Babilon gore

„Krótka historia siedmiu zabójstw” to opowieść o tym, jak zemsta i fatum ścigały przez lata niedoszłych morderców Boba Marleya. Jej polskie tłumaczenie poprzedziła sława arcydzieła. Czy słusznie?

14.11.2016

Czyta się kilka minut

To nie Bob Marley, lecz autor „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” – Marlon James. Harlem, Nowy Jork, wrzesień 2014 r.  / Fot. Carolyn Cole / LOS ANGELES TIMES / GETTY IMAGES
To nie Bob Marley, lecz autor „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” – Marlon James. Harlem, Nowy Jork, wrzesień 2014 r. / Fot. Carolyn Cole / LOS ANGELES TIMES / GETTY IMAGES

Przypadek Marlona Jamesa powinien nieść otuchę i zachętę dla każdego początkującego, niepewnego siebie pisarza, którego pierwsze literackie próby spotkały się z więcej niż chłodnym przyjęciem. Ten zeszłoroczny zdobywca Nagrody Bookera, i jedna z najjaśniejszych gwiazd obecnego sezonu, swoją karierę rozpoczął od ciągu niewyobrażalnych rozczarowań i upokorzeń.

Znajdź redaktora!

Debiutancka powieść Jamesa zatytułowana „John Crow’s Devil” została odrzucona przez różnych wydawców aż 78 razy. James był załamany: „Uznałem, że się nie nadaję do tego zawodu, i przestałem pisać. Tylu redaktorów przecież nie może się mylić! Teraz wiem, że może. Teraz wiem, że 78 osób może się mylić w ten sam sposób i wszystkie będą po tej samej stronie. Teraz wiem, że pisarz musi po prostu znaleźć tego jednego redaktora, który będzie po jego stronie. Wtedy tego nie wiedziałem. Wtedy to było raczej »wszyscy mnie nienawidzą, jestem do niczego«” (tak wyznał w niedawnej rozmowie z Wojciechem Orlińskim).

Na szczęście – tak dla siebie, jak czytelników – nie zarzucił pisania i znalazł w końcu oficynę, która w 2005 r. podjęła się ryzyka wydania tego zniechęconego, nieznanego wcześniej nikomu autora. Debiut ów wylądował w finale Los Angeles Times Book Prize i Commonwealth Writers Prize. Cztery lata po nim James napisał swoją drugą powieść „The Book of Night Women”, rzecz o niewolnictwie na Jamajce w XIX w., po czym siadł do tworzenia opus magnum, czyli liczącej (w polskim wydaniu) grubo ponad siedemset stron „Krótkiej historii siedmiu zabójstw”. To właśnie dzięki tej książce znalazł się w pisarskiej ekstraklasie – jako pierwszy spośród jamajskich pisarzy zdobył prestiżowego Bookera, nad jego talentem rozpływali się w komplementach Michiko Kakutani i Irvine Welsh, HBO rozpoczęła prace nad serialem – ekranizacją tego krwawego, wielogłosowego eposu.

Obecnie James żyje w Bliźniaczych Miastach w Minnesocie – mieszka w Minneapolis, a w Saint Paul naucza literatury i pisania. W swojej twórczości nie stroni od naturalistycznych opisów przemocy, wulgaryzmów, z pasją i wprawą odsłania najmroczniejsze karty z dziejów Jamajki. Jednak, jak przyznaje w wywiadach, jego dzieciństwo i młodość upłynęły w spokoju, omal zbytku, i nie różniły się w zasadzie niczym od sielskich doświadczeń innych dzieci z klasy średniej na świecie. W wieku dorosłym ogarniała go jednak coraz większa nuda i tęsknota, dlatego skwapliwie skorzystał z okazji, jaką była oferta bardzo ciekawej, dydaktycznej pracy w Stanach Zjednoczonych, i w 2006 r. opuścił ojczyznę. Miał wtedy 36 lat.

Marley, CIA, gangsterzy i analfabeci

To, co dzisiaj jest epicką powieścią i opasłym, imponującym tomem, zaczęło się nader skromnie. „Krótka historia siedmiu zabójstw” na początku miała być naprawdę krótkim, mocnym kryminałem, w którym James z premedytacją chciał odwrócić do góry nogami wizerunek zabójcy na zlecenie – ukazać go nie jako bezlitosną i perfekcyjną maszynę do likwidacji ludzi, ale gościa, który wprawdzie realizuje swoje zadania, ale jest niechlujny, wewnętrznie rozmemłany, z lekka groteskowy i przypomina bardziej pijanego rzeźnika niż Antona Chigurha.

Z czasem to pisanie przybrało formę wielu nowelek, z których pomimo usilnych starań nie wykluwała się jednak książka. O tym okresie napisał w Podziękowaniach dołączonych do „Krótkiej historii siedmiu zabójstw”: „Problem polegał na tym, że nie wiedziałem, czyją historię chcę opowiedzieć. Kolejne wersje, kolejne strony, kolejne postacie, a ja wciąż nie miałem struktury fabularnej ani motywu przewodniego, nic. Pewnej niedzieli podczas kolacji Rachel Perlmeter zasugerowała: A gdyby to nie była historia jednego człowieka? Spytała, jak dawno temu czytałem »Kiedy umieram« Faulknera. Rozmawialiśmy również o Marguerite Duras, dlatego przeczytałem potem »Kochanka z północnych Chin«. Miałem już swoją powieść, właściwie miałem ją przed nosem cały czas. W pełni ukształtowane i nie do końca ukształtowane postacie, luźne sceny, kilkaset stron, którym należało nadać porządek i sens”.

Na pozór trudno wskazać, co jest tematem głównym „Krótkiej historii siedmiu zabójstw”. Nieszczęsny los Jamajki i Jamajczyków w XX w.? Gangi stołecznego Kingston – gangi Jamajczyków na wychodźstwie, w Nowym Jorku i Miami? Biografia Boba Marleya, lokalnego boga, globalnego idola, króla reggae? Tajemnica nieudanego zamachu na niego w 1976 r., który to akt zdążył omal natychmiast obrosnąć w liczne – i często zupełnie niedorzeczne – teorie spiskowe? Wojna narkotykowa Stanów Zjednoczonych z hurtownikami z Kolumbii i Karaibów czy zimna wojna i jej następstwa dla całego obszaru Morza Karaibskiego? Jamajska polityka krajowa, w której partie mają swoich zabójców i zabiegają o względy i poparcie miejscowych capo di tutti capi? Uniwersalna opowieść o zdradzie, odwadze, strachu i nadziei? Efektowne gore – przepełniona wręcz okrucieństwem i mordem książka o tym, do czego zdolny jest człowiek, gdy krzywdzenie innych staje się dla niego pracą, rutyną, przyjemnością? A może istotę stanowi śmierć i obcowanie żywych z duchami – James zwraca uwagę, że kultura karaibska jest przesycona kulturą afrykańską i tamtejszymi wierzeniami, w myśl których umarli nie idą do nieba, ale funkcjonują między bliskimi; zwłaszcza ci, którzy zginęli nagle, w okrutny sposób – bo spoiwem jest tutaj postać i hipnotyczna narracja autentycznego umarlaka, sir Arthura George’a Jenningsa, zamordowanego polityka?

Dopiero w miarę postępów lektury możemy się zorientować, że owego tematu głównego nie poznamy raczej nigdy, bo zamysłem autora był właśnie twórczy chaos, plątanina wątków, spraw i osób, polifoniczność narracyjna i przeskoki między czasami i miejscami. James wprawił w ruch ponad 70 bohaterów, którzy razem działają, wystawiają się nawzajem do wiatru, mordują, kochają, a niekiedy ledwie ocierają się o siebie, pojawiają w czyjejś relacji, robią za tło, kontekst, zapamiętane imię. Nie ma w „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” hierarchii ważności i proporcjonalnego do niej udziału w narracji – totemiczny Śpiewak, czyli Marley, omal się nie odzywa, za to ziomki z getta nawijają bez przerwy o sobie i tym co dokoła, szycha z CIA ma tyle samo miejsca, co cyngiel z gangu, analfabeta występuje na tych samych prawach, jak i dziennikarz „Rolling Stone”.

Nemezis po jamajsku

Substancją tej powieści jest żywa mowa, a nie styl sam w sobie, misternie skomponowane zdania, obfite w asonanse i aliteracje okresy, szerokie frazy opisowe będące demonstracją umiejętności i wiedzy autora, otchłanne odautorskie wiwisekcje psychologiczne. „Krótka historia siedmiu zabójstw” to wielka księga głosów – gadek, nawijek, wyznań, monologów, niekończących się audycji w głowie i rozmów. To również katalog bluzgów, krzywych akcentów, niepoprawnych form gramatycznych i slangu. Tutaj język buzuje we wszystkich rejestrach – każda grupa społeczna artykułuje swoje ja, opowiada, szepcze, klnie i wrzeszczy.

Akcja właściwa zaczyna się 2 grudnia 1976 r. w Kingston – ówczesne Kingston to u Jamesa piekło na ziemi. Miasto, w którym trwa bezpardonowa kampania wyborcza, obowiązuje godzina policyjna, a strzały z broni palnej, podpalenia, wybuchy bomb, pościgi i gwałty są – zwłaszcza na przedmieściach i w gettach – codziennością. Gangi nie ustają w egzekucjach przeciwników i dają brutalny odpór tym, którzy mają zamiar naruszyć strefy ich wpływów. Politycy są skorumpowani, policjanci też – na dodatek i oni często giną z rąk przestępców. Do przestępczych grup rekrutuje się – niekiedy pod przymusem – nawet i 14-letnich chłopców, którzy naszprycowani narkotykami i poczuciem nieznanej im wcześniej mocy są wierni, gorliwi i bezlitośni.

Jest tak: „Do zabijania nie potrzeba powodów. To geto. Powody są dla bogaczy. My mamy obłęd. Obłęd to jak sie idzie elegancką ulicą na dauntaunie i widzi kobiete ubraną w modne ciuhy i chce sie podbiec do niej i wyrwać jej torebke, a sie wie, że to nie torebki ani pieniędzy sie chce aż tak bardzo, tylko sie chce usłyszeć ten jej krzyk, jak widzi, że wyskakujemy przed tą jej śliczną buzią i jednym uderzeniem możemy zetrzeć to szczęście z gemby, jednym ciosem wybić to zadowolenie z oczu, zakatować ją na miejscu, zgwałcić najpierw albo potem, bo właśnie takie rzeczy tacy rudeboys jak my lubimy robić przyzwoitym kobietom takim jak ona. Obłęd, który każe ci iść za facetem w garniturze na King Street, gdzie biedni nigdy sie nie pokazują, patrzeć, jak wyrzuca kanapke, kurczak, czuć kurczaka, i zastanawiać sie, jakim cudem ludzie są tacy bogaci, że kurczaka wkładają między takie cienkie kromki i mijasz kosz i widzisz ta kanapke, ciągle w celofanie, ciągle świeża, nie szara jak reszta śmieci, nawet muh jeszcze nie ma, i myślisz, że może by, myślisz, że tak, myślisz, że musisz, że trzeba sie przekonać, jak smakuje kurczak bez kości. Ale mówisz sobie, że przecież nie jesteś świr, że obłęd, co w sobie nosisz, to nie jest szaleństwo wariatów, ale szaleństwo gniewu, bo ten człowiek wyrzucił kanapke na pokaz. I obiecujesz sobie, że pewnego dnia rudeboy ruszy z nożem na miasto, że dorwiesz go i mu wytniesz bjede na klacie”.

Jamajka i Kingston są skłócone i podzielone – jest „aptaun” i „geto”, czarni i ci jaśniejsi, lepsi, rządowa Ludowa Partia Narodowa i opozycyjna Jamajska Partia Pracy, Babilon i zwykli obywatele: „Babilon to kraj, Babilon to syfsystem, Babilon to ucisk, Babilon zatruwa policje”.

Wszędzie obowiązuje prawo silniejszego, układy i zakulisowe ustawki. Zamęt i nieufność potęgują jeszcze mniej lub bardziej dyskretne ingerencje CIA w jamajską politykę, gospodarkę i nastroje społeczne, bo Ameryka zrobi dosłownie wszystko, by Jamajka nie stała się drugą Kubą, komunistyczną bazą i agendą u jej bram. W tej sytuacji Marley pragnie wznieść się ponad wzajemną nienawiść i podziały i dokonać, choćby symbolicznego, pojednania. Taką okazją ma być wielki darmowy koncert zorganizowany przez ministerstwo kultury z udziałem Śpiewaka – prowadzącego to bezprecedensowe wydarzenie i gwiazdy. Ale nie każdemu jest ono w smak. Pojawiają się plotki i oskarżenia, że w istocie będzie to sprytne zaaranżowany festyn wyborczy rządu. Atmosfera gęstnieje. Tuż przed tym świętem muzyki i narodowego pokoju do rezydencji Marleya wdziera się grupa zabójców i urządza jatkę. Cudem udaje się przeżyć jemu i reszcie domowników.

„Krótka historia siedmiu zabójstw” to opowieść o tym, jak zemsta i fatum ścigały przez kolejne lata tych nieudolnych zamachowców, których prowadził wtedy Josey Wales, główny egzekutor, okrutny boss nad bossami. Owa pogoń zakończy się dopiero na początku lat 90.

Jeszcze nie arcydzieło

Pomimo ogromu pracy riserczersko-literackiej, jaką wykonał James, rozmachu, jego niebywałego wprost słuchu językowego i licznych atrakcji trudno – wbrew docierającym ze świata pogłoskom – uznać „Krótką historię siedmiu zabójstw” za powieść wybitną, niepowtarzalną, po prostu – wielką.

James umie pisać sugestywne, wspaniałe sceny – jak np. tę, kiedy Ninę Burgess, jednonocną kochankę Śpiewaka, wiozą policjanci i ona wie, że wiozą po to, by ją zgwałcić, albo kiedy Alex Pierce, dziennikarz „Rolling Stone”, budzi się i na skraju własnego łóżka zastaje mordercę, albo kiedy ten sam Pierce jest bezlitośnie wyszydzany i maltretowany przez gangusów, którym nie podoba się napuszony styl jego reportaży o Jamajce publikowanych w „New Yorkerze”, albo kiedy Josey Wales spotyka się w celi z Doktorem Love i obaj wiedzą, że pogawędkę dane będzie przeżyć tylko jednemu z nich – ale jako całość jest to rzecz wyraźnie zachwiana w swoich proporcjach.

James w „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” sprawia wrażenie pisarza, który ledwie wczoraj odkrył Joyce’a i Faulknera i wspaniałości takich „nowatorskich” technik jak monolog wewnętrzny czy strumień świadomości. Odkrył i jest swoim odkryciem tak zafascynowany, że szasta nimi na prawo i lewo miast stosować w racjonalny, wyważony sposób. Na dodatek korzysta z nich, by oddać wnętrze i działania ludzi niekiedy bardzo prostych, wulgarnych i ograniczonych intelektualnie – rezultatem są całe strony zapełnione gonitwą płaskich, banalnych myśli, koprolalią i męczącym szczególarstwem. Podobnie ma się niekiedy sprawa i z dialogami. Niektóre są zwięzłe i akuratne, ale niestety zdarzają się i te przegadane, totalne pustosłowia, które autor ciągnie na siłę, a z których nie wynika cokolwiek sensownego dla akcji lub charakterystyki postaci.

Lektura „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” bywa więc wyzwaniem dla cierpliwości i uwagi czytelnika chyba również za sprawą przekładu – zapewne to kwestia do rozstrzygnięcia w osobnym tekście przez doświadczonego tłumacza i znawcę patois – które miejscami brzmi zbyt topornie i dosłownie, bo oddanie śpiewnej nawijki z jamajskiego getta za pomocą niepoprawnej pisowni, dziwacznych konceptów gwarowych w rodzaju „tutej” i kolokwializmów tchnących z lekka naftaliną – „cizia”, „po byku”, „lala” „jubel”, „kitajec” etc. – powoduje, że z owej śpiewnej nawijki nie zostaje dla polskiego odbiorcy nazbyt wiele.

W jednym z wywiadów Marlon James opowiadał, że przy okazji szerokiego riserczu do „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” zebrał – on i jego trzech riserczerów – tyle materiałów, że starczy mu od razu na kolejną powieść. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem będzie to prawdziwe arcydzieło. ©

MARLON JAMES, KRÓTKA HISTORIA SIEDMIU ZABÓJSTW, Wydawnictwo Literackie, przekład: Robert Sudół, Kraków 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016