Ballada o Sabince

To polski wiek XX w miniaturze: dwie wojny światowe, wojna 1920 r., konspiracja po 1945 r. i represje, Solidarność. I wreszcie, już w wolnym kraju, szukanie sprawiedliwości.

22.02.2016

Czyta się kilka minut

Nastoletnia Sabina Świątek (z lewej) z rodzicami. Zdjęcie z czasu niemieckiej okupacji; miejsce jego wykonania nie jest znane. Jan Świątek pracował dla wywiadu ZWZ-AK, występując w roli obwoźnego handlarza. / Fot. Zbiory Sabiny Świątek
Nastoletnia Sabina Świątek (z lewej) z rodzicami. Zdjęcie z czasu niemieckiej okupacji; miejsce jego wykonania nie jest znane. Jan Świątek pracował dla wywiadu ZWZ-AK, występując w roli obwoźnego handlarza. / Fot. Zbiory Sabiny Świątek

Areszt śledczy Miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Częstochowie, rok 1947. Mała cela, w niej stłoczonych kilkanaście osób. Kobiety i mężczyźni czekający na przesłuchanie. Większość to młodzi chłopcy.

W kącie, na odwróconym wiadrze i stercie gałganów, siedzi drobna, szczupła dziewczyna. Niedawno skończyła 19 lat, ale nadal wygląda jak dziecko. Śmieje się, macha nogami w powietrzu i śpiewa, na okrągło. Gdy słyszy podsłuchującego pod drzwiami celi strażnika, radośnie podśpiewuje „Hej wy, konie, rumaki stalowe...”. Woła prowokacyjnie: „Nie podoba się panu?”. Do jej głosu przyłączają się kolejne, przygnębieni ludzie odprężają się na chwilę i śpiewają.

Sabina Świątek nawet w areszcie nie traciła wesołości i odrobiny przekory.

Królowa Saba

Nie była grzecznym dzieckiem. Raczej łobuzowała. Ruchliwa, żywe srebro. Najmłodsza z czwórki rodzeństwa, samych dziewczyn. – Lubiłam psocić, pokazać język koleżance, schować się za tablicą czy podczas szkolnej odpowiedzi robić głupie miny – przyznaje dzisiaj.


CZYTAJ CAŁY SPECJALNY DODATEK "ŻOŁNIERZE WYKLĘCI. OPOWIEŚCI NAJMŁODSZYCH"


Mimo to świetnie chłonęła wiedzę, w szkole powszechnej w rodzinnym Radomsku, a potem w Częstochowie, dokąd przenosi się rodzina. Na zachowanym szkolnym świadectwie prawie wszystkie oceny to „bardzo dobry”. Dziś z radością wspomina: – To była łatwizna dla mnie, od dziecka się dobrze uczyłam, nawet trochę lepiej niż moje siostry.

Na ostatnim świadectwie, wydanym już podczas niemieckiej okupacji, oceny wystawiano w dwóch językach: po polsku (zwykle „bardzo dobry”) i niemiecku („sehr gut”).

Także dzięki dobrym ocenom rodzice przymykają oko na psoty najmłodszej córki. Ale nawet gdyby nie była prymuską, zapewne wiele by jej wybaczali. Zwłaszcza ojciec: jest jego oczkiem w głowie, córeczką najulubieńszą.

Sabina: – Ojciec bardzo mnie kochał, bo byłam najmłodsza. Ale za to, jak trzeba było gdzieś iść, z kimś pogadać, kogoś przywitać w domu, coś przywieźć, to ja szłam to załatwić. Tak się złożyło, że choć rzadko pchałam się do pierwszego szeregu, często w nim lądowałam. Tak mi zostało w pracy i do końca życia. Wtedy byłam takim pupilkiem tatusia. Mówił do mnie pieszczotliwie: „moja królowa Saba”.

Od POW do AK

Ojciec Sabiny, Jan Świątek, to – rzec można – typowa biografia z czasów II Rzeczypospolitej.

Urodzony w 1899 r. we wsi Skomlin koło Wielunia, wtedy w zaborze rosyjskim, do szkoły chodzi w Wieluniu. Tutaj, w 1917 r. – od dwóch lat Kongresówka jest pod okupacją niemiecką i austriacką – wstępuje do Polskiej Organizacji Wojskowej, tajnej organizacji założonej przez Józefa Piłsudskiego.
W listopadzie 1918 r., gdy zaczyna się tamto zwycięskie polskie powstanie – choć tak nienazwane – rozbraja żołnierzy niemieckich na ulicach Częstochowy. Zaraz potem zgłasza się na ochotnika do powstającego Wojska Polskiego. Jako żołnierz częstochowskiego 27. Pułku Piechoty walczy z bolszewikami. W 1922 r. odchodzi z wojska, ale nie ze służby dla państwa. Jeszcze w tym samym roku zgłasza się do Policji Państwowej, gdzie będzie służyć przez następnych 17 lat.

Wybuch II wojny światowej zastaje go w roli dowódcy plutonu policji. Po klęsce kampanii wrześniowej jego rodzinne strony – okolice Wielunia, już 1 września zniszczonego w nalocie Luftwaffe – zostają przez Hitlera wcielone administracyjnie do III Rzeszy. Ale również tutaj powstają struktury państwa, tym razem podziemnego. A Jan Świątek nadal mu służy: w powiecie wieluńskim, na terenie wyjątkowo trudnym – szczególnie doświadczonym represjami, wysiedleniami i wywózkami na roboty do Rzeszy, a także wpisywaniem na Volkslistę – organizuje placówkę wywiadu Związku Walki Zbrojnej (potem Armii Krajowej).

Córki wiedzą tylko, że ojciec musi często wyjeżdżać. Oficjalny jego zawód, handlarz żywnością, pozwala mu przemieszczać się z taką w miarę mocną „legendą”.

Bywa, że ojcu w jego podróżach – oficjalnie: po żywność – towarzyszy Sabinka.

Kolejna konspiracja

Styczeń 1945 r. Do Częstochowy – gdzie mieszka rodzina Świątków – wkracza Armia Czerwona. Zaczynają się nowe porządki, powstają urzędy bezpieczeństwa, które w tej okolicy obsadzają częściowo byli partyzanci komunistycznej Armii Ludowej. Ruszają aresztowania – powodem może być już sama przynależność do AK. „Za okupacji niemieckiej był w nielegalnej organizacji”; „Należał do AK, do winy się przyznaje” – tak brzmią zapisy w protokołach zatrzymań, sporządzanych w 1945 r. przez częstochowski UB.

Rodzina Świątków próbuje ułożyć sobie życie. Nowe porządki im nie odpowiadają, ale Jan na razie nie angażuje się – jego organizację rozwiązano, wśród byłych akowców panuje zamieszanie. W okolicy miasta działa wtedy tylko kilka oddziałów partyzanckich, głównie Narodowych Sił Zbrojnych, ale zostają rozbite, a wielu ich żołnierzy skazanych na śmierć.

Dopiero wiosną i latem 1945 r., w rejonie między Częstochową, Radomskiem i Łodzią, powstaje Konspiracyjne Wojsko Polskie – nowa organizacja, złożona głównie z byłych akowców [o KWP patrz tekst „Zdjęcie z buta” – red.]. Także wielu członków wywiadu AK angażuje się w KWP, którego struktury sięgają nawet do powiatowych urzędów bezpieczeństwa. KWP ma duże poparcie w miejscowej społeczności: większość jego członków to chłopi, często angażujący się całymi rodzinami czy grupami z jednej wsi. Oddziały KWP działają na „swoim” terenie. Ludzie nie pomagają anonimowym partyzantom, ale kolegom i krewnym.

„Czarny” od „Babinicza”

Wiosną 1946 r. w rejonie Wielunia powstaje kolejny oddział KWP. Dowodzi nim 25-letni podporucznik Alfons Olejnik, ps. „Babinicz”. Dołącza do niego 47-letni już Jan Świątek.

Możliwe, że znali się wcześniej – obaj pochodzą ze Skomlina. Z relacji wiemy, iż młody dowódca ufa doświadczeniu Świątka, który dostaje funkcję szefa kompanii. Utrzymuje dyscyplinę, organizuje szkolenia z obsługi broni, a także edukacyjne: o polityce.

W wykładach, które „Czarny” – taki przyjął pseudonim – prowadzi dla dwukrotnie młodszych podwładnych, mowa jest też o tym, czym jest komunizm, oraz o Katyniu.

A ponadto opiekuje się żołnierzami. Chłopcy, w większości dwudziestolatkowie, traktują sierżanta „Czarnego” nie tylko jak dowódcę. Jeden z nich powie po latach: – On nam wszystkim ojcował.

W konspirację angażuje się też Sabinka. Pomaga ojcu. Jest łączniczką, przewozi meldunki i pocztę.

Pewnego dnia przyjeżdża na dłużej do oddziału, który kwateruje pod wsią Parzymiechy. Z aparatem fotograficznym, by robić zdjęcia chłopcom. Wspomina: – Dowódca pozwolił rozpalić duże ognisko, przy którym siedzieliśmy i całą noc prześpiewaliśmy. Razem z nimi śpiewałam „Hej strzelcy wraz, nad nami orzeł biały”... – Sabina przerywa, uśmiecha się, sięga w pamięć. Przypomina sobie twarze.
Nadchodzi listopad 1946 r. Oddział „Babinicza” został rozformowany na „meliny”, by przetrwać zimę, na przełomie 1946/47 roku wyjątkowo ciężką i mroźną. Jan Świątek wraca do rodziny, do Częstochowy.

Kontakt między ukrywającymi się utrzymują sztafety łączników. Wśród nich Sabina, która staje się główną łączniczką ojca. Wyglądająca jak dziecko, drobna (raptem metr pięćdziesiąt wzrostu) i niebudząca podejrzeń, krąży między Częstochową i Wieluniem.

Wymaga to nie tylko odwagi, ale też determinacji. Bo sytuacja jest coraz trudniejsza, także psychologicznie: UB likwiduje kolejne oddziały KWP, w pokazowych procesach zapadają wyroki śmierci. I także o nadzieję coraz trudniej. W styczniu 1947 r. wybory, które – jak wierzą również Świątek i Olejnik – wygra PSL, zostają sfałszowane.

3 lutego 1947 r. funkcjonariusze UB wpadają do mieszkania Świątków. Aresztują Jana, Sabinę i drugą siostrę, Genowefę. Na wolności pozostaje żona Stanisława (też pomagała mężowi, ale UB o tym nie wie) i dwie siostry, które nie brały udziału w konspiracji. Swoje dziewiętnaste urodziny, 22 lutego, Sabinka spędzi już w areszcie MUBP.

W celi śpiewałam

W celi częstochowskiego UB Sabina jest zamknięta cztery miesiące. Razem z innymi więźniami i więźniarkami (w areszcie nie ma podziału na cele kobiece i męskie) śpi na podłodze, marznie i czeka na przesłuchania. Czasem stuka w ścianę, próbując alfabetem Morse’a porozumieć się z innymi celami. Trudno znosi zamknięcie. Wspomina: – Nie mogłam usiedzieć, więc chodziłam w kółko i śpiewałam partyzanckie piosenki. Tym się trzymałam i ze śledztwa wyszłam cała.

Kruchej, zdawałoby się, ale za to pogodnej dziewczynie starają się pomóc inni więźniowie. Sabina opowiada: – W celi był kibel, bardzo wysoki. Mnie było tam bardzo niewygodnie siedzieć. Chłopcy wykombinowali na ten twardy metalowy kibel miękkie siedzisko z materiału. Nie wiem, jak je zdobyli.
W częstochowskim UB tortury wobec mężczyzn są normą. Wobec kobiet funkcjonariusze czasem stosują bicie, ale częściej sięgają po inne metody.

Z wielogodzinnych przesłuchań Sabina pamięta szczególnie jedno zdarzenie: gdy znów odmawia zeznań, jeden z funkcjonariuszy, „typ wyjątkowo paskudny i ordynarny”, zaczyna grozić.

Czy grozi jej gwałtem? Tego Sabina Świątek nie powie, nawet dziś. Mówi, że chce zachować to dla siebie. Choć, zaznacza, pamięta wszystko, każde słowo.

Gdy tak opowiada, zapada się na chwilę w sobie. Milknie, drętwieje. Trudno jej potem wrócić do przerwanego wątku.

31 maja 1947 r. zapada wyrok. Jan Świątek zostaje skazany na 12 lat więzienia. Tylko 12 lat – jak na owe czasy, to wyrok niewysoki. Być może niedawnemu szefowi oddziału pomagają dawni podkomendni, którzy nadal trzymają się razem. Wiedząc o procesie, kilku z tych, którzy wcześniej skorzystali z ogłoszonej pod koniec lutego 1947 r. amnestii, wysyła do sądu listy, w których wstawiają się za Świątkiem. Piszą, że jego „rozsądne rady” hamowały „Babinicza” (ten już nie żyje, więc nie mogą mu zaszkodzić) i „uratowały życie” kilku osób.

Pozostali sądzeni wraz z „Czarnym” otrzymują kilkuletnie wyroki, ich wykonanie zostaje umorzone na mocy amnestii. Także Sabina wychodzi na wolność.

Zapytana dziś, czemu angażowała się w podziemie, odpowiada: – Tak było trzeba.

Pod obserwacją UB

Jest więc połowa 1947 r., ojciec siedzi w więzieniu, a Sabina razem z matką zajmuje się domem i chorą siostrą. Przejmuje wiele obowiązków: trzeba zarobić na rodzinę. Regularnie jeżdżą też z matką do więzienia, do ojca, z paczkami żywnościowymi – i z pociechą, bo były policjant, weteran POW, AK i KWP, człowiek, zdawałoby się, twardy, źle znosi uwięzienie.

Tymczasem Urząd Bezpieczeństwa nie zaprzestaje obserwacji rodziny Świątków. Wręcz przeciwnie: środowisko byłych żołnierzy konspiracji, wojennej i powojennej, jest nadal intensywnie rozpracowywane.

UB chce wiedzieć wszystko: kto gdzie mieszka, z kim się spotyka, co mówi. Odtwarzane są struktury i skład osobowy podziemnych organizacji. Ostatnia, jak się zdaje, aktualizacja „bazy danych” (już) Służby Bezpieczeństwa o KWP będzie mieć miejsce w drugiej połowie lat 70. Każdy zidentyfikowany weteran otrzyma swoją osobistą kartę, z aktualnym adresem i miejscem pracy.

Ale na razie jest koniec lat 40. i początek 50. Aby „kontrolować operacyjnie” środowisko niedawnych konspiratorów, UB werbuje intensywnie konfidentów. Tajnym współpracownikiem zostaje również przyjaciółka Sabiny. Donosi o treści prywatnych rozmów, jakie toczą się w rodzinie Świątków. Pojawiają się także donosy na innych ludzi, związanych z oddziałem „Babinicza”.

W ten sposób funkcjonariusze UB dowiadują się, gdzie w 1947 r. Świątkowie mieli ukrytą broń i zdjęcia, które Sabinka robiła członkom oddziału: pod poluzowaną deską na strychu. Ojciec i córka przemilczeli to podczas przesłuchań. Ale UB nie zdobędzie zdjęć – zostaną zniszczone.

Tymczasem Sabina pracuje jako przedszkolanka. Wciąż jeździ do ojca z paczkami. Zdawałoby się, że próbuje dostosować się do warunków „ludowej” Polski.
Ale to mylne wrażenie.

Wyrok: 10 lat

Jest rok 1951, gdy w okolicach Częstochowy powstaje nowa organizacja podziemna: Liga Walki Patriotów Polskich. Jej członkowie chcą nadal walczyć z komunizmem, gromadzić broń; mają już nawet kilka pistoletów.

Na razie ograniczają się do ulotek. Udaje im się zdobyć maszyny do pisania – tak sporządzone, nieliczne siłą rzeczy ulotki rozrzucają po mieście.

Ale dla władz nawet tych kilkanaście osób, część z partyzancką przeszłością, jest już „zbrojną bandą”, którą należy zlikwidować.

Jednym z liderów Ligi jest Marian Michalczyk, podczas wojny żołnierz AK, w 1946 r. już raz skazany, na 8 lat (potem złagodzone do 2,5 roku) za przynależność do ZWZ i AK.

Sabina trafia na Michalczyka, starszego o cztery lata. Zaprzyjaźniają się. Kilka razy go odwiedza, pomaga przenosić jego pocztę, dokumenty. Udziela mu też schronienia w rodzinnym domu, przekazuje żywność.

Czy łączy ich coś więcej? Sabina jest dziewczyną wyjątkowo ładną. Z pewnością też pomaga nie człowiekowi anonimowemu, lecz znajomemu, przyjacielowi.

Spotkania z Michalczykiem to wystarczający powód dla kolejnego aresztowania i procesu. Sabina zostaje oskarżona o to, że od lutego do kwietnia 1952 r. „wspierała nielegalną organizację usiłującą przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego”. Grozi za to od 5 lat do kary śmierci.

Wyroki zapadają w lipcu 1952 r. i są wyjątkowo surowe. Wojskowy Sąd Rejonowy w Stalinogrodzie (jak wtedy nazywają się Katowice) skazuje Sabinę Świątek na 10 lat więzienia. Michalczyk dostaje karę śmierci – to ostatni „kaes”, zasądzony przez ten WSR. Wyrok zostanie mu zamieniony na dożywocie, potem – w ramach „odwilży” w 1956 r. – na 12 lat. Na wolność wyjdzie dopiero w 1961 r.
Sabina siedzi w Grudziądzu i Fordonie (ciężkim więzieniu dla kobiet). Już nie śpiewa. Nie ma też w celi kolegów z partyzantki. Za kratami spędzi 4 lata, do 1956 r.

Ona, która od dzieciństwa umiała haftować i szyć, w więziennym zakładzie haftuje naramienniki dla wojska i milicji. Praca przy kiepskim oświetleniu zepsuje jej wzrok.

Nie poddawaj się

Jest rok 1956, władze ogłaszają amnestię. Także Sabina i Jan wracają do domu. Z wyrokami, obserwowani przez starą-nową bezpiekę, próbują ułożyć sobie życie. Tułają się po Polsce – z taką przeszłością trudno jest znaleźć pracę. A zły los nie daje im spokoju.

Rodzice przez kilka lat mieszkają w okolicach Koszalina na tzw. Ziemiach Odzyskanych; Jan dostaje tam pracę jako leśnik, po znajomości (inaczej się nie da). Sabina pracuje przez kilka lat w przedszkolu w Olsztynie koło Częstochowy, ale zostaje zwolniona – ktoś się orientuje, że była skazana za pomoc „bandom” (wyroki ciągną się za nią: niemal każdą pracę dostaje dzięki życzliwości ludzi – oficjalne tzw. „zatarcie” jej wyroku nastąpi w 1970 r.). Kończy kolejne kursy, w tym – korespondencyjnie – kurs księgowej. Przez kilka lat mieszka w Białej Podlaskiej. Tymczasem matka, wycieńczona latami troski o najbliższych, choruje. Przydarza się też wypadek: cierpiąca na epilepsję siostra ginie tragicznie.

Rodzina znów się przenosi. W końcu ich drogi zataczają koło – wszyscy wracają do Częstochowy...
Sabina nie wychodzi za mąż. Choć przez chwilę ma swoją własną rodzinę: znajduje ukochanego, mają synka. Ale zły los znów daje o sobie znać. Po ośmiu miesiącach życia jej Jarek umiera (cierpiał na nieuleczalną wtedy chorobę), z mężczyzną się rozstaje.

Nie poddaje się. Kończy kolejne kursy. Po „zatarciu” wyroku znajduje lepszą pracę. W 1980 r. angażuje się w Solidarność. Roznosi ulotki, gazety z drugiego obiegu. Zaprzestaje po ogłoszeniu stanu wojennego. Przynajmniej teraz nie będą jej sądzić.

W 1984 r. przechodzi na emeryturę. I wkrótce zostaje sama. Wcześniej, w 1982 r., umiera jej matka, w 1985 r. ojciec.

Kablem, kołkiem, prętem

Jest maj 1990 r. i pierwsze w pełni wolne wybory: samorządowe. Sabina jest członkiem Komisji Wyborczej nr 29 w Częstochowie.

I szuka sprawiedliwości.

W 1991 r. Sejm przyjmuje ustawę, na mocy której sądy mogą uznać za nieważne wyroki wydane po 1944 r. wobec osób działających „na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego”. Żyjący jeszcze skazani – i bliscy tych, którzy zmarli – korzystają z tej możliwości. Choć nie jest to proste: wielu skazano jako bandytów – kryminalizacja podziemia była elementem walki z nim – więc teraz muszą dowodzić, że byli skazani z przyczyn politycznych.

Sabina wnosi sprawę i wygrywa. Sąd w Katowicach unieważnia wyrok z 1952 r.; stwierdza, że działała dla niepodległej Polski. Otrzyma też skromne odszkodowanie.

Sprawiedliwości postanawia dojść również dla ojca. Tu rzecz okazuje się trudniejsza, biurokracja irytuje: w 1947 r. Częstochowa, gdzie mieli proces, należała do województwa kieleckiego, Sabina jest odsyłana przez kolejne sądy. Ale zaciska zęby, zbiera dokumenty. Wreszcie, po roku, za nieważny zostaje uznany także ich wyrok z 1947 r.

Nie udaje się natomiast znaleźć winnych.Pierwsze śledztwo w sprawie torturowania i mordowania więźniów przez MUBP w Częstochowie rusza w połowie lat 90. Jednym z impulsów do jego podjęcia są publikacje w lokalnej prasie: znajduje się świadek, teraz wiekowy, który stracił ojca – zamęczonego w śledztwie. Świadek relacjonuje, że natrafił wtedy na otwarty masowy grób, a w nim kilkadziesiąt nagich ciał. Później na tym miejscu miało powstać osiedle mieszkaniowe. Jednak śledztwo, prowadzone – jak się zdaje – dość niemrawo, kończy się niczym.

Kolejne ruszy, gdy powstanie IPN. Śledczy docierają do kilkudziesięciu żyjących ofiar, także do Sabiny. Składa zeznania.

Ale na sprawiedliwość jest za późno: śledztwo kończy się umorzeniem, nie udaje się ustalić żyjących sprawców. Jednak śledczy gromadzą duży materiał, który dziś może być źródłem dla historyków: ustalają, jakie metody tortur stosowano w MUBP w Częstochowie. Były to: bicie kablem, drewnianym kołkiem lub żelaznym prętem; wybijanie zębów; zmuszanie więźniów, także kobiet, by siadali na nodze odwróconego stołka (wbijała się w odbyt); rażenie prądem; nakłuwanie rąk igłą; pozorowane egzekucje; łamanie rąk; osadzenie w nieogrzewanej celi, w tym także kobiety z dzieckiem, które karmiła piersią (dziecko zmarło).

Tato byłby dumny

Choć w latach 90. spotkania weteranów KWP odbywają się już często – żyje ich jeszcze wielu – Sabina w nich nie uczestniczy. – Nikt o tym mi nie powiedział – powie dziś.

Mieszka samotnie. Ci, których wtedy znała, albo nie żyją, albo jak ona przez lata nie mieli kontaktu z dawnymi kolegami. Ale może trudno kogoś winić, że zapomniał o drobnej łączniczce, która czasem tylko pojawiała się w leśnym obozie... W każdym razie, być może również dlatego, że po 1989 r. pozostaje poza środowiskiem weteranów, nie dostanie do dziś żadnego odznaczenia.

Za to otrzymuje coś innego: stopień podoficera, w stanie spoczynku. Starania o taką nominację podejmuje w połowie lat 90. Z powodzeniem: Sabina Świątek awansuje na plutonowego, a później na sierżanta (co ma wymiar symboliczny, żadne ulgi czy świadczenia z tego tytułu nie przysługują).
W przeciwieństwie do wielu weteranów, o kolejne awanse już się nie stara.

Czy dlatego, że nie chce mieć stopnia wyższego niż ten, który miał ojciec?

88-letnia Sabina Świątek uśmiecha się łobuzersko. Na chwilę w tym uśmiechu widać małą dziewczynkę.

Tato byłby dumny. ©

Autor jest studentem historii UJ, opracowuje dzieje oddziału KWP Alfonsa Olejnika „Babinicza”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2016