Baba niespodzianka

Jezuita Grzegorz Knapski, zwany z łacińska Cnapiusem, w pelikana w ogóle nie wierzył. Pisał, że to „ptak zmyślony malarzów i niektórych pisarzów”. Pelikana nazywał po swojemu bąkiem cudzoziemskim.

23.04.2018

Czyta się kilka minut

Raszyn, 7 kwietnia 2018 r. / PIOTR TOMASZEWSKI
Raszyn, 7 kwietnia 2018 r. / PIOTR TOMASZEWSKI

Pani Małgorzata, działaczka Koła Podmiejskich Gospodyń Wiejskich w Starej Wsi, od zawsze kochała ptaki. Wciągnęło ją głębiej, kiedy w jej ogrodzie wylądował dzięcioł zielony. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to właśnie on. Po prostu anonimowy ptak, tylko że uderzająco piękny. Zapamiętała, że był kolorowy jak papuga, miał czerwoną czapeczkę, zieloną marynarkę i szarą pierś. Chciała go nazwać, więc szukała, aż znalazła. W atlasie. Dzięcioł zielony, po łacinie, a jakże, ­Picus viridis. Amator mrówek o chichotliwym głosie. Satysfakcja z samodzielnego nazwania – czy, jak mówią ornitolodzy: oznaczenia – jest wielka, bo raptem okazuje się, że wcale nie trzeba „się znać”. Skoro już raz się udało, czemu ta przyjemna emocja odkrywania nie miałaby się powtórzyć? Tak często wygląda ptasiarska inicjacja.

Tego dnia, a był to raczej pochmurny, wietrzny poranek na początku kwietnia, pani Małgorzata odprowadziła dzieci do gimbusa i razem z koleżanką poszła na Stawy w Raszynie. Planowały „małe ptaki”, czyli kilkugodzinny spacer po okolicy, nie żaden całodzienny rajd po krzakach z termosem i kanapkami. Panie spacerują razem, we dwójkę jednak raźniej, przecież nigdy nie wiadomo, czy na takim odludziu nie siedzi w krzakach jakiś zboczeniec.

Stawy w Raszynie, zaledwie kilka kilometrów od granic Warszawy, to jedno z ulubionych miejsc stołecznych ptasiarzy, nic dziwnego, że obok zakochanych par i koneserów alkoholu w plenerze łatwo spotkać tu człowieka z lornetką. Tak było i tym razem, gdzieś na grobli panie minęły faceta ubranego w moro. Na plecach dźwigał lunetę, wyglądał profesjonalnie. „My miałyśmy raczej różowe kamizelki i żarówiaste buty, bo moim zdaniem ptakom te maskujące ubrania nie za dobrze się kojarzą” – twierdzi pani Małgorzata. Facet z lunetą odpowiedział na dzień dobry, ale nie podzielił się żadnymi sensacjami.

GOSPODYNIE NIE USZŁY DALEKO, kiedy ich uwagę przykuł dziwny ptak pod trzcinami. Duży, biały, ale na skrzydłach jakby przybrudzony. Zupełnie inny niż szare, młode łabędzie. Czapla? Może bocian? Nieeee, ten ptak był przysadzisty, nisko zawieszony. Odpoczywał i dopiero po dłuższej chwili podniósł głowę. Oczom obserwatorek ukazał się długi siny dziób i wisząca na żuchwie żółta, skórzasta torba. Komiczne oblicze pelikana. „Zaraz, zaraz, to już było” – pomyślała pani Małgorzata i przypomniała sobie, jak dokładnie 28 grudnia 2015 r. widziała takiego ptaka w basenie przeciwpożarowym przy autostradzie, gdzieś w drodze ze Szczecina. Samochody pędziły, nie było jak się zatrzymać, obraz pelikana z pobocza pozostał wyraźny tylko w jej pamięci. Najgorsze, że nikt pani Małgorzacie nie uwierzył. „Pelikan?! W Polsce?!” albo „i ty takie rzeczy jeszcze przed sylwestrem widziałaś?”. Śmiechom nie było końca. Teraz sytuacja była inna, pani Małgorzata miała aparat i dużo czasu. Na jej zdjęciach widać wyraźnie wielki dziób i nawet różową łysinę koło oka, od której bierze się nazwa gatunkowa – pelikan różowy.

NAJBLIŻEJ MOŻNA GO SPOTKAĆ W DELCIE DUNAJU, ptak z Raszyna jest tutaj przypadkiem, po prostu sprzyjający wiatr zaniósł go dalej na północ, kiedy wracał w rodzinne strony z afrykańskich zimowisk. Wiosną zdarzają się takie cuda. Czy można zignorować pelikana różowego dwadzieścia minut od domu? Wsiadam w samochód, choć nie ma to wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. W mieszkaniu piętrzą się kartony po przeprowadzce, nazajutrz tygodniowy wyjazd, a o 14 ma przyjść gazownik. Na miejscu jestem przed południem, parę godzin po pani Małgorzacie. Są już inni obserwatorzy. Ptak siedzi w trzcinach i drzemie. Jest wyraźnie zmęczony, może osłabiony długą wędrówką. Przez lornetkę widzę tylko ten olbrzymi korpus, biel grzbietu i brązowe skrzydła. To młody ptak, ­dorosły byłby cały biały. Dziób pozostaje schowany pod skrzydłem. Tylko raz, na chwilę ptak podnosi głowę i wszyscy czekający w napięciu obserwatorzy wlepiają spojrzenie w różową łysinkę. Pelikan zaliczony.

PELIKAN RÓŻOWY ALBO PELIKAN BABA, jak podają starsze klucze. Dlaczego baba? Językoznawca Janusz Strutyński, badacz etymologii ptasich nazw, twierdzi, że to zapożyczenie z ukraińskiego, gdzie babą nazywano po prostu pelikana. ­Baba-babura, baba-ptica – mówił też rosyjski lud. Olbrzym, o rozpiętości skrzydeł sięgającej niemal trzech metrów, musiał stać się bohaterem wielu legend. Arystoteles twierdził, że pelikany łowią małże, gotują w swoim przepastnym dziobie, potem wypluwają i wyjadają zawartość otwartych muszli.

W KRĘGU CHRZEŚCIJAŃSKIM powtarzano, że pelikan karmi młode krwią z własnej piersi, że ma zdolność wskrzeszania z martwych. Może dlatego wiązano go z eucharystią i pasją Chrystusa. Wszystko to sprawiało, że pelikan wydawał się ludziom racjonalnym trochę nierealny. W 1621 r. leksykograf, jezuita Grzegorz Knapski, zwany z łacińska Cnapiusem, w pelikana w ogóle nie wierzył. Pisał, że to „ptak zmyślony malarzów i niektórych pisarzów”. Pelikana nazywał po swojemu bąkiem cudzoziemskim.

Baba siedzi na stawach już prawie dwa tygodnie. Obchodzę cały staw, ale wygląda na to, że pelikana najlepiej podziwiać z miejsca, z którego grupa feldmarszałka Schaurotha ostrzeliwała polskie pozycje w bitwie pod Raszynem. Nie słyszałem wcześniej o Schaurocie, przebieg bitwy nigdy mnie przesadnie nie interesował, po prostu to doniosłe wydarzenie upamiętnia niski marmurowy słupek. Dzień jest wietrzny, drobny deszczyk osiada na lornetce i aparacie. Pelikan siedzi ukryty w niewielkiej zatoczce i zajmuje się swoimi sprawami. Za jego plecami biegnie dawna wylotówka na Kraków. Widzę w lornetce żerującego ptaka, pas trzcin i plandeki przejeżdżających tirów. Spedpolex. Napisy zlewają się w jeden. Już drugą godzinę obserwuję, jak raz po raz zanurza dziób w wodzie, unosi go i połyka zawartość. Czasem widać, jak w skórzanym worku pelikana miotają się ryby. Jest powolny, flegmatyczny, cóż, życie olbrzyma toczy się w innym tempie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2018