Relikowski / Polska Press / East News /

Migawka telewizyjna, 4 czerwca 2018 r. Młoda kobieta, chyba posłanka, a jeśli tak, to zapewne PiS-u lub Kukiz 15, zapytana, co się stało 4 czerwca 1989 r., rzuca do kamery bez chwili namysłu: „To dzień, w którym komuna spadła na cztery łapy”. Mimo całej kuriozalności, nie lekceważyłbym tej wypowiedzi, bowiem to parosekundowe ujęcie dotyka do żywego bolesnych punktów dzisiejszego świata i naszej w nim egzystencji. Czego więc możemy się z niej dowiedzieć o nas i rzeczywistości, w której żyjemy? Spróbujmy:

 

Po pierwsze, w sferze publicznej wzbierają rządy nie tyle bezmyślności, co bez-namyślności. Z bezmyślnością można walczyć wykazując jej błędy i występując z obszaru wolnego namysłu, którego bezmyślność nie jest w stanie zawłaszczyć. Namysł ów jest „wolny” nie tylko dlatego, że jego żywiołem jest wolna, nieskrępowana myśl, ale także dlatego, że jest niespieszny, refleksyjny, że rodzi się w czasie danym człowiekowi do namysłu właśnie. Bez-namyślność natomiast jest znacznie groźniejsza, przemawia bowiem bez chwili zawahania, jakby już złapana w trakcie wypowiedzi (to zresztą jej cecha charakterystyczna: bez-namyślność to stan nieustannego słowotoku, eliminujący ciszę jako rzecz dla niej niebezpieczną). Wygłasza swoje tezy z wyjątkowo arogancką pewnością siebie, tonem nieznoszącym sprzeciwu, zdobnym w retoryczne formuły, mające w przystępnej formie wykazać każdemu, że ma do czynienia z prawdą niekwestionowaną, prawdą na poziomie mądrości ludowej, która przecież dowodu nie wymaga (stąd ów przysłowiowy „kot” spadający na cztery łapy), za którą stoi wieloletnia tradycja obejmująca wszystkich i wszystko. A zatem i tych, którzy nie zgadzają się z bez-namyślnymi opiniami.

 

Po drugie, bez-namysł dramatycznie dewaluuje czas właściwy myśleniu. Ostentacyjnie lekceważy wszelką refleksyjność, bowiem każda minuta poświęcona na niespieszne zastanawianie się jest uznana za straconą, a ten, kto zastanowienie się reprezentuje, kto mówi z namysłem, ważąc racje i nie lekceważąc ciszy, uchodzi za rzecznika czasu straconego. Liczy się jedynie to, co wykrzyczane tutaj i teraz, w trybie natychmiastowym, a najlepiej bez żadnego trybu. Tą drogą bez-czas polityki bez-namysłu rujnuje nasze relacje z przeszłością, nie pozwalając na poważne ich roztrząsanie; w miejsce namysłu podstawia gotowe, przygotowane przez pijarowców formuły.

 

Po trzecie, typ dyskursu bez-namysłu redukuje jakąkolwiek możliwość dostrzeżenia niuansów rzeczywistości i jej powikłanych uwarunkowań historycznych. Bełkot ideologicznych frazesów zalewa wszystko fałszywym blaskiem jedynej racji, który ma skutecznie wyeliminować wszystkie cienie i półcienie. Te zaś są niezbędne do zrozumienia skomplikowanych sytuacji historycznych, w których bardzo rzadko racje znajdują się wyłącznie po jednej stronie. Namysł pozwala skupić się na owych historycznych warunkach, dzisiaj, z perspektywy dziesięcioleci, może już mniej widocznych, ale właśnie dlatego obowiązkiem człowieka myślącego i odpowiedzialnego jest wołać o przypominanie owych okoliczności. Choćby po to, by można było ocenić i docenić trud wszystkich, którzy w historycznym procesie brali udział. Bez-namyślność robi wszystko, by do tego nie dopuścić, stąd wysiłek negowania historyczności ludzkiego losu i prymitywnego upraszczania dramatyzmu jego wyborów.


Czytaj także: Bartłomiej Sienkiewicz: Nieludzka polityka


Bowiem, po czwarte, bez-namyślność polityczna zamyka człowieka w teraźniejszości, a przeszłość, o ile pojawia się w jej horyzoncie, to tylko jako odskocznia do tego, by powiedzieć ludziom: „widzicie, teraz dopiero jest dobrze, a byłoby wam nieskończenie lepiej, gdyby nie ONI, których działanie w minionych latach zamknęło wam drogę do owego >>lepszego<< stanu”. Jest to teza socjotechnicznie chwytliwa (kto nie chciałby mieć „lepiej”, a skoro, jak mu się każe wierzyć, nie ma, to bardzo pragnie dowiedzieć się, za czyją to sprawą), choć całkowicie nie do udowodnienia, bowiem poruszająca się w kręgu historii alternatywnej.

 

Po piąte, prowadzi to do utraty wrażliwości w każdej dziedzinie życia. Tam, gdzie mają rządzić przygotowane z góry formuły, liczą się jedynie odpowiedzi. Pytania są lekceważone, zagłuszane, przyjmowane niechętnie i kwalifikowane z miejsca jako nie na temat. Podniesienie kwestii uchodźców albo niepełnosprawnych obywateli od razu kwituje się jako „polityczne”, a zatem niemerytoryczne, bezsensowne, nie na temat, ergo nie warte zajmowania się nim. Pytanie należy bowiem do dziedziny czasu straconego, groźnego dla władzy bez-namyślności. Odpowiedź nie ma być odpowiedzią na pytanie, lecz sądem ex cathedra, nie ma niczego otwierać, przeciwnie – ma wszystko zamknąć, tak jak marszałek Kuchciński zamyka dyskusje w parlamencie jeszcze zanim się zaczęły.

 

Po szóste, tak oto słowo w dyskursie publicznym, zamiast być instrumentem rozmowy i dialogu staje się rozkazem, a gdy słowo nie znosi sprzeciwu, kruszy się demokracja. Nie tylko bowiem ustanawia ono jedyny właściwy porządek rzeczy, ale także łatwo uruchamia kontrolę nad wszystkim, co mogłoby wyrazić sprzeciw wobec owego rozkazu. Historia podsuwa wystarczająco przykładów, by wiedzieć, że ład oparty na słowie-rozkazie rychło może ześlizgnąć się w bez-ład absolutystycznej władzy. Bez-namyślność, bez-wrażliwość i bez-ładność są ściśle z sobą związane.


Czytaj także: Dariusz Kosiński: Wieczny nieodpoczynek


Po siódme, przytoczony na początku bon mot posłanki jawnie zdradza objawy nieodpowiedzialności międzypokoleniowej. Pomijając już kwestie tak subtelne (być może nieuchwytne dla pani poseł), jak wolność, demokracja, wspólnota europejskiego świata, pozostańmy przy twardej materii faktów. Czy nie zdumiewa w owym socjotechnicznie zmajstrowanym zdaniu pogardliwa ignorancja wobec czasu, w którym dzięki wspólnemu wysiłkowi radykalnie zmienił się nasz los? Czyżby pani poseł, pogrążona w bez-czasie bez-namyślności, nie dostrzegała rosnącej zasobności przeciętnego Polaka, tego, że paszport ma w domu i jedzie niezłym autem, po niezłej drodze aż do Portugalii nie zatrzymywana do wizowej kontroli? Czyżby umknęło jej bystremu oku, że sklepy nie są puste i nie ma już kartek na benzynę, a znamienity procent obywateli zdołał się wykształcić zawodowo na przyzwoitym poziomie? Rozumiem, że pani poseł albo żyje wciąż w tamtym świecie, albo sugeruje, że gdyby nie ONI, którzy spadli na cztery łapy, każdy z nas miałby willę z basenem; szkoda jedynie, że młodzi otrzymują kompletnie nieodpowiedzialnie zafałszowany przekaz dotyczący minionego czasu.

 

Po ósme, taki sposób uprawiania polityki skutkuje tym, że zaczynamy pogrążać się w resentymentalnych motywacjach. Zamiast myśleć, jak faktycznie poprawić los ludzi, którzy z różnych powodów, także przez zaniechania poprzednich rządów, zostali pominięci w owym procesie zmiany, wolimy skupić się na szukaniu winnych oraz skutecznej obronie stanu politycznego posiadania mierzonego słupkami poparcia. Po co rozwiązać finansowe problemy opiekunów niepełnosprawnych, skoro można beztrosko podsunąć pomysł, że wszystko to wina tych, którzy „spadli na cztery łapy”, i gdyby nie to, życie opiekunów byłoby pozbawione trosk. Bez-namyślności nieobce jest kierowanie się odwetem, bowiem pozwala on zdjąć z siebie wszelką odpowiedzialność. Dlatego bez-namyślność  jest także bez-odpowiedzialnością.

 

Po dziewiąte, wszystko to zmierza do tego, by wcześniej czy później pozbawić nas słowa. Rzecz jest paradoksalna, bowiem by tak się stało, konieczny jest nadmiar słowa, jego zalew, potoczystość i miodopłynność, niezakłócona żadną przerwą na namysł czy wahanie. Wypowiedź pani poseł była natychmiastowa, niczym przygotowany z góry retoryczny wybuch. Miała nie tylko przekonać swą bez-namyślnością o niezachwianej prawdzie, ale także zniekształcić sens tego, co stało się 4 czerwca 1989 r. i tym sposobem zneutralizować tę datę, pozbawić ją znaczenia, oślepić nas na jej przełomowy charakter. Tak „zmiana” staje „zdradą”, „transformacja” „złodziejstwem”, a ludzie podejmujący ryzyko nieprzećwiczonych przez nikogo wysiłków przeobrażają się w „koty spadające na cztery łapy”. Gdy minister Gowin nazywa swoją mocno kontrowersyjną reformę korporatyzującą uniwersytety „konstytucją”, zmierza w podobnym kierunku zatarcia znaczenia słowa konstytucja.  Zresztą pewnie nie tylko o zatarcie tu chodzi, lecz o osłabienie właściwego znaczenia terminu konstytucja; skoro można go odnieść nie tylko i wyłącznie do ustawy zasadniczej, ale do każdego konstruowanego i zmienianego prawa, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by podobnie traktować Konstytucję Rzeczypospolitej. Bez-namyślność działa na rzecz tego, byśmy utracili znaczenia słów, a to otwiera drogę wszelkim manipulacjom.


Czytaj także: Bogdan de Barbaro: Idzie groźne


Po dziesiąte, na końcu procesu narastającego bez-namysłu kryje się trywializacja i banalizacja polityki, w której nie chodzi już o nic, o żadne wartości, a jedynie o kolejne wygrane wybory. Coraz bardziej zaciera się granica między życiem publicznym a rozrywkowym programem. Niepowaga polityków nie jest bez znaczenia: za ich infantylne w gruncie rzeczy zabiegi płacimy naszym życiem, wystawianym na coraz to bardziej zadziwiające sztychy bez-namyślności. Kiedy premier kraju uważającego się za „wielki i znaczący” jedzie do Papieża i składa mu w darze koszulkę z podpisami piłkarzy reprezentacji nie wiemy, żart ci to marny, czy pomyłka? Ale pewniejsze będzie podejrzenie, że to ukłon w stronę elektoratu kibicowskiego, w Polsce obdarzonego niespotykanymi przywilejami nietykalności. Tak polityka banalizuje się i miast być poważnym namysłem nad tym, jaki świat zostawimy naszym dzieciom i wnukom, staje się wyjaławiającym wyścigiem do wyborczej piaskownicy.

POLECAMY: W NOWYM NUMERZE "TYGODNIKA POWSZECHNEGO", W KIOSKACH OD 13 CZERWCA, ZNAJDZIE SIĘ BLOK TEKSTÓW O RZEKOMEJ ZDRADZIE ELIT. FENOMENEM POPULARNOŚCI ZJAWISKA, KTÓRE WRÓCIŁO CHOĆBY W KONTEKŚCIE ROCZNICY 4 CZERWCA, ZAJMĄ SIĘ MARCIN NAPIÓRKOWSKI I AGNIESZKA HASKA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej