Bawią i bronią

Od dziesięciu lat, czyli od czasu, gdy paręnaście razy w roku zjawiam się na ekranie telewizora w programie rozrywkowym, doświadczam zjawiska rozpoznawalności.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

Zwykle przybiera ono formę sympatycznych uśmiechów, rozmów urwanych jak krakowski hejnał w momencie minięcia mnie na ulicy, próśb o wspólne zdjęcie (z żoną, z dzieckiem, jeszcze raz z żoną, bo tamto nie wyszło), wykrzyknięć rytualnej frazy: „O matko, w rzeczywistości to taki pan wysoki, a przy tym Prokopie to taki pan niski!” (dla wyjaśnienia telewizyjnym agnostykom: audycję „Mam talent!” prowadzę z kolegą mierzącym 206 cm wzrostu, ja ze swymi 188 cm wyglądam przy nim jak konus).

Wspominam też chwile, gdy jeszcze zanim pojawiłem się w „Mam talent!”, zapraszano mnie do jakiejś telewizji informacyjnej, bym walcząc o choćby moment uwagi ze strony zajętego jednoczesnym słuchaniem reżyserki i czytaniem z promptera redaktora prowadzącego, przez minutę czterdzieści mógł ująć świat świeżością swych myśli i głębią obserwacji nt. społeczeństwa czy religii. Wychodziłem wtedy ze studia, rozglądałem się wokół i myślałem, jak poradzę sobie z właśnie zdobytą popularnością: „OK, tak, to ja, ten z telewizji, przestańcie się tak na mnie gapić”. Oczywiście – nikt się na mnie nie gapił, byłem dla tych ludzi przezroczysty.

Tego wspaniałego uczucia zakosztowałem na nowo parę tygodni temu, wylatując w podróż z Okęcia. Przy kontroli paszportowej zauważyłem dziwny ruch: tłumek pracowników tzw. handlingu (obsługa pasażerów wylatujących i przylatujących samolotów), panie sprzątające, nagle zdekonspirowani lotniskowi tajniacy, którzy wyciągnęli na wierzch paski z kajdankami, by dać znać, że nie są przypadkowymi podróżnymi. I wtedy przez bramki kontroli paszportowej zaczęli przechodzić oni: reprezentacja Polski w piłce nożnej. Zebrani natychmiast ustawili się w coś na kształt szpaleru, a piłkarze po kolei zaglądali w ekrany kolejnych smartfonów, strzelając pewnie z dwadzieścia selfie na minutę. Gdy uwalniali się od jednych, natychmiast podchodzili następni. Zrozumiałem, że jestem nikim.

Jeden z piłkarzy (dobry człowiek, bardzo przeze mnie szanowany) podszedł do mnie, owiniętego szczelnie w kokon doskonałej obojętności tłumu, podał mi rękę i z wyrazem twarzy „Pan wie, a ja rozumiem” popatrzyliśmy sobie bez słowa głęboko w oczy.

Po powrocie do domu sięgnąłem po fascynującą encyklopedię „Sport i widowiska w świecie antycznym” Dariusza Słapka, by możliwie najgłębiej szukać korzeni fenomenu nadzwyczajnej popularności zawodników piłki nożnej czy innych „narodowych” sportów. Autor wyjaśnia, że u swych początków wszelkiego typu igrzyska i atletyczne zawody były zjawiskiem demokratycznym, rodzajem obywatelsko-środowiskowego kodu, który szanujący się człowiek powinien, niezależnie od swych warunków fizycznych, wypełnić. Ale nadeszła dobra zmiana, sport stał się narzędziem mającym obsłużyć klimat patriotycznego wzmożenia: „Grecki historyk Ksenofont napisał, że godny nagany jest ten, kto mając możliwość odniesienia sukcesu w agonistyce i przysporzenia w ten sposób chwały swojej ojczyźnie, nie chce startować. Zdaniem wielu badaczy, ukazany tymi słowami mechanizm odegrał rolę koła zamachowego przemian. Rywalizujące o sławę państwa greckie często traktowały igrzyska jako namiastkę wojny. Sukces w nich miał być ersatzem dominacji i hegemonii nad innymi. Stąd coraz wyższe nagrody dla zwycięzców, subsydiowanie przygotowań wybranych zawodników, wytężony ponad znaną dotąd skalę trening, wyspecjalizowani trenerzy, stąd wreszcie – profesjonalni atleci. Zjawiska te musiały zdecydować o zmianie stereotypu greckiego zawodnika. Nie jest to już ktoś »piękny i dobry« jednocześnie (kalokagatia). Ideał równomiernego rozwoju ciała i ducha w efekcie pogłębiającej się specjalizacji powoli odchodzi w niepamięć. Zwykle to trener układał harmonogram ćwiczeń; zawodnik przy rosnącej rywalizacji stawał się przysłowiową »bryłą mięsa« z potężnym karkiem, krótką szyją, małą głową i niskim na ogół czołem”.

Dosyć. Tego typu los nie spotkał wszak naszych piłkarzy, w większości bardzo ładnych, miłych, ze smakiem ufryzowanych i poodziewanych. Wytłumaczenie samego mechanizmu popularności sportowców mnie osobiście przekonuje: rywalizację międzyplemienną mamy chyba w genach, wszystkie zaś ekstazy – owijane zwykle w przepiękne frazy przez Dariuszów Szpakowskich i Tomaszów Zimochów – są tak naprawdę inną maską satysfakcji i spełnienia, jakie przeżywał Mieszko I pod Cedynią, Jagiełło pod Grunwaldem, Żółkiewski pod Kłuszynem itd. itp.

Nie dziwota więc, że gdy lotniskiem idzie drużyna wojów, to pajac, fircyk i błazen muszą ustąpić im pola, zajmują tylne foteliki. My bawimy, oni bronią. Oni za nas walczą o hegemonię Polski w świecie, nam los kazał spełniać się w roli wojskowej orkiestry. To dlatego piłkarze zdobywają sławę, inni – zaledwie popularność.

A dzięki estymie, jaką się cieszą, mogą okazać się zbawcami narodu w sensie ścisłym. Trybuny stadionu narodowej reprezentacji w piłce nożnej mogą stać się wkrótce miejscem, którym nie stał się Sejm, Kościół (rozumiany jako całość w skali kraju, nie jako ta czy inna parafia), biblioteka, uniwersytet – przestrzenią, w której wyznawcy różnych ideowo-politycznych kultów polskiej współczesności są w stanie stanąć na chwilę obok siebie i uznać, że jednak coś ich łączy. W grupie, która opadła wtedy na lotnisku naszych futbolistów, byli przecież z pewnością platformersi i pisiarze, ci, którym po drodze z Tischnerem, i ci, których świat wewnętrzny wyraża pani Pielucha. Opuścili drzewce, kopie, schowali smarowane jadem kolce, stanęli karnie, jak szkolne dzieci, w kolejce do grupy panów w dresach, by później przez dwa wieczory zostawić na moment wszystko i wypisywać na fejsie poezje prozą o tym, jak dokopaliśmy Rumunii.

My chyba nie umiemy być za sobą samymi, dopóki nie będziemy też przeciwko komuś. Oby już na zawsze na boisku. Wydaje się więc, że po 25 latach nierównych zmagań z demokracją moja Ojczyzna wie już, czego chce, o czym marzy, co ją zbawi: Pazdan na prezydenta! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016