Autobiografia w sensie ścisłym (4)

Ojciec bał się matki. Próbował nią manipulować, wiedział, że dość jest łasa na komplementy, zwłaszcza na komplementy eksponujące jej intuicję. I ładował, ile wlezie: – Wandziu, ty jesteś czarownica!

27.04.2015

Czyta się kilka minut

 / Grafika Andrzej Dudziński
/ Grafika Andrzej Dudziński

Strach
Lepiej bym zrobił, gdybym zamiast planować latami napisanie historii „Dziewczyny, która kłamie”, niczego takiego nie planował. Lepiej bym zrobił, jak bym w ogóle niczego nie planował, ale po prostu napisał, i to nie historię dziewczyny, która kłamie, ale historię „Mężczyzny, który się boi”. Miałem pod ręką nie jeden nieistniejący przykład, ale dziesiątki, jak nie setki, przykładów (pierwowzorów) istniejących. Zaczynam od seniorów, choć od kogo bym nie zaczął, na jakimś strachu skończę. Strach jest dobry, powiadają niektórzy, i bez wchodzenia w szczegóły przyznajmy im rację. Dziadek Czyż bał się babki Czyżowej – fakt niepodważalny. Jako remedium stosował alkohol, czego ona z kolei nie znosiła, robiło się błędne koło. Środek, który jemu ulgę przynosił, wzmagał jej agresję, której on nie znosił.

Bały się jej także ich dzieci. Najbardziej Adaś – miał powody, prowadził życie niekonwencjonalne, fatalnie się ożenił, nie dożył starości, nawet więcej, wiek średni ledwo go musnął. Ten się bał ostro. Niestety jego strach ani mu nie pomógł, ani go nie ocalił.

Wandzia (moja matka) i jej brat Andrzej też się bali babki Czyżowej, ale trochę mniej i w innych rejestrach. On studiował teologię, to jest kierunek, który zawsze nieco izoluje, opierniczanie przyszłego księdza nawet babce Czyżowej nie przychodziło łatwo. Moja matka izolowała się wczesnym małżeństwem, wczesnym urodzeniem syna, potem studiami w Krakowie. Kawał czasu jej w domu nie było, nie zdążyła się z babką pospierać, nie zdążyła buntu nastolatki okazać, nastolatką zresztą być nie przestała.

Pozornie wychodziło na to, że jest pod przemożnym wpływem ojca, który, owszem, jej dziecinne humory znosił, ale babki bał się, i to bardzo. Bał się teściowej – to norma, dziwne było to, że lęk ten miast łagodnieć, wzmagał się, towarzyszyła mu agresja.

W ogóle jest tak, że z biegiem dni i lat ludzie i ich przywary łagodnieją. W mojej familii na odwrót, coraz jest ostrzej. Ojciec bał się też matki. Czy matka bała się jego? Prosto i jednoznacznie nie da się na to pytanie odpowiedzieć. Jeśli czuła strach, to dziwny, zakazany i podniecający. Czy było to klasyczne maso? Też nie wiem – klasyczne z pewnością nie, nie-klasyczne, zanieczyszczone, fatalne stylowo. Ale było. Matka lubiła ojca prowokować, to znaczy też nie było tak, że chodziła i zwady szukała, ale jak już coś się działo, jak już była w nastroju bojowym, to nie ma wybacz, szła po swoje, nie zważając na okoliczności, a że jemu dużo nie trzeba było – burdy na ulicy Smoleńsk były częste.

Absolutnie dziwne w przypadku moich Starych było to, że swych awantur – jeśli można tak powiedzieć – nie doceniali. Nie wstydzili się ich. Jakie awantury? Jedno, dwa słowa – mocniej powiedziane – to wszystko. Tymczasem strzeliste głosy szły pod niebiosa, Stary zapewniał matkę, że jej nienawidzi i że ją w tej chwili zabije, matka wygarniała ojcu, co miała do wygarnięcia, i dostawała jakiejś psychotycznej zapaści.

– Zapewniam cię, zapewniam cię, że natychmiast po twojej śmierci – Stary darł się jak opętany – natychmiast po twoim pogrzebie się ożenię.

Do rękoczynów – ma się rozumieć – dochodziło, ale niczego nie tłukli ani nie niszczyli, za dużo te dwa bardzo porządnie urządzone pokoje kosztowały, żeby nawet w kompletnie niekontrolowanym szale coś uszkadzać czy demolować. Z braku laku bili się żarciem z zawsze pełnej lodówki, a to parówkami, a to – równie dogodnymi do chłosty – frankfurterkami, mlekiem się polewali. Było bardzo nieraz wesoło. Starzy uwielbiali nazajutrz, albo po paru dniach – zależy, ile manewry trwały – obracać wszystko w śmiech i żart. Okazuje się, iż krwawa jatka, podczas której śmierć była blisko, to żaden dramat, ale wesoła komedia.

Wesoło też było, gdy kładliśmy się z ojcem na podłodze, by posłuchać, jak pani Olszewska sztorcuje pana Olszewskiego. Mieszkali na pierwszym piętrze, my na czwartym, głos nieraz był niewyraźny, dopiero jak się użyło pustej szklanki przytkniętej do ucha, wszystko docierało do nas – jeśli można tak powiedzieć – w pełnej krasie. Olszewski narąbany jak działo w zasadzie milczał, czasem tylko warczał nieartykułowanie. Nieprzerwany lament Olszewskiej słychać było dobrze.

– Ale awantura – kręcił głową ojciec – ale awantura… i to dorośli ludzie. Jak im nie wstyd?

Oczywiście wielokrotnie miałem ochotę uświadomić mu, iż nikomu, ani naszym sąsiadom zza ściany, ani sąsiadom z niedaleko stojących budynków, nie potrzeba było żadnych szklanek do pomocy; ich głosy niosły się nad Błoniami, nad miastem, wszyscy słyszeli nasze najwstydliwsze sekrety.

Wielokrotnie miałem ochotę, ale nigdy słowa nie pisnąłem, ze strachu ma się rozumieć, bałem się, że dostanę w mordę. Stary bywał nieobliczalny. Jak każdy furiat, miał też manię panowania nad sobą. Któregoś dnia oznajmił, iż skończyła się jego (i nasza) udręka, iż drogą morderczych ćwiczeń (wszystko w życiu osiągało się jego zdaniem drogą morderczych ćwiczeń) osiągnął upragniony rezultat i suwerennie panuje nad sobą. Aby poprzeć tę deklarację jakimś wymiernym faktem, oświadczył, iż temu z domowników, któremu uda się wyprowadzić go z równowagi, z miejsca wypłaci pięćdziesiąt złotych. Kiedy wyraziłem najdelikatniejsze powątpiewanie, kiedy powiedziałem: „Chyba ci się za pierwszym razem nie uda, tato” – z punktu spuścił mi wpier... O pięćdziesięciu złotych – mogłem zapomnieć. W końcu byłem chowany po partnersku i w cieplarnianych warunkach. Po partnersku oznaczało, iż nie mówię do rodziców per „tato”, „mamo”, ale po imieniu. Nie szło mi to, nie szło mi to w ogóle, jeszcze „dzień dobry, Władku” jakoś bym dał rady, ale „dzień dobry, Wandeczko” – to przez gardło nie przechodziło. Nie dość, że babka Czyżowa moją matkę z roli matki raz na zawsze wytrąciła, to doszedł Stary ze swym „postępowym” bruderszaftem. Słowem, nie miałem rodziców, dopiero w pisaniu jąłem ich z wolna odzyskiwać.

Wysoka temperatura

Oczywiście zawsze istnieje nadzieja, że związek ma wysoką temperaturę i że to „przegrzanie” działa na wszystkich płaszczyznach. Spory, kłótnie, rękoczyny za dnia, miłosne zapasy w nocy. Ten sam ogień ich prowadził? Ten sam żar rozpalał członki? Wątpię. Ojciec prawdopodobnie miał jakieś doświadczenia. Idąc z niemieckim wojskiem przez Francję, wpadł do domu uciech. Nadzwyczaj udana była to wizyta, do końca życia marzył, by kiedyś jeszcze raz, choć w połowie.

Wątpię coraz bardziej i tego rodzaju ewentualność odnotowuję raczej dla porządku, osobiście nie bardzo w nią wierzę, nie mam żadnych przesłanek, żadnych obserwacji, sen – w tym samym pokoju w Wiśle – miałem kamienny. Budziło mnie zapalone światło i ich podniesione głosy – w nocy też się żarli.

Strach cd.

Ojciec bał się matki. Próbował nią manipulować, wiedział, że dość jest łasa na komplementy, zwłaszcza na komplementy eksponujące jej intuicję. I ładował, ile wlezie: – Wandziu, ty jesteś czarownica!

Nie był to chwyt całkiem – jak mogłoby się zdawać – prymitywny. Oto Stary przyznawał się do winy i zarazem poddawał się całkowicie: nie będę już więcej grzeszył, ponieważ moja żona dzięki nadprzyrodzonym właściwościom i tak wszystko odgadnie. Obdarzona proroczym darem żona nie mogła nie być zadowolona.

Niedawno, bo w wigilię minionego roku, matka zapytała, czy się jej boję. Nim jednak zdążyłem odpowiedzieć, nim zdążyłem zebrać myśli, jakby pewna rozczarowującej odpowiedzi – ze słowami: „gdzie tam się boisz, w ogóle się nie boisz” – uciekła do kuchni. W jej spojrzeniu, gestykulacji, a nawet w chodzie jest pretensja o to, że się nie boję. Pretensja, dodajmy, słuszna – dzieci powinny się bać swych rodziców, dzieci, dodajmy, w każdym wieku; a szczerze mówiąc im starsze, tym lepiej. Na dziecku, które przekroczyło sześćdziesiątkę, strach przed matką jest widoczny dobrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2015