Azja nauczycielką demokracji?

Po Malezji, gdzie wyborcy pozbyli się satrapy zawłaszczającego państwo i jego gospodarkę, dyktatora odsunięto od władzy na Malediwach. Po raz drugi w ciągu niespełna pół roku azjatyckie wybory, które miały być pogrzebem demokracji, okazały się jej triumfem.

25.09.2018

Czyta się kilka minut

Zwycięzca wyborów prezydenckich na Malediwach, Ibrahim Mohamed Solih, 24 września 2018 r. / Fot. Eranga Jayawardena / AP Photo / East News /
Zwycięzca wyborów prezydenckich na Malediwach, Ibrahim Mohamed Solih, 24 września 2018 r. / Fot. Eranga Jayawardena / AP Photo / East News /

Niedzielna elekcja na Malediwach, podobnie jak majowe wybory parlamentarne w Malezji, miała być czystą formalnością. Panujący od pięciu lat Abdullah Yameen od pierwszych dni panowania robił wszystko, by zapewnić sobie ponowny wybór i kolejną pięciolatkę na prezydenckim fotelu. Sukcesywnie pozbywał się wszystkich rzeczywistych i potencjalnych rywali, a także dobrodziejów, którzy w 2013 r. pomogli mu wygrać wybory. W więzieniu, na przymusowym wygnaniu albo na wymuszonej wewnętrznej emigracji znaleźli się niemal wszyscy przywódcy opozycji, niezależni dziennikarze, a nawet ci z malediwskich bogaczy, których prezydent podejrzewał, że mogliby wesprzeć swoimi pieniędzmi jego ewentualnych konkurentów.

Jedyne, co potrafią

W lutym rozpędził Sąd Najwyższy i na półtora miesiąca wprowadził stan wyjątkowy. Pretekstem stało się orzeczenie Sądu Najwyższego, który unieważnił wyroki więzienia, wydane wcześniej na działaczy opozycji i nakazał przywrócenie mandatów kilkunastu posłom rządzącej partii, którzy przeszli na stronę opozycji.  Decyzja sądu oznaczała, że prezydent już w lutym straciłby większość w parlamencie, a w jesiennej batalii musiałby się zmierzyć z poważnymi rywalami.


Czytaj także: Awantura w raju: Wojciech Jagielski o Malediwach w lutym 2018 r.


Prezydent ani myślał na to pozwolić. Nasłał policję i wojsko na sąd i parlament, dwóch z pięciu sędziów Sądu Najwyższego kazał wtrącić do więzienia, a pozostali, przestraszeni nie na żarty o własne posady i życie, co prędzej unieważnili wydane wcześniej orzeczenie. Łamiąc konstytucję, Yameen przeforsował też nowe prawo, pozwalające mu wymieniać sędziów Sądu Najwyższego, i zaraz awansował do niego dwóch swoich faworytów. Do więzienia, poza dwoma zbuntowanymi sędziami, których oskarżył o próbę puczu, prezydent kazał wtrącić też niemal wszystkich pozostałych na wolności przywódców opozycji, w tym przyrodniego brata, liczącego już ponad 80 lat Maumoona Abdula Gayooma, który jako prezydent przez 30 lat rządził Malediwami (1978-2008). Mając zapewnione posłuszeństwo sądów i rozgromioną opozycję, Yameen spokojnie szykował się do wyborów.

Prezydent nie przejmował się krytyką i pretensjami Zachodu i Indii, wytykających mu dyktatorskie skłonności, pogardę dla obywatelskich swobód  i praw człowieka. Uwagi ONZ ignorował, z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów wystąpił, tradycyjny sojusz z Indiami, uważającymi Malediwy i cały Ocean Indyjski za swoją wyłączną strefę wpływów, zastąpił przyjaźnią z Chinami, a zamiast umizgiwać się do Zachodu, wyciągnął rękę do Arabii Saudyjskiej. Na przyszłego wiceprezydenta wybrał sobie imama, powiązanego z Saudami, a żeby jeszcze bardziej przypodobać się muzułmańskim ortodoksom, tuż przed wyborami kazał policji wyrzucić z jednego z hoteli posągi i rzeźby, przedstawiające ludzi i zwierzęta (biorąc przykład z muzułmańskich fundamentalistów, uznał je za świętokradcze). Rodzimą opozycję nazywał „marionetkami Zachodu”, który zamierza wyplenić na Malediwach islam, a także muzułmańskie obyczaje i zastąpić je „zachodnimi wartościami, niemającymi nic wspólnego z miejscową tradycją”. „Ja przyniosłem wam rozwój i dostatek. A z czym przychodzi do was opozycja?” – pytał Yameen na wiecach. – „Jedyne, co potrafią, to gadać w kółko o demokracji… A czym jest tak naprawdę ta zachodnia demokracja? Tak naprawdę idzie w niej o to, żeby przyznać równe prawa homoseksualistom”.

Nowi despoci

Dobiegający sześćdziesiątki Yameen szydził z zarzutów, jakoby rządził w dyktatorski sposób. „Gdybym rządził jak tyran, to jeżdżąc po kraju, z wyspy na wyspę, z wioski do wioski, ktoś by mi w końcu rzucił to w twarz, nikt by mnie nie pozdrawiał, nie podchodził, by uścisnąć mi rękę – mówił prezydent. – A cóż widzę w koło? Tylko uśmiechnięte tłumy”.

Przywódców takich jak Yameen i ich – coraz popularniejszy i powszechniejszy na całym świecie – styl rządów, australijski badacz myśli politycznej John Keanne nazywa „nowym despotyzmem”. Polega on z grubsza biorąc na tym, że władza zdobywana jest demokratycznie, ale niedemokratycznie sprawowana. Zachowywany jest demokratyczny rytuał, ale nie istota demokracji. Przejąwszy władzę, rządzący zawłaszczają całe państwo, jego administrację, gospodarkę, sądy, gazety, telewizje i stacje radiowe, ograniczają wolność słowa, narzucając własną wizję historii i oglądu spraw świata.

Nie zamierzając uwiarygadniać „nowego despotyzmu” na Malediwach, Zachód, Unia Europejska, zachodni obrońcy praw człowieka i demokracji postanowili nie wysyłać swoich obserwatorów na niedzielne wybory prezydenckie. Uznano, że będą one jedynie polityczną fasadą, wyreżyserowanym przedstawieniem, mającym przedłużyć panowanie Yameena.

Służył, jak umiał

Wybory, które miały być pogrzebem demokracji na Malediwach okazały się jednak jej wskrzeszeniem i triumfem. Już w niedzielny wieczór ogłoszono, że w prezydenckiej elekcji uczestniczyło dziewięć dziesiątych wyborców (niektórzy, żeby oddać głos, czekali w kolejce po kilka godzin) i że na nowego przywódcę wybrali szanowanego i zasłużonego, ale nie cieszącego się wielkim rozgłosem kandydata opozycji, 54-letniego Ibrahima „Ibu” Mohammeda Soliha, na którego zagłosowało ponad osiem tysięcy ludzi (ok. 17 proc.) więcej niż na broniącego prezydentury Yameena. Zdobywając prawie 60 proc. głosów, Solih zwyciężył już w pierwszej rundzie, bez potrzeby dogrywki.

Jeszcze bardziej zaskoczył wszystkich pokonany w wyborach Yameen. Rodacy podejrzewali, że nie pogodzi się z przegraną i że raczej rozpędzi komisję wyborczą jak w lutym Sąd Najwyższy niż odda władzę. Zastanawiano się, czy prezydent unieważni wybory i nakaże rozpisanie nowych czy też po prostu znów wprowadzi stan wyjątkowy i ogłosi, że będzie rządził tak długo, jak będzie trzeba. Nazajutrz po przegranej, Yameen obwieścił jednak w telewizji, że uznaje swoją porażkę i pogratulował „Ibu” zwycięstwa. „Służyłem, jak umiałem najlepiej – powiedział. – Ale wyborcy uznali jednak, że wolą powierzyć władzę innemu. Przyjmuję to do wiadomości i dalej jestem gotów im służyć”.

Cień tyrana

Wielu rodaków Yameena uważa, że z radością i gratulacjami lepiej się wstrzymać do połowy listopada, kiedy pokonany prezydent powinien złożyć urząd. Do ostrożności skłaniają ich ostatnie dzieje ich republiki tysiąca rajskich wysepek, ukochanych przez bogatych turystów z zagranicy (co roku przyjeżdża ich na Malediwy prawie półtora miliona, podczas gdy liczba stałych mieszkańców wysp nie sięga pół miliona).


Czytaj także: Strona świata - specjalny serwis "TP" z tekstami Wojciecha Jagielskiego


W 2008 r. uliczna rewolucja zmusiła panującego od trzydziestu lat dyktatora Maumoona Abdula Gayooma do zgody na pierwszą w historii Malediwów wolną elekcję. Zwyciężył w nich przywódca opozycji, 40-letni dziennikarz Mohammed Nasheed. Cztery lata później zmuszono go jednak do dymisji wskutek kolejnej ulicznej rewolucji, tym razem wymierzonej już przeciwko niemu i jego rządom, które przyniosły Malediwom biedę i polityczny chaos. Buntowi, także wojska i policji, przeciwko Nasheedowi przewodził z cienia były dyktator Maumoon Abdul Gayoom, który smakował zadawaną na zimno zemstę.

W 2013 r., w kolejnych wyborach Nasheed próbował odzyskać prezydenturę, ale miał już przeciwko sobie cały aparat państwa, opanowany przez zwolenników tyrana. Mianowani przez dyktatora sędziowie unieważnili wygraną rywala w pierwszej turze wyborczej, a powtórkę przekładali dopóty, dopóki jego rywal, wspierany przez starego władcę jego przyrodni brat, Abdullah Yameen, dobił politycznych targów i zapewnił sobie większość głosów.

W obalaniu i ustanawianiu satrapii na malediwskich wyspach najwięcej do powiedzenia – poza zwykłymi obywatelami – zdaje się mieć dawny tyran. Skłócony z młodszym, przyrodnim bratem i osadzony przez niego w więzieniu, w niedzielnych wyborach wystąpił przeciwko niemu i poparł wspólnego kandydata opozycji, „Ibu”.

Pekin patrzy

W położonej na wschód wyspiarskiej Malezji podobną rolę odegrał w maju liczący już 92 lata Mahathir Mohammed, były premier, który rządził jako władca absolutny w latach 1981-2003 i uchodzi za twórcę nowoczesnego malezyjskiego państwa. Zmęczony rządzeniem, przeszedł na emeryturę wyznaczając wcześniej swoich następców. Do upadku pierwszego przyczynił się odchodząc ostentacyjnie z rządzącej partii, by okazać niezadowolenie z nowego premiera. Drugi pomazaniec, Najib Razak, okazał się wyborem jeszcze gorszym, przywódcą nie tylko nieudolnym, ale pospolitym złodziejem, który traktując budżet państwa jak prywatne konto bankowe wyciągnął z niego miliardy dolarów. Nie mogąc znieść, jak marnowany jest jego dorobek, w maju Mahathir stanął na czele opozycji, która po raz pierwszy w 60-letniej historii Malezji pokonała w wyborach partię rządzącą i odebrała jej władzę, a obrońcą demokracji okazał się niedawny despota.

Niespodziewane zwycięstwa demokracji w Malezji i na Malediwach są bolesną porażką Chin, rozszerzających swoje wpływy w Azji Południowo-Wschodniej i na Oceanie Indyjskim. Ubocznym skutkiem ich inwestycji w Malezji stała się bezwstydna korupcja tamtejszych przywódców, która ostatecznie doprowadziła do wyborczej klęski. Na Malediwach, podobnie jak na pobliskiej Sri Lance i pakistańskim wybrzeżu, Chińczycy inwestują miliardy w porty, drogi, mosty, by zapewnić bezpieczeństwo i drożność szlaków zaopatrzenia chińskiej gospodarki w surowce.

Przeciwnicy chińskich inwestycji zarzucają Pekinowi, że celowo pożyczają zaprzyjaźnionym rządom pieniądze i budują na kredyt porty, by przejmować je jako spłatę długu, gdy stanie się już niemożliwy do spłacenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej