Bez ceremoniału

Ponad sto lat temu historia ta bulwersowała najpierw górnośląską, potem polską, a wreszcie europejską opinię publiczną - choć dotyczyła sprawy prywatnej: kościelnego ślubu niejakiego Wojciecha Korfantego, działacza polskiego ze Śląska, który właśnie został posłem do Reichstagu.

11.08.2009

Czyta się kilka minut

30-letni Wojciech Korfanty, 1903 r. /fot. archiwum Jana F. Lewandowskiego /
30-letni Wojciech Korfanty, 1903 r. /fot. archiwum Jana F. Lewandowskiego /

Niedługo przed wyborami czerwcowymi 1903 roku do niemieckiego parlamentu, Reichstagu, 30-letni Korfanty poprosił o rękę młodziutką Elżbietę Sprott, ekspedientkę z domu towarowego braci Barasch w Bytomiu. Nie wiemy, jak się poznali; może Korfanty robił tam zakupy. W tradycji rodzinnej Korfantych zachował się przekaz, że po pierwszym spotkaniu z przyszłym mężem Elżbieta rzuciła się matce na szyję i zawołała: "Mamo, jaki on piękny!". W istocie, Korfanty podobał się kobietom. Wspomniała o tym Ludmiła Hagerowa, pisząc, że "był nie tylko człowiekiem odważnym i bardzo dobrym mówcą, lecz także przystojnym mężczyzną". W niemieckiej prasie pisano o nim: "Die blonde Bestie" (blond-bestia).

Urok osobisty Korfantego odnotowywano też w prasie polskiej: "Młodziutki blondyn - pisał przeprowadzający z nim rozmowę dziennikarz w 1903 r. - średniego wzrostu, lica świeże, różowe, mały jasny wąsik, niebieskie oczy spoglądające spokojnie, prawie naiwnie z całej postaci tchnie sympatyczny urok młodości, ufnej w przyszłość, nierozczarowanej jeszcze życiem i jego gorzkimi zawodami". Reporter wspomniał też Elżbietę, pisząc, że "kształtna i wdzięczna, wpatrzona w męża jak w obraz, wsłuchana w każde jego słowo".

Pułapka kardynała Koppa

Zgodnie z pruskim prawem młoda para musiała najpierw zawrzeć ślub cywilny, a potem kościelny. Wybrała parafię Trójcy Przenajświętszej w Bytomiu, do której należała panna młoda. Gdy Korfanty z Elżbietą i jej ojcem, wszystko tak jak trzeba w ówczesnym zwyczaju, udał się do proboszcza ks. Reinholda Schirmeisena, ten przyjął zgłoszenie. Datę ustalono na 1 lipca. Według prawa kościelnego, Korfanty musiał dać zapowiedzi również w swoim miejscu zamieszkania, czyli w Katowicach; i tu nie było problemu. Znany mu ks. Wiktor Schmidt z parafii Mariackiej przyjął zgłoszenie, a nawet zwolnił go z egzaminu przedślubnego z religii.

Nic nie zapowiadało burzy.

"Po niejakim czasie - relacjonował potem sam Korfanty - uwiadomił ks. Schirmeisen teścia mojego, że ze strony niemieckiej taki napór robią na niego, że teść winien nakłonić mnie do podpisania oświadczenia, że jestem i chcę pozostać katolikiem, że zawsze będę posłuszny w sprawach czysto kościelnych ks. Kardynałowi Koppowi, zwierzchnikowi kościelnemu. Aczkolwiek żądanie takie kościelne stanowiło ujmę honoru mojego, bo od nikogo takich oświadczeń księża nie żądają, podpisałem je dla zgody świętej. Sądziłem, że po złożeniu oświadczenia tego sprawa moja została załatwiona". Także dla świętego spokoju zgodził się, by Msza odbyła się o... szóstej rano, co było jawną złośliwością ze strony niemieckich duchownych.

Jakież było zatem zaskoczenie Korfantego, gdy kilka dni przed terminem przeczytał w bytomskiej "Oberschlesische Grenzzeitung", że podobno ślubu nie dostanie. Zaniepokojony, udał się do parafii bytomskiej, by dowiedzieć się, iż w jego sprawie debatuje właśnie grono księży. Gdy narada dobiegła końca, Korfanty usłyszał od proboszcza Schirmeisena, że ślubu nie dostanie, jeśli nie przeprosi księży-Niemców za napaści polskiej gazety "Górnoślązak". Szczególnie chodziło o artykuł z numeru majowego, w którym zarzucano niemieckim księżom, że z kościołów "zrobili hale jarmarczne dla wrogiej nam polityki niemieckiej", a ze spowiedzi "porobili budy jarmarczne, gdzie sprzedają odpuszczenie grzechów za drogą cenę wyparcia się przekonań politycznych".

Ksiądz Schirmeisen zaproponował, że jeśli Korfanty przeprosi za "Górnoślązaka", to dostanie ślub, ale cichy, bez ceremoniału (bez śpiewu i gry na organach). Tego było Korfantemu za wiele. "To Kościół odniesie szkody" - oświadczył.

30 czerwca doszło więc tylko do ślubu cywilnego. Następnego dnia, zamiast kościelnego, odbyła się w domu Elżbiety uczta weselna, bo zaproszonych gości nie sposób było już powiadomić o sytuacji. "Goście się zjadą - wesele będzie, choć ślubu dzisiaj nie będzie, choć ślub ten odbędzie się później i w innych warunkach. Wesele bez ślubu! Niejeden by może nie chciał wierzyć temu! I prawda, to rzecz nadzwyczajna, rzeczywiście możliwa tylko u nas na Górnym Śląsku, gdzie wszechwładnie panuje policja, no i księża - centrowcy [tj. zwolennicy niemieckiej katolickiej partii Centrum - red.]" - komentował "Górnoślązak".

Depesza z Watykanu

Korfanty nie dał za wygraną. Odwołał się do kardynała Koppa, który - jak można się było spodziewać - odpowiedział, że interwencja jest niemożliwa, i odesłał go do ks. Schirmeisena. A nie było mowy o znalezieniu innej parafii: na zjeździe niemieckich księży w Bytomiu zapadła "profilaktyczna" uchwała, by Korfantemu nigdzie indziej ślubu nie dawać. Przeciw tej uchwale jako jedyny protestował ks. Schirmeisen (co pozwala sądzić, że odmawiając Korfantemu działał wbrew sobie).

Nie wiadomo, kto zainicjował tę akcję przeciw Korfantemu. Wiemy tyle, że jeden z okolicznych proboszczów. Na pewno nie był to ks. Schirmeisen. W każdym razie stało się dla Korfantego oczywiste, że na Górnym Śląsku ślubu nie dostanie. Nie było to jeszcze tragedią, bo zdawało się, że starczy wyjechać za pobliską granicę, do Krakowa, i zamieszkać w nim na wymagane prawem kościelnym sześć tygodni. Pod koniec lipca 1903 r. Korfanty i Elżbieta pojechali więc do Krakowa. Jednak i tu spotkały ich trudności, ze strony kardynała Puzyny.

20 lipca 1903 r. zmarł bowiem papież Leon XIII. Na jego pogrzeb i konklawe udali się do Rzymu dwaj zainteresowani sprawą kardynałowie: Kopp z Wrocławia i Puzyna z Krakowa. Działali wspólnie na rzecz wyboru Piusa X. Przy okazji Kopp dostał poparcie Puzyny w sprawie Korfantego i do Krakowa nadeszła z Watykanu depesza: "Ślubu Korfantemu nie dawać". Oburzyła wielu księży krakowskich; niektórzy byli gotowi wyłamać się z dyscypliny.

Po powrocie Puzyny, Korfanty udał się do niego; spotkanie odbyło się w klasztorze Kamedułów. "Byłem przygnębiony - wspominał po latach - i serce mi biło na myśl, że kardynała nie zdołam przekonać i ubłagać. Dojeżdżam do bram klasztoru i pociągam dzwon u furty. Narzeczona zostaje tymczasem przed bramą, bo noga kobieca progu kamedułów przestąpić nie może. Braciszek prowadzi mnie do dużego pokoju. Czekam, czekam i czekam. Cisza grobowa. Nareszcie wchodzi olbrzymia postać w purpurach. Twarz blada, twarz ascety... Rozlega się głos twardy: Czego pan chcesz ode mnie? Zacząłem przedstawiać swoją sprawę. Przerywa i mówi: Wracaj pan do siebie, spełnij pan żądane warunki. Jeden Bóg na niebie i jeden Kościół na ziemi... Zostałem sam. Zwarłem pięści, aż paznokcie mi się wbiły w ciało, zacisnąłem zęby i wyszedłem".

Wesele po krakowsku

Ale Korfanty nie zrezygnował. Miał coraz silniejsze poparcie opinii publicznej. Gdy Elżbieta uczyła niemieckiego na pensji pani Kaplińskiej w Krakowie, on działał. Pojawił się na chwilę w Zakopanem, gdzie miał wykład o walce narodowej na Górnym Śląsku. Sprawa jego ślubu stawała się głośna, opisywana przez polskie, a potem i zagraniczne gazety. Zabrał publicznie głos biskup przemyski Józef Pelczar, oświadczając, że nie widzi przeszkód w prawie kanonicznym uniemożliwiających udzielenie Korfantemu ślubu.

Wreszcie ks. Władysław Mikulski, proboszcz parafii św. Krzyża, zdecydował się udzielić Korfantemu ślubu, nie oglądając się na grożące mu konsekwencje.  Datę wyznaczono na 5 października. Ale brakowało ciągle zgody Puzyny. Dopiero na dwa dni przed ślubem ks. Władysław Bandurski, sekretarz kurii, zdołał przekonać upartego kardynała do wycofania sprzeciwu. "Dziej się wola Boża, będę miał jednego nieprzyjaciela mniej" - machnął ręką Puzyna.

5 października 1903 r. tłumy krakowian wypełniły więc plac przy kościele św. Krzyża, by uczestniczyć w ekscytującym wydarzeniu. Potem odbyło się przyjęcie w pensjonacie pani Muszyńskiej; wśród gości z krakowskiej bohemy zauważono malarza Włodzimierza Tetmajera (dopiero co zapisanego w literaturze pod postacią Gospodarza w "Weselu" Wyspiańskiego). Nikt nie spodziewał się, że to nie koniec tej historii. Bo kard. Kopp wystosował protest do Rzymu, domagając się unieważnienia małżeństwa. Nic jednak nie wskórał. Pius X spowodował odrzucenie protestu przez właściwą kongregację i przysłał nawet młodej parze swe błogosławieństwo. Korfantowie oprawili je w ramkę i trzymali na fortepianie w swym domu.

Tekst jest fragmentem książki "Wojciech Korfanty. Biografia tragiczna", która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Videograf II w Katowicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2009