Berlinale 2017: Festiwal a sprawa polska

Zaczęło się od wpisu Cezarego Gmyza na Twitterze, a potem karuzela interpretacji nabrała rozpędu. Choć tylko garść widzów obejrzała jak dotąd nowy film Agnieszki Holland, to wydaje się, że prawie wszyscy już wiedzą, co o nim sądzić.

18.02.2017

Czyta się kilka minut

Agnieszka Holland podczas 67 edycji Berlinale, 12.02.2017 r. /  / Fot. Tobias SCHWARZ/AFP/EASTNEWS
Agnieszka Holland podczas 67 edycji Berlinale, 12.02.2017 r. / / Fot. Tobias SCHWARZ/AFP/EASTNEWS

Cezary Gmyz tak napisał o „Pokocie” w reżyserii Agnieszki Holland, czyli adaptacji powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” o walczącej o dobrobyt zwierząt emerytce Janinie Duszejko z Kotliny Kłodzkiej: „Głęboko antychrześcijański, właściwie pogański film. Apoteoza ekoterroryzmu”. Samozwańczy ekspert od spraw kultury wyczuł w polskim thrillerze niebezpieczny potencjał, dodając też, że jest „wymierzony w myśliwych” i „gloryfikuje zabijanie ludzi”. Gmyz, debiutujący w tym roku jako festiwalowy korespondent, nie jest zainteresowany oceną walorów artystycznych filmu lub wyborów reżyserskich Holland, ale czystym przekazem ideologicznym („słusznym” bądź „niesłusznym”). 

Szybko w polskim internecie pojawiły się polemiki z wpisami Gmyza, dowodzące zdroworozsądkowo, że „Pokot” wcale nie nawołuje do mordu. Takie próby „obrony” filmu z góry skazane są jednak na porażkę, bo bez mrugnięcia oka przyjmują trochę szaloną argumentację drugiej strony. To tak, jakby „Przemianę” Kafki uznać za paszkwil na życie owadów (by pozostać w kręgu bliskich „Pokotowi” metafor zwierzęcych) – i, w ramach refutacji, z pełną powagą przekonywać, że nie o paszkwil tu chodzi.

Paradoksalnie, być może to samo Berlinale zachęca do takiej rozmowy o filmach, podtrzymując od lat renomę festiwalu wyczulonego na sprawy społeczne, kondycję mniejszości i grup wykluczonych, zaangażowanego politycznie oraz włączającego do programu wiele filmów z najmniejszych kinematografii świata. W zeszłym roku motywem przewodnim festiwalu była sytuacja uchodźców przypływających do Europy, czego dobitnym wyrazem okazał się Złoty Niedźwiedź dla „Fuocoammare. Ogień na morzu” Gianfranco Rosiego – dokumentu o codziennym stanie wyjątkowym na Lampedusie. 

Dziś, kiedy globalny porządek jest jeszcze bardziej niestabilny, a zachodni politycy coraz częściej wybierają partykularyzm zamiast solidarności, nie sposób już skupić uwagi na jednym palącym problemie. Odbija się to też na kształcie tegorocznego festiwalu, który pod względem dominującej tematyki filmów i temperatury kuluarowych rozmów wydaje się być o wiele bardziej rozproszony. Choć echo kryzysu uchodźczego odzywa się w najlepszych filmach konkursowych, np. w fińskim „The Other Side of Hope” Akiego Kaurismäkiego, to pulsu Berlinale należy szukać gdzie indziej – w przenikającym najnowsze kino niepokoju o kształt świata, który znamy, ale też tego, który dopiero nadejdzie.

W tej perspektywie lokalny spór o „Pokot” wydaje się elementem polskiego folkloru publicystycznego, ale nie udziela odpowiedzi na pytanie o specyfikę polskiego kina prezentowanego w Berlinie. Zgodnie z obiegową opinią, niemiecki festiwal szuka filmów, które pokazują „jak jest” w naszym kraju, działając tym samym niczym społeczny sejsmograf. Potwierdzają to sukcesy Małgorzaty Szumowskiej (nagroda za reżyserię za „Body/Ciało” w 2015 r.) i Tomasza Wasilewskiego (nagroda za scenariusz do „Zjednoczonych stanów miłości” w 2016 r.) – dwojga filmowców, którzy formą i problematyką swoich ponurych filmów doskonale wstrzelili się w oczekiwania międzynarodowej krytyki. W tym roku możemy jednak odnotować istotną zmianę: na Berlinale króluje polskie kino czerpiące przede wszystkim z wyobraźni, a nie z wąsko pojętej społeczno-politycznej rzeczywistości.

Oczywiście, ustawianie takiej dychotomii może już w punkcie wyjścia wydać się fałszywe. „Pokot” Holland to przecież w istocie drapieżny pamflet na Polskę myśliwych i fanatycznych zjadaczy taniego mięsa, dla których pojęcie praw zwierząt to niezdrowa fanaberia. Nie było dotąd polskiego filmu tak bezpośrednio i odważnie podejmującego ekologiczną, pro-zwierzęcą tematykę (będącą, nawiasem mówiąc, raczej znakiem rozpoznawczym prozy Tokarczyk niż kina Holland). Jednocześnie „Pokot” jest w pierwszym rzędzie artystycznym eksperymentem: opowieść poznajemy z punktu widzenia narratora, który okazuje się kompletne niewiarygodny i na dodatek niebezpieczny; groteska i czarny humor mieszają się w nim z kryminalną intrygą; co i rusz pojawiają się też ujęcia charakterystyczne dla kina przyrodniczego. Ten mariaż gatunków i stylistyk wymyka się jednak spod kontroli. Filmowi szkodzi też karykaturalna kreska, za pomocą której Holland rysuje postaci (Borys Szyc jako prymitywny oprawca zwierząt popada niemal w autoparodię). Mimo że „Pokot” to jeden z najsłabszych filmów w karierze Holland, to wskazuje on kierunek poszukiwań najnowszego kina polskiego pokazywanego na Berlinale. Polscy twórcy korzystają ostatnio obficie z licencji na kreację, uwalniając się z okowów siermiężnego realizmu spod znaku „Zjednoczonych stanów miłości” Tomasza Wasilewskiego.

Nikt nie uosabia tej zmiany lepiej niż Kuba Czekaj, którego „Baby Bump” było jednym z największych odkryć ubiegłego roku. Młody i piekielnie zdolny Czekaj pokazał na Berlinale „Królewicza Olch”, w którym kontynuuje rozbieranie dzieciństwa i dorastania na części pierwsze. U Czekaja dojrzewanie, oprócz erupcji fizjologicznych atrakcji uchwyconych w „Baby Bump”, odbywa się przede wszystkim w głowie – jest subiektywną fantazją. Chłopiec w „Królewiczu Olch” snuje wyobrażenia o własnej potędze i słabościach, oswaja strachy za pomocą naprędce skleconych, onirycznych scen oraz zakrzywia rzeczywistość poprzez zmyślenie tak, by pasowała do jego potrzeb. Czekaj w pewnym sensie dziedziczy po polskich mistrzach kina dziecięcego i młodzieżowego w rodzaju Janusza Nasfetera, a zarazem idzie o krok dalej, eksplorując splot prawdy i wyobraźni, który rzadko staje się tematem filmów dla (i o) najmłodszych.

Dużym zaskoczeniem były „Zwierzęta” Grega Zglińskiego – austriacko-niemiecko-polska koprodukcja, która miesza ze sobą kolejne poziomy fikcji, by trzymać nas w stanie permanentnej dezorientacji. Film zaczyna się niepozornie: Anna i Nick wyjeżdżają na sześć miesięcy do Szwajcarii, gdzie Nick, kucharz w austriackiej restauracji, szuka miejscowych, tradycyjnych przepisów, którymi mógłby popisać się przed klientami. Seria dziwnych zdarzeń, na czele ze spotkaniem z kotem mówiącym ludzkim głosem, szybko zbliża „Zwierzęta” do halucynacyjnego, surrealistycznego studium relacji małżeńskich. Układanka Zglińskiego wytrąca nas z odbiorczego komfortu, zmuszając do zmierzenia się z zagadkami, które być może nie mają żadnego rozwiązania.

Nowe dzieła polskich twórców były pokazywane niejako w towarzystwie klasyków polskiego kina fantastycznonaukowego. Do programu rewelacyjnej pod względem koncepcyjnym i kuratorskim sekcji Future Imperfect, gromadzącej perły kina science-ficion, weszły aż trzy filmy zrealizowane w PRL: „Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego, „Test pilota Pirxa” Marka Piestraka oraz „O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji” Piotra Szulkina. Tak mocny „pakiet” tytułów stawiających na kreację potwierdza intuicje badaczy, których w polskim kinie fascynuje właśnie nurt „surrealistyczny”. A może jednak, w zgodzie z profilem Berlinale, kino Czekaja, Zglińskiego, Szulkina i Żuławskiego to mimo wszystko tylko kolejne odsłony tej samej strategii – krytyki społecznej udrapowanej w szaty współczesnej lub futurystycznej fantazji?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]