Bardzo zdrowe ćwiczenie

Musimy sprawić, aby wewnątrz Kościoła ludzie potrafili się słuchać. Nie potrzebujemy Kościoła, którym kierują głusi.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

Inauguracja Soboru Watykańskiego II, 11 października 1962 r. / Fot. EAST NEWS / ALBUM
Inauguracja Soboru Watykańskiego II, 11 października 1962 r. / Fot. EAST NEWS / ALBUM

MARCIN ŻYŁA: Kościół, w którym ksiądz stoi tyłem do wiernych i odprawia liturgię w niezrozumiałym języku – czy tak wyglądałyby dziś katolickie nabożeństwa, gdyby nie Sobór Watykański II? JOHN W. O’MALLEY SJ: To wcale nie jest takie oczywiste. Jeszcze przed Soborem rozpoczęto wprowadzanie zmian do liturgii – kiedy biskupi zjechali w 1962 r. do Watykanu, ten proces już trwał. Najważniejsze dokumenty o liturgii były przetłumaczone z łaciny. Kościół był po zmianach dotyczących obchodów Wielkiego Tygodnia, które w latach 50. XX w. wprowadził Pius XII. Co takiego zdarzyło się na początku lat 60., że konieczne stało się zwołanie nowego soboru? Za wszystkim stał Jan XXIII, który dysponował doświadczeniem współczesnego mu świata, jakiego nie miał przed nim żaden inny papież. W czasie I wojny światowej był kapelanem wojskowym. Następnie został delegatem apostolskim w Bułgarii, w której dominującą religią było prawosławie. W latach 30. przebywał w Stambule, gdzie przeważali muzułmanie. Podczas II wojny światowej pomagał uchodźcom żydowskim. Był świadkiem problemów, co do których nabrał przekonania, że Kościół powinien się do nich jakoś odnieść – mam tu na myśli m.in. izolację od innych religii, a także wyznań chrześcijańskich czy wreszcie: nowoczesnego świata w ogóle. Jednym z najwspanialszych dokonań Soboru było właśnie to, że Kościół uznał za swoją misję pojednanie między religiami. A w kolejnych latach stał się także promotorem praw człowieka, zwłaszcza tych dotyczących wolności religijnej. Jan Paweł II był znany z dialogu z żydami – ale przecież dokonał równie wiele w celu zmniejszenia różnic, które dzieliły dotąd katolików z muzułmanami. Wszystko to można uznać za efekt Vaticanum II. Katolicy o nieco bardziej konserwatywnym temperamencie obwiniają jednak Sobór za większość kłopotów, z którymi dziś boryka się Kościół. Czy zdają sobie sprawę z tego, w którym punkcie by się znajdowali, gdyby nie zmiany soborowe? Z całą pewnością nie – a to dlatego, że wiele reform, które wtedy zainicjowano, szybko stało się częścią codziennego życia chrześcijan na całym świecie. Na przykład w USA przed Soborem nie było możliwości wzięcia ślubu z osobą wyznającą inną religię chrześcijańską. Dziś nikomu nie przychodzi do głowy, że mogłoby to stanowić jakikolwiek problem. Zapomnieliśmy o zmianach, ponieważ wydaje się nam, że Kościół, jaki znamy, był taki od zawsze. Był Ksiądz świadkiem Soboru. Co Ksiądz zapamiętał z ulic Rzymu? Jako student zbierałem wtedy w Rzymie materiały do pracy dyplomowej. Pamiętam zdziwienie i szok, które przeżyłem, gdy uświadomiłem sobie, na czym polega powszechność i uniwersalność Kościoła. W czasie obrad reprezentowanych było 160 krajów. Była to niesamowita, barwna mieszanka kultur całego świata – katolicyzm w swoim najlepszym wydaniu. Nie dało się wyjść na ulicę i nie natknąć na biskupów, wśród nich np. na hierarchów z Kościołów wschodnich w oryginalnych strojach. Tamte dwa lata w Rzymie były dla mnie bardzo poruszającym przeżyciem. W jednym z pierwszych dokumentów Soboru, Konstytucji o Liturgii Świętej, wspomniano, że Kościół jest otwarty na symbole, rytuały i tradycję każdej kultury – jeśli tylko nie są one związane z zabobonem. Była to ważna deklaracja, zważywszy na to, że przez stulecia katoliccy misjonarze pracujący na innych kontynentach propagowali nie tylko religię, ale i zachodnią kulturę. Dopiero soborowe zmiany w liturgii zmusiły ich do zwrócenia uwagi na miejscowe kultury i zwyczaje. Mimo to wielu katolików na świecie ciągle patrzy na Kościół niejako z zewnątrz, jako na odrębną instytucję, od której trzeba się dystansować. To prawda. Sobór dążył do pełnej jedności wszystkich katolików. Niestety, jak dotąd nie udało się tego zrealizować w praktyce. Także niektóre instytucje kościelne w latach posoborowych zdawały się chronić biurokrację i zawistnie spoglądały na każdą próbę pozbawienia ich wpływów. Myślę, że Watykan powinien intensywnie promować wizję Kościoła powszechnego, przekonanie, że stanowi go przede wszystkim Lud Boży. Co jednak Kościół może w tej sprawie zrobić? A co ma pan teraz na myśli, mówiąc: „Kościół”? Zacznijmy od Kościoła-instytucji. Jako instytucja powinien zwiększyć zaangażowanie katolików na poziomie lokalnym – przykładać większą wagę do tego, aby proboszczowie znajdywali się blisko swoich parafian. Podobnie – na wyższym poziomie – biskupi powinni być bardziej wyczuleni na problemy, potrzeby i oczekiwania księży diecezjalnych. I przedstawiać je w Watykanie w taki sposób, aby rozumiano tam potrzebę pracy na rzecz ich rozwiązania. A Kościół-wspólnota wiernych? Musimy podtrzymywać w sobie wiarę w to, że Kościół jest właśnie wspólnotą, która żywo dotyczy każdego, kto w nim uczestniczy. I dążyć do tego, aby ta wiara miała potem przełożenie na rzeczywistość. Jak dotąd nie udało się zasiać wśród katolików świata przekonania, że są częścią jednej i tej samej wspólnoty. Czy to porażka Soboru Watykańskiego II? Nie winiłbym za to Soboru. Trwał tylko cztery lata i myślę, że zrobiono wtedy wszystko, co się w tej sprawie dało uczynić. W dokumentach Vaticanum II zapisano, że wierzący są wspólnotą wybraną przez Boga. Problem tkwi bardziej w tym, co nastąpiło po Soborze – pewnej nieudolności wytłumaczenia tego, na czym ma teraz polegać Kościół. Niektórzy kwestionują zaangażowanie obecnego papieża w propagowanie dorobku Soboru. Jaki jest stosunek Benedykta XVI do Vaticanum II? Nie mogę wypowiadać się w imieniu papieża, ale przyznaję, iż rzeczywiście mamy do czynienia z sygnałami, że jest on dość wybiórczy w tym, co uważa za najważniejsze osiągnięcia Soboru i na co zwraca uwagę w swoim nauczaniu. Wynika to chyba z tego, że obecny papież jest bardzo ostrożny w stosunku do jakichkolwiek zmian. A Sobór jednak wzywał do radykalnej zmiany w myśleniu o Kościele. Proszę jednak zwrócić uwagę, że Joseph Ratzinger, jeszcze zanim został papieżem, mówił – w odniesieniu do oceny dorobku Soboru – o tzw. hermeneutyce zerwania lub hermeneutyce ciągłości. Istniały dla niego tylko te dwie, wzajemnie się wykluczające, możliwości interpretacji. W 2005 r., kiedy został papieżem, zamienił to na hermeneutykę zerwania oraz hermeneutykę reformy. A czym jest reforma? To jest – jakkolwiek może to zabrzmieć dziwnie – równocześnie kontynuacja i jej brak. Właśnie za taką oceną roli Soboru w dziejach Kościoła opowiadam się jako historyk – i chyba każdy, kto opiera się na faktach, dojdzie do przekonania, że po Soborze mamy do czynienia zarówno z kontynuacją, ale również znaczącą zmianą. Pytanie, które powinni sobie postawić katolicy, brzmi inaczej: czy Sobór był ważnym wydarzeniem dla Kościoła? W książce „Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego Drugiego” pisze Ksiądz o rozmaitych frakcjach hierarchów, a nawet przedstawia momenty, kiedy wydawało się, że Sobór okaże się porażką, a biskupi nie będą w stanie wskazać Kościołowi sposobu odnalezienia się we współczesnym świecie. Jaką lekcję możemy wyciągnąć z Soboru, jeśli chodzi o dyskusję o samym Kościele? Zgromadzenie w jednym miejscu ludzi z całego świata – przedstawicieli różnych denominacji oraz doświadczeń – sprawia, że szybko możemy się zorientować, które z ich problemów są prawdziwe, a które tylko urojone. Taki sobór to po prostu bardzo zdrowe ćwiczenie. Powoduje ono pewien bałagan i dezorganizację, ale na koniec okazuje się niezwykle oczyszczające. Właśnie takiego doświadczenia potrzebujemy dzisiaj. Musimy sprawić, aby wewnątrz Kościoła ludzie potrafili się nawzajem słuchać. Im skuteczniejsza będzie między nami komunikacja, tym lepiej dla Kościoła. Ostatnie, czego potrzebujemy, to by Kościołem nie kierowali głusi. Przykład amerykańskich sióstr zakonnych, które w ostatnich miesiącach trwały w sporze z Watykanem, a następnie zostały dość brutalnie ustawione w szeregu, nie napawa optymizmem. To jest rzeczywiście przykład niezrozumienia. W tej sprawie podjęto decyzje bez wystarczającej konsultacji, bez wsłuchania się w argumenty drugiej strony. Zmarły w sierpniu kard. Carlo Maria Martini był zwolennikiem zwołania kolejnego soboru. Niektórzy wierzą, że od lat 60. świat zmienił się tak gwałtownie, że dla Kościoła byłoby niebezpiecznie czekać kolejne dekady. Zgadza się Ksiądz z tą opinią? Uważam, że powinniśmy jeszcze poczekać na wszystkie efekty Soboru Watykańskiego II. Jeśli w przyszłości miałoby dojść do zwołania soboru, nie powinien się odbywać w Rzymie. Należałoby wybrać miejsce neutralne. Powinien to być I Sobór w Rio de Janeiro albo I Sobór Warszawski, albo I Sobór Manilijski. Dobrze zrobiłoby to nieco zastałym dziś strukturom Kościoła w samym Watykanie. Na czym Sobór Watykański II poległ? Znaczące, że zdecydowano nie dyskutować o antykoncepcji, reformie Kurii Rzymskiej oraz celibacie. Myślę, że Sobór nie miał wtedy zbyt wielkiego pola manewru. W 1963 r. Jan XXIII ustanowił Papieską Komisję ds. Regulacji Poczęć, która zajmowała się odtąd tą kwestią. Podczas pierwszej sesji soborowej słychać było wyraźną krytykę Kurii Rzymskiej – uznano jednak, że jej reformę powinien przeprowadzić samodzielnie sam papież. Co do celibatu, nie było go w programie obrad od samego początku. Dopiero podczas trzeciej sesji Soboru zaczęli ten temat podnosić biskupi z Brazylii. Paweł VI ogłosił jednak, że nie będzie o tym dyskusji. I proszę sobie wyobrazić, że jego decyzję nagrodzono oklaskami. Zdawano sobie sprawę z tego, że celibat to kwestia niezwykle drażliwa i że rozmowa o nim byłaby dla biskupów skrajnie trudna. A o czym – hipotetycznie – można dziś dyskutować? Zwróciłbym uwagę na sposób powoływania biskupów. Tradycja Kościoła – aż do średniowiecza – polegała na tym, że zanim biskupów powoływał papież, odbywały się wstępne wybory kandydatów do tej godności, w których brało udział duchowieństwo danej diecezji. Wydaje mi się, że współczesny Kościół potrzebuje większego udziału lokalnego kleru w tym procesie – co najmniej ich konsultacji. To jedna z kluczowych kwestii dla współczesnego Kościoła.  
Ks. JOHN W. O’MALLEY SJ jest profesorem historii na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, jednym z najbardziej cenionych historyków Kościoła w USA. W Polsce, nakładem wydawnictwa WAM, ukazały się ostatnio jego książki: „Historia papieży” oraz „Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego Drugiego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012