Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak wspominano dzień sprzed 50 lat, gdy rządzący w NRD komuniści zbudowali w Berlinie mur. Do tego, aby jego ofiary uczcić chwilą ciszy - co nie jest w Niemczech praktykowane - wezwały stowarzyszenia zrzeszające ludzi, którzy upamiętniają ofiary muru albo/i sami byli jego ofiarami. Apel poparło wiele znanych osób, także politycy.
W 1961 r. mur przeciął paromilionowe miasto - stając się dowodem, że komunizm nie ma szans przetrwania, jeśli ludzie mają wolny wybór: warunkiem istnienia "frontowego" kraju bloku sowieckiego, NRD, okazało się zamknięcie - w sensie ścisłym - 16 mln jego obywateli. Gdy w 1989 r. mur padł, wkrótce zniknęła też NRD.
Dlatego ofiarami muru byli nie tylko ci, którzy na nim zginęli - jak 24-letni krawiec Günter Liftin, pierwszy zabity (24 sierpnia 1961 r.) czy 32-letni Winfried Freudenberg, ofiara ostatnia (8 marca 1989 r. próbował przelecieć ponad murem własnoręcznie skonstruowanym balonem). Ofiarami byli także ci, którym ucieczka (nie tylko w Berlinie) nie udała się i trafili do więzień; z paragrafu "Republikflucht" odbyło się w NRD aż 110 tys. procesów, a w wielu sądzono więcej niż jedną osobę. Ale ofiarami były też miliony zmuszone do życia w "czerwonych Prusach", ze świadomością, że za rogiem jest inny, niedostępny świat.
Warto pamiętać, że przed 1989 r., gdy sami Niemcy z NRD i RFN zwątpili, że mur kiedyś runie, to polska opozycja wpisywała do swych programów postulat jedności Niemiec - wiedząc, że upadek muru to także warunek powstania wolnej Polski.