Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze – czemu w ogóle zmieniać premiera? Od dwóch lat słyszeliśmy od machiny propagandowej PiS, że rząd Beaty Szydło to gabinet zesłany nam przez Opatrzność. W dodatku sondaże pokazują, że spora część Polaków rzeczywiście doceniała ten rząd i samą panią premier, głównie jej socjalny rys. Trzeba jednak pamiętać, że Kaczyński nie kieruje się takim zewnętrznym oglądem, tylko realną oceną sytuacji w rządzie – a zna ją tak dobrze jak nikt inny.
Kaczyński uznał, że dotychczasowy gabinet stał się nieefektywny. Jako premier Szydło od początku miała związane ręce. Nie mogła samodzielnie podejmować kluczowych decyzji, miała ograniczony wpływ na najważniejszych ministrów i musiała się na bieżąco konsultować z prezesem. Dziś Kaczyński ma do niej pretensje o to, że większość spraw trafia do jego ucha – tyle że to on sam stworzył taki system.
Gdyby Kaczyński wyrzucił Szydło i sam obwołał się premierem – zaskoczenia by nie było. A i PiS byłby ukontentowany, a nie skonfundowany i sfrustrowany jak dziś. Na ostatniej prostej zaszła jednak drastyczna zmiana – Kaczyński chwycił swą partię za gardło i wymusił na niej zgodę na premierostwo dla Mateusza Morawieckiego. W ten sposób twarzą partii zwyczajnych Polaków, ciemiężonych przez elity III RP, stał się bankier o wielomilionowym majątku, szkolony za granicą, doradca Donalda Tuska nawet po Smoleńsku, nagrany w restauracji u Sowy i Przyjaciół. To zasadnicza zmiana po skromnej matce Polce z gminy Brzeszcze, która miała ilustrować styczność partii z masami.
A więc – po drugie, i najważniejsze – dlaczego Morawiecki? Kaczyński bez wątpienia ma swoje cele. Lider PiS uważa Morawieckiego za wizjonera, który chce przebudować polską gospodarkę. Szydło nie miała takich wizji, którymi mogłaby urzec prezesa.
Morawiecki może złagodzić wizerunek rządu w kręgach biznesowych i za granicą. Jeśli ma rzeczywiście zmniejszyć napięcia i ułatwić PiS wygranie wyborów w 2019 r., to kluczem są jego relacje z Kaczyńskim. Jeśli posiadł realny wpływ na prezesa – którego walcząca o uznanie Szydło nigdy nie zdobyła – to przy dotychczasowej politycznej zręczności może się stać premierem nie tylko bardziej niezależnym, ale też bardziej skutecznym. Może dla PiS pozyskać część dużego biznesu, zniesmaczonego opozycją, albo też po prostu pragmatycznego. Może pozyskać wyborców centrowych, zwłaszcza jeśli złagodzi polityczny kurs – czego zrobić bez przyzwolenia Kaczyńskiego nie sposób.
Wiele wszakże wskazuje na to, że przepchnięte właśnie przez parlament ustawy sądowe są ostatnimi tak kontrowersyjnymi zmianami i do wyborów PiS będzie się starał łagodzić kurs. W tej sytuacji logiczne jest, że Kaczyński zmienił zderzak. I że sam premierostwa nie wziął, bo trudno byłoby mu wejść w rolę dobrodusznego, kordialnego staruszka.
Inna rzecz, że powołując Szydło na wicepremiera w jej dawnym rządzie, Kaczyński przenosi do nowego gabinetu brutalny konflikt między nią a Morawieckim, który trawił gabinet PiS przez wiele ostatnich miesięcy – i przyczyniał się do jego nieefektywności. Jeszcze ważniejsze jest to, że nominacja dla Morawieckiego może być początkiem procesu sukcesji w PiS, zapowiadanej przez Kaczyńskiego od lat. Partia żyje takimi plotkami. Jeśli są prawdziwe, to muszą się spotkać z reakcją innych ambitnych pisowskich 50-latków, takich jak drący koty z Morawieckim Zbigniew Ziobro. W tej groteskowej roszadzie może tkwić gen autodestrukcji, albo nawet kilka.
Czytaj także: Paweł Bravo: "Należy docenić kpiarski zamysł prezesa, który tuż po tym, jak jego sejmowe wojsko po raz kolejny dzielnie odparło atak wroga na rząd, pokazał jednym pstryknięciem palców, gdzie się w Polsce powołuje i odwołuje premierów".