Jagielski: Baśń o emirze Sahary

Pewnie znów przeżył. Amerykanie przyznają, że nie ma dowodów, iż zabili jednego z wodzów Terrorystycznej Międzynarodówki.

21.06.2015

Czyta się kilka minut

Muchtar Belmuchtar; zdjęcie z wideo rozpowszechnianego w sieci w 2013 r. / Fot. AFP / EAST NEWS // DOMENA PUBLICZNA
Muchtar Belmuchtar; zdjęcie z wideo rozpowszechnianego w sieci w 2013 r. / Fot. AFP / EAST NEWS // DOMENA PUBLICZNA

Pięć milionów dolarów – taką nagrodę obiecali Amerykanie za głowę Muchtara Belmuchtara. On sam przyznałby pewnie, że to uczciwa cena. Szacował ludzkie życie podobnie. Za każdego białego jeńca, których dziesiątkami brał do niewoli na Saharze, żądał 4-5 mln dolarów okupu.


Odkąd okrzyknięto go wywrotowcem i rozesłano za nim listy gończe, przynajmniej pół tuzina razy ogłaszano, że pogoni udało się dopaść i zgładzić Belmuchtara. Pierwszy raz, w 1999 r., miał zginąć w walce z żołnierzami rządowymi w Algierii (także w Algierii skazano go dwukrotnie na karę śmierci). Potem miał zginąć na północy Mali: najpierw znów mieli go zabić żołnierze algierscy, za drugim razem, dwa lata temu, wojsko z Czadu.


Teraz przyszła kolej na Amerykanów. Nocą z 13 na 14 czerwca dwa samoloty F-15 zrzuciły naprowadzane laserem bomby na domostwo pod pustynnym miasteczkiem Adżdabija we wschodniej Libii, gdzie mieli spotkać się komendanci miejscowych dżihadystów. Szpiedzy donieśli Amerykanom, że zapowiedział się też Belmuchtar. Bomby zrównały dom z ziemią, a libijski rząd obwieścił, że „emir” zginął. Ale gdy nazajutrz, zgodnie z ich obyczajem, dżihadyści ujawnili zdjęcia i nazwiska siedmiu poległych towarzyszy, nie było wśród nich Belmuchtara.


Choć dopiero niedawno stuknęła mu czterdziestka, uchodził (uchodzi?) za weterana. Inni poginęli, trafili do więzień, wielu złożyło broń. On walczył i wymykał się pogoni. Jego życie może służyć za kronikę wojen z przełomu XX i XXI stulecia – i zapis dziejów współczesnych błędnych rycerzy „świętej wojny”, której ten Algierczyk poświęcił całe życie.


Spóźniony pod Hindukusz


Pierwsza była wojna afgańska, która w latach 80. XX wieku trwała pod Hindukuszem po tym, jak wylądowali tam sowieccy żołnierze, by zaprowadzić swe porządki. Legendy o wyczynach afgańskich mudżahedinów krążyły po bazarach w całym islamskim świecie i rozpalały wyobraźnię młodych Arabów, spragnionych bohaterskiego życia.


W Algierze i innych arabskich stolicach rządzili w tamtych czasach bezwzględni satrapowie, których wszechwładzy opierały się jedynie meczety i właśnie bazary. Gdy ulemowie ogłosili, że udział w afgańskiej wojnie to powinność muzułmanina, bliskowschodni tyrani chętnie wyprawiali na nią rodzimych młodych buntowników. Walcząc (i ginąc) na wojnie z Sowietami, nie wzniecali wszak ulicznych rewolucji i nie zagrażali dyktatorom w Bagdadzie, Damaszku czy Kairze.


Także młody Belmuchtar dowiadywał się o afgańskiej wojnie ze sprzedawanych po meczetach magnetofonowych kaset z kazaniami Abdullaha Jusufa Azzama – palestyńskiego imama i założyciela Al-Kaidy, tego światowego związku zawodowego mudżahedinów. Zaraz po swych 18. urodzinach, szlakiem przetartym przez innych Algierczyków, młodzieniec ruszył więc pod Hindukusz.


Ale zanim przybył na Przełęcz Chaberską, palestyński imam zginął w zamachu bombowym, a na czele Al-Kaidy zastąpił go saudyjski bogacz Osama bin Laden. Algierczyk zdążył zapisać się na organizowane przez Saudyjczyka partyzanckie kursy (i podczas ćwiczeń z granatami stracił lewe oko), ale zanim został mudżahedinem, wykrwawieni Sowieci się wycofali. A zwycięscy Afgańczycy, nie potrafiąc podzielić się władzą, wywołali nową wojnę. Bratobójczą, której nijak nie dało się już nazwać świętą.


Rozczarowani arabscy ochotnicy niechętnie wracali do swych krajów. Osama bin Laden wyjechał do rodzinnej Dżiddy. Belmuchtar – do Algierii, gdzie wybuchła nowa wojna. Tej nie zamierzał przegapić.


Tako rzecze Osama


Wschodnioeuropejska Wiosna Ludów (przyspieszona przez sowiecką klęskę w Afganistanie), która obaliła komunizm i zakończyła „zimną wojnę”, dotarła także na północne wybrzeża Afryki. Tam też ogłaszano demokrację, przyzwalano na nieznane dotąd obywatelskie swobody, rozpisywano wolne wybory.


W Algierii wygrała je partia odwołująca się do islamu i praw Koranu. Ale rządzący generałowie, za namową Zachodu, unieważnili wybory. Gdy Belmuchtar wrócił do kraju, wojna domowa trwała już w najlepsze. Natychmiast przystał do mudżahedinów, a jako absolwent kursów Al-Kaidy został dowódcą jednego z oddziałów.


W ciągu 10 lat wojny domowej w Algierii zginęło ćwierć miliona ludzi, a mudżahedini i rządowe wojsko prześcigali się w okrucieństwie. W końcu wśród partyzantów doszło do rozłamu. Większość, uznając dalszą walkę za bezcelową, złożyła broń i podpisała rozejm z rządem. Nieprzejednani, wśród nich Belmuchtar, założyli nową partyzancką armię, która ogłosiła się filią Terrorystycznej Międzynarodówki w Maghrebie.


Większość przywódców algierskich mudżahedinów wywodziła się z górzystej Kabylii i tam głównie toczyły się teraz walki. Belmuchtar, pochodzący z położonego u bram Sahary miasta Ghardaia, uważał, że wojnę należy przenieść także na pustynię – choć trudniej było tam o kryjówki. Jak na absolwenta partyzancko-terrorystycznych akademii przystało, przekonywał towarzyszy, że należy sięgać wzrokiem dalej niż do Algieru i Oranu, a celem powinny być cały Maghreb, Sahara, a nawet leżący na południe od niej półpustynny Sahel, rozpięty między Sudanem i Mauretanią.


„Święta wojna” miała przecież ogarnąć cały świat islamu. Tak mówił szejk Osama.


Działając na Saharze, Belmuchtar werbował do swych oddziałów nie tylko Arabów, ale też pustynnych koczowników: Tuaregów, Maurów oraz czarnoskórych Songhajów, Fulanich i Hausańczyków. Kazał swoim partyzantom poznawać i szanować zwyczaje miejscowych plemion, uczyć się ich języków, zawierać przyjaźnie, żenić z miejscowymi dziewczynami. Sam dał przykład, biorąc za żony dwie Arabki i dwie tuareskie kobiety z Timbuktu.


Mister Marlboro


Dzięki pokrewieństwom, przyjaźniom i sojuszom Belmuchtar poznał jak własną kieszeń Saharę oraz wszystkich ważniejszych i pomniejszych wodzów, sędziów, urzędników i celników, wszystkie oazy w Algierii, Libii, Mali, Nigrze, Czadzie i Mauretanii, bezpieczne kryjówki w górach, każdy kupiecki i przemytniczy szlak przez wydmy.


Na pustyni zaplanował porwanie samolotu, którym zamachowcy – na siedem lat przed samobójczymi atakami na Nowy Jork i Waszyngton – mieli roztrzaskać paryską wieżę Eiffla (plan się nie powiódł, porwany samolot doleciał tylko do Marsylii, gdzie został odbity przez francuskich komandosów). To również Belmuchtar zwerbował w Belgii ochotników, którzy w przeddzień zamachów na Nowy Jork i Waszyngton zabili w Afganistanie Ahmada Szaha Massuda – przywódcę partyzanckiej armii, jedynej walczącej tam z talibami i Al-Kaidą.


Ale arabscy wodzowie Al-Kaidy nie docenili starań Belmuchtara – i nie jego wybrali na szefa północnoafrykańskiej filii Terrorystycznej Międzynarodówki. Rozgoryczony, wycofał się na Saharę i poświęcił budowie pustynnego imperium zbójecko-przemytniczego.


Zbił fortunę na przemycie, czym od wieków zajmowali się pustynni Arabowie i Tua- regowie. Sprzyjało mu szczęście, bo na przełomie XX i XXI w. wiodące przez zachodnią Afrykę i Saharę szlaki, którymi kiedyś wożono do Timbuktu sól, przyprawy i złoto, stały się jednym z głównych korytarzy przemytniczych – teraz narkotykowi kurierzy szmuglowali nim do Europy południowoamerykańską kokainę. Na pustyni pod malijskim Gao, stolicą Belmuchtara, lądowały wypchane narkotykami boeingi, a miasto nazwano „Cocainebougou”. Belmuchtar zmonopolizował też przemyt papierosów – ponoć jedna szósta wszystkich papierosów wypalanych w Afryce była sprowadzana tam przez niego. Zdobył sobie przydomek „Mister Marlboro”.


Jako pierwszy na Saharze zaczął też porywać ludzi dla okupu: cudzoziemskich turystów, inżynierów, nafciarzy, geologów, a nawet specjalnego wysłannika sekretarza generalnego ONZ, który spędził cztery miesiące w niewoli, zanim został wykupiony. Na handlu żywym towarem Belmuchtar miał zarobić ponad 100 mln dolarów. A z powodu polowań na cudzoziemców samochodowy rajd Paryż–Dakar przeniesiono do Ameryki Południowej.


Nieudany kalifat


Gdy w 2011 r. wybuchła wojna domowa w Libii, Belmuchtar posłał tam swych ludzi, by wspierali libijskich dżihadystów – oraz, a może przede wszystkim, by rabowali arsenały pułkownika Muammara Kaddafiego i wywozili broń do kryjówek na pustyni. Polecił im też, żeby udzielili wszelkiej pomocy Tuaregom służącym w armii Kaddafiego, którzy po jego śmierci wracali do Mali i Nigru.


To dzięki jego wsparciu uzbrojonym teraz po zęby Tuaregom i sprzymierzonym z nimi dżihadystom udało się w 2012 r. utworzyć na północy Mali własny pustynny kalifat, którego przywódcą został tuareski patriarcha i stary druh Belmuchtara. Po raz pierwszy od wygnania z Afganistanu Terrorystyczna Międzynarodówka zyskała własne państwo. W dodatku leżące niemal przez miedzę od nienawistnego wroga – Zachodu. Ale kres kalifatowi położyła interwencja Francuzów, którzy rozgromili oddziały dżihadystów i zapędzili je w górskie wąwozy na Saharze.


Przegrana w malijskiej wojnie poróżniła Belmuchtara i jego arabskich towarzyszy z Terrorystycznej Międzynarodówki, którym coraz bardziej nie w smak były jego bogactwo i udzielne rządy na Saharze. Z kolei podwładnych Belmuchtara – Arabów z Sahary i Sahelu, Tuaregów, Maurów i czarnoskórych Afrykanów – drażniła wyniosłość Algierczyków. Wreszcie w 2013 r. ogłosili, że zakładają własną zachodnioafrykańską filię Terrorystycznej Międzynarodówki i nie będą dłużej słuchać rozkazów Algierczyków, lecz wyłącznie tych z kwatery głównej Al-Kaidy.
Niemniej to właśnie przymierze Belmuchtara z czarnoskórymi muzułmanami z Sahelu zaowocowało powstaniem takich ugrupowań partyzanckich jak nigeryjskie Boko Haram – i uczyniło z Afryki jedno z głównych dziś pól bitewnych „świętej wojny”, toczonej przez dżihadystów przeciw Zachodowi.


Nieuchwytny


Wygnany z Mali, Belmuchtar zaszył się w Libii, która po obaleniu Kaddafiego przekształciła się w afrykański Afganistan – upadłe państwo bezprawia, gdzie wszyscy walczą ze wszystkimi. Oazy na południu Libii, blisko granicy z Algierią, Nigrem, Czadem i Sudanem, stały się kryjówkami dla saharyjskich dżihadystów i targowiskiem broni, gdzie można kupić wszystko, co zakochany w orężu Kaddafi uzbierał podczas 40-letniego panowania.
Właśnie z libijskich oaz poprowadził Belmuchtar swe wojsko na ostatnie, jak dotąd, wyprawy wojenne.


W styczniu 2013 r. jego ludzie napadli na należący do British Petroleum kompleks gazowy w Ajn Amnas w Algierii. Chcieli wysadzić go w powietrze jak gigantyczną bombę i przy okazji wziąć tysiąc zakładników. Nie udało się: w czterodniowej strzelaninie zginęło ponad sto osób, w tym prawie wszyscy napastnicy. Kilka miesięcy później Belmuchtar zaatakował w Nigrze. Najpierw jego ludzie napadli na pustynne miasto garnizonowe Agadez i należącą do Francuzów kopalnię uranu w Arlicie. Później – na więzienie w stolicy Nigru, Niamej, skąd uwolnili 20 towarzyszy.
A potem Belmuchtar przepadł jak kamień w wodę. Mówiono, że znów zajął się interesami i zbudował całą flotyllę, by szmuglować z zyskiem uciekinierów z Afryki do Europy.


Ale wrogowie nie zapomnieli o nim, aż w końcu wytropili go i zastawili pułapkę. Rząd z Tobruku (jeden z dwóch rządów rywalizujących o władzę w Libii) twierdzi teraz, że Belmuchtar nie żyje. Ale jeden z dowódców tobruckiego wojska uważa, iż jego szefowie – chcąc przypodobać się Amerykanom – pospieszyli się z ogłoszeniem śmierci tego, którego nie na darmo zwano „Nieuchwytnym”.


„Gdyby się jednak okazało, że zginął pod amerykańskimi bombami, jego śmierć oznaczałaby koniec epoki, którą mógłby uosabiać” – powiedział Isselmou Ould Salihi z Mauretanii, znawca saharyjskich dżihadystów. ©

WOJCIECH JAGIELSKI jest dziennikarzem PAP, autorem wielu książek reporterskich o Azji i Afryce. Tekst napisał specjalnie dla „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015