Autobus niebieski

Są w Krakowie tacy, którzy marzą o metrze. Ale po co, jeśli wykorzystując istniejącą infrastrukturę, można stworzyć miejski szybki transport z prawdziwego zdarzenia?

02.11.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Jest weekend. Na nocny w stronę Miasteczka Studenckiego, Krowodrzy i Bronowic oczekuje tłum. W tę stronę, tak się składa, nie jeździ zbyt wielu dresiarzy. Element studencko-hipsterski dominuje nad swojskim i łysym. Możemy się więc w autobusie nocnym wyluzować i nie zerkać nerwowo dookoła, czy przypadkiem nie wpatruje się w nas ponuro typ o golonej głowie, w bluzie z napisem „PLNY” czy jakimś patriotycznym sloganem. Czasem tylko wsiądzie zalany fan heavy metalu i będzie melancholijnie popijał piwo wyciągnięte zza pazuchy skórzanej kurtki. I to nie z banalnej puszki czy butelki, ale z kufla, wyniesionego z ostatniego baru.

Czasem jeżdżą jacyś zmaltretowani wódką południowcy, Hiszpanie albo Włosi. Nawet specjalnie nie wrzeszczą, bywają raczej zdziwieni, że tak ich poszarpało. Ostatnio kilku mówiących po hiszpańsku opierało zmęczone czoła o poręcze i mamrotało coś o „wisznówce”. Polscy i ukraińscy studenci zerkali na siebie porozumiewawczo i szczerzyli radośnie zęby: „cieniasy”. Kiedyś jednak, wracając nad ranem po imprezie, południowcy śpiewali, i nawet próbowali w autobusie tańczyć. Było jeszcze ciemno, początek długiej, ciężkiej zimy, jakiś wczesny grudzień, a oni darli się jak cholera, śpiewając swoje fiestowate „ajajajaj”. Po twarzach zmęczonych współpasażerów widać było, że nie są temu specjalnie radzi, ale nikt ich nie uciszał. Jakaś wymęczona od alkoholu dziewczyna ciężkim gestem szturchnęła swojego równie zmęczonego chłopaka.

– Patrz – wystękała – ci Latynosi to są radośni, umieją się bawić, nie to co u nas: ponuro i nikt się do nikogo nie odzywa.

– Aha – wybąkał jej chłopak. Po chwili z przerażeniem patrzył, jak jego dziewczyna, mimo że na śmierć zmęczona, wstaje i zabiera się do tańca razem z Latynosami. I, co gorsza, ciągnie też jego. W tym jej tańczeniu widać było poczucie obowiązku. Misji. Żeby być jak ci Latynosi, a nie jak ponurzy i smętni Polaczkowie. Chłopak w końcu też wstał i zaczął tańczyć. Wymuszenie, ciężko, ponuro.

Kanary

Gdy się zepsuje automat biletowy, możemy, oczywiście, wzruszyć ramionami i zdać się na los. Usiąść z powrotem i mieć nadzieję, że nie przyjdą kontrolerzy ze swoimi dyndającymi z przegubów dłoni skanerami biletów. A jeśli przyjdą, można, teoretycznie, zacząć im tłumaczyć, że nie nasza wina, że automat, na co oni będą, jak to oni, używali nieskomplikowanych kontrargumentów, że co ich to obchodzi, a poza tym bilety można kupić u kierowcy. Kontrolerzy wiedzą równie dobrze, jak my, że kupić bilet u kierowcy to ciężka sprawa, bo kierowca najpierw będzie udawał, że nie słyszy, potem ciężko westchnie, potem poinformuje, że, owszem, ma bilety, ale tylko takie po 5 złotych, że nie ma wydać i że tylko odliczone. I dopiero, gdy to odliczone 5 złotych otrzyma – położy bilet łaskawie na podajniku, nie roniąc zbędnych słów typu „proszę”, „dziękuję” czy „do widzenia”. No ale – wiadomo – kontrolerzy będą się upierali. „Sam jest pan sobie winien, proszę pana. Proszę o dowodzik albo wzywamy policję”. Tu jest Polska i obowiązuje podejście typu „co z tego, że to nasza strona schrzaniła sprawę – to ty masz problem”.

W takiej sytuacji możemy jednak liczyć na tramwajowy kolektyw. Polska niechęć do władzy da o sobie znać. Możemy obrać jakąkolwiek strategię, i jeśli będziemy przeciwstawiali się władzy kanarskiej wystarczająco uporczywie, w dodatku robiąc z siebie ofiarę, a z kanara – kata, możemy być pewni, że kolektyw wcześniej czy później stanie po naszej stronie i wsiądzie na kanara jak na łysą kobyłę, obarczając go odpowiedzialnością za zaniedbania całego transportu miejskiego, na wszystkich szczeblach, od początku jego istnienia.

Jeśli dobrze pójdzie, zdehumanizowany nawet we własnych oczach kanar wyjdzie ze łzami w oczach ze środka komunikacji miejskiej. Inna, oczywiście, sprawa, że kontrolerzy żadnymi niewiniątkami nie są. Kiedyś, dawniej, nagminnym było czepianie się obcokrajowców z plecakami, którzy nie mieli pojęcia, że na bagaż również trzeba posiadać bilet (kolektyw: „Nie widzi pan, że cudzoziemiec? Co sobie w jego kraju o Polsce pomyślą?”), i bezlitosne ich trzepanie. Później, gdy zlikwidowano opłaty za bagaż, przez jakiś czas wmawiali jeszcze nieszczęśnikom, że taka opłata jest potrzebna, ale po pewnym czasie (ciśnięci zapewne przez kolektyw) dali sobie spokój.

W ogóle rozmowy z kanarami potrafią być szczytem wyrafinowania. Kiedyś, w Nowej Hucie, wsiadła do tramwaju numer 4 starsza pani, która, zamiast polecieć z miejsca do kasownika z trzymanym w wyprostowanej ręce biletem, położyła swoje torby na siedzeniu, otworzyła jedną, zaczęła szukać portmonetki, i gdy w końcu znalazła w niej bilet, kanar już przy niej był, zwarty i gotowy do wypisywania. Cały wagon wszedł wtedy w uczoną dysputę z kontrolerem. Zastanawiano się, jak też interpretować przepis mówiący, że „pasażer ma obowiązek skasować bilet niezwłocznie po wejściu do pojazdu”. Chodziło tu w gruncie rzeczy o wykładnię słowa „niezwłocznie”. Czy oznacza to, że już na przystanku należy dzierżyć bilet w garści, czy przewidziany jest jednak czas na to, by spokojnie ów bilet wyłuskać z kieszeni bądź portfela? Dyskutowano, jak uczeni w piśmie nad starotestamentowym zapisem, rozbierając go na czynniki pierwsze, dzieląc włos na czworo.

Konstale

Stare chorzowskie „konstale”, które w Krakowie obsługują linię nr 4, są paskudne, kwadratowe i niewygodne, a jednak mają w sobie jakieś dostojeństwo. Są trochę jak stare duże fiaty: tak bardzo klasyczne i uproszczone do podstawowej formy, że bardziej się nie da. To całe trzeszczenie i bujanie też mieści się, jak najbardziej, w konwencji. Przed nimi, jak opowiada się w Krakowie, jeździły po mieście tramwaje otwarte. Co chwila ktoś z nich wypadał, szczególnie pijany, i wpadał pod koła. Tych historii nasłuchać się można co niemiara. Konstale chyba najczęściej się psują, blokując cały tramwajowy ruch w połowie miasta. Ma to, oczywiście, swój urok: możemy pooglądać sytuacje jak z apokaliptycznych filmów, gdy wszyscy pasażerowie opuszczają unieruchomione nagle maszyny i pieszo przeciskają się dalej, ku jakiemuś nieokreślonemu ocaleniu.

Ciekawe są też austriackie i niemieckie tramwaje z demobilu, opchnięte Krakowowi jakieś ćwierć wieku po zakończeniu ich produkcji. Szczególnie te zwane „nogołamaczami”, o stromych schodach, które trzeba pokonać nie tylko po to, by wejść do tramwaju, ale też po to, by przejść z jednej jego części do drugiej. Staruszkowie złorzeczą, bo funkcjonować w tych tramwajach mogą tylko osoby o pełnej sprawności ruchowej, a każdy zna ten dreszcz emocji, gdy tramwaj akurat rusza, a my znajdujemy się właśnie na rzeczonych stromych schodach, planując np. kupno biletu w automacie znajdującym się u ich szczytu. Zresztą kto wie: być może Niemcy czy Austriacy projektujący te wagony nie przypuszczali, że kiedykolwiek będą miały one do czynienia z polskimi motorniczymi, ludźmi o gorącej krwi, którzy cenią sobie zrywną jazdę. Takąż, zresztą, cenią sobie również kierowcy krakowskich autobusów, potrafiący położyć pokotem połowę pasażerów przy jednym zakręcie lub hamowaniu.

Bombardiery

Są w Krakowie tacy, którzy marzą o metrze, ale po co marzyć, jeśli można, wykorzystując już istniejącą infrastrukturę, stworzyć miejski szybki transport z prawdziwego zdarzenia?

Weźmy takie Azory. Ulicą Rydla, tym największym zapomnianym ciągiem komunikacyjnym miasta, dziką ścieżką na mapie komunikacyjnej, ciąg ludzi wlecze się od pętli tramwajowej Bronowice w stronę Azorów, przez przejście kolejowe. Czy nikt sobie z tego naprawdę nie zdaje sprawy? Przecież Azory są kompletnie odcięte od reszty miasta. Aby tam dojechać, trzeba kombinować autobusami sterczącymi albo w ciasnych uliczkach, albo w wieczystych korkach na Opolskiej czy Armii Krajowej.

Wielu ludzi olewa całe to subtelne krakowskie rozwiązanie komunikacyjne. Nie mają zamiaru, jak to przewidział planista, przesiadać się na rogu Bronowickiej i AK, sczłapywać z wiaduktu do przystanku na dole, czekać cholera wie ile na autobus, stać potem w korku na rondzie i za rondem, i tracić kolejne pół godziny na przebycie odległości, którą tramwaj mógłby pokonać w pięć minut. Dlatego wysiadają wcześniej i ciągną tą wąziutką Rydla, czekają na przejściu, aż przejedzie pociąg na Balice, i nawet nie mają porządnego chodnika, żeby dojść spokojnie do swoich bloków przy Radzikowskiego, Pużaka albo Jaremy. A przecież wystarczyłoby uruchomić na pekapowskich torach miejską linię, regularnie jeżdżące naziemne metro, które rozwiązałoby problemy komunikacyjne nie tylko Azorów, ale i Mydlników, Nowego Kleparza, Łobzowa, Rakowic...

Na pętli tramwajowej przy Bronowickiej stoją nowoczesne bombardiery, a na końcowym przystanku na Azorach stoją sobie równie nowoczesne solarisy, wszystkie w pięknych, niebieskich barwach, a pomiędzy tymi dwoma końcowymi przystankami ciągnie sznur piechurów, którego miasto nie dostrzega do tego stopnia, że nie dociągnęło im nawet porządnego chodnika choć do Radzikowskiego, nie wspominając o takich bajerach jak piesza kładka nad przejściem kolejowym, czy – a czemu nie – jakaś boczna linia tramwajowa, biegnąca od pętli w stronę Azorów ulicą Rydla. Rydla jest wąska, ale nie tak wąskie ulice adaptowano do ruchu tramwajowego.

Dobrze przynajmniej, że jest postój taksówek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2015