Atomowe serce Ukrainy

Największa elektrownia atomowa Europy leży nad ukraińskim Zbiornikiem Kachowskim. Jego brzegi obsiadły dwa miasta: Energodar i Nikopol. Mieszkańcy pierwszego uznają elektrownię za matkę-żywicielkę. Dla nikopolan jest ona przekleństwem.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Wędkarze z Nikopola nad Zbiornikiem Kachowskim, przez miejscowych nazywanym „atomowym morzem”. W oddali Zaporoska Elektrownia Atomowa, kwiecień 2016 r. / Fot. Joanna Cieplińska
Wędkarze z Nikopola nad Zbiornikiem Kachowskim, przez miejscowych nazywanym „atomowym morzem”. W oddali Zaporoska Elektrownia Atomowa, kwiecień 2016 r. / Fot. Joanna Cieplińska

Nad Kachowkę, jak miejscowi nazywają Zbiornik Kachowski – jeden z kilku sztucznych zbiorników na Dnieprze – dojeżdża się dziurawą drogą z Zaporoża.

Lepiej nie jechać tędy nocą. Paradoksalnie – im bliżej do energetycznego centrum Ukrainy, tym ciemniej. Na nieoświetlonych i nieoznaczonych drogach można odnieść wrażenie, że kierowcy orientację w ciemności daje biegnąca wzdłuż drogi linia rur gazowych, łączących w poplątaną sieć liche domki z niebieskimi okiennicami i azbestowymi dachami.

Na prawym brzegu Kachowki leży stary Nikopol, stolica Siczy Mykityńskiej, dziś żyjący głównie z metalurgii. Na lewym jej brzegu powstała osada na potrzeby elektrowni, nazwana później Energodarem.

Niedaleko stąd do zagarniętego przez Rosję Krymu. Do Donbasu, gdzie trwa wojna, jest raptem 200 km. Dlatego na rogatkach miasta stoją posterunki wojskowe; wojsko strzeże też elektrowni.

Bliskość frontu donbaskiego, opłakany stan reaktorów, negatywny wpływ atomowego molocha na środowisko – wszystko to budzi niepokój nikopolan. Za to energodarcy mówią o elektrowni jak o zmarłym: dobrze albo wcale. A swoje miasto dumnie nazywają energetycznym sercem Ukrainy.

I tak to, już od lat, prawy brzeg Kachowki nie może pogodzić się z lewym.

Jądrowy podarunek

Energodar żyje z produkcji energii jądrowej. Atomowe identyfikatory są w Energodarze wszechobecne.

Już przy wjeździe miasto wita atomową symboliką: metalowym łukiem, który wieńczy jądro i krążące wokół elektrony. Pomalowane jak trzeba, na narodowe kolory: błękitny i żółty. Także tablice reklamowe umieszczone na szpetnych budynkach przekonują, że energia atomowa to bezpieczeństwo, niezawodność i rozwój.

– Atomnaja to podstawa naszego życia, ona daje pracę niemal połowie mieszkańców. Leczy nas, buduje obiekty sportowe, nawet cerkiew – towarzyszący mi Oleh zatacza ręką szeroki łuk, jakby chciał tym gestem zademonstrować nieskończony zasięg oddziaływania atomowego molocha. Posadę w elektrowni ma od 10 lat. Tu pracowali jego rodzice. Tu też, ma nadzieję, zatrudnienie znajdą kiedyś jego dzieci.

Mimo monolitycznej brzydoty socjalistycznego blokowiska, miasto sprawia wrażenie radosnego i dynamicznego. Jak się przekonuję później, średnia wieku mieszkańców jest niska. Za to średnia długość ich życia krótka.

Oleh upiera się, abyśmy zamiast na brzeg Kachowki, pojechali do ulubionego miejsca wypoczynku mieszkańców. Chyba chce pokazać piękniejszą twarz miasta. – Oficjalnie to Park Zwycięstwa, ale wszyscy nazywają go Parkiem Sławy. Na cześć dyrektora elektrowni Wiaczesława Tiszczenki – śmieje się, prowadząc przez puste o tej porze, wypielęgnowane alejki.

Jego opowieść o Energodarze to wyliczanka zasług przedsiębiorstwa dla miasta. – W zakładowej klinice atomszcziki leczą się za darmo. Czegoś takiego na Ukrainie nigdzie nie uświadczysz. Komunikację miejską mamy bezpłatną – wymienia.

Jak inni energodarcy, Oleh bagatelizuje argumenty o ekologicznej katastrofie Kachowki, o zagrożeniu czyhającym w pobliskim Donbasie, o przestarzałych reaktorach, które wymagają pilnej modernizacji lub wygaszenia. – Wszystko to wroga propaganda, może kijowska, może rosyjska, a może zachodnia. Nawet najmłodsi energodarcy wiedzą, że mirnyj atom to czysta, tania i bezpieczna energia – przekonuje.

Z zapałem tłumaczy też, że wspieranie branży nuklearnej to patriotyczny obowiązek Ukraińców, gdyż alternatywą jest donbaski węgiel lub rosyjski gaz.

Innych energodarców też rozpiera duma – wszak to tu wypracowuje się ćwierć potęgi energetycznej kraju. Niemal każda rodzina ma kogoś wśród atomszczikow. Obawy dotyczące nuklearnego sąsiedztwa są chyba najmniejsze w kraju.

A jeśli się pojawią, szybko przegania je widmo bezrobocia, które pojawiłoby się po likwidacji elektrowni, tak jak w innych monomiastach, utrzymywanych przy życiu na sowiecką jeszcze modłę, przez jedno lub dwa przedsiębiorstwa. Elektrownia stawia na młodzież, oferując stabilne zatrudnienie. – W sumie to nie ma do czego zachęcać. Stąd można albo wyjechać, albo zostać atomszczikiem. Innych możliwości tu nie ma – stwierdza Oleh.

Młodzi nie wyjeżdżają. Zachętą do zostania jest nie najgorszy standard życia, 30-procentowa zniżka na prąd i relatywnie wysoka średnia płaca, oficjalnie 4400 hrywien. – Tych zarobków zazdrości nam cała Ukraina – powiada Oleh. – Ale przecież wysoką średnią wypracowuje nam naczialstwo. Podrzędny pracownik zarabia ok. 3000 hrywien. Jacy z nas krezusi za 100 euro miesięcznie? Ale nie ma co narzekać, przynajmniej pensję regularnie dostajemy.

Nieoficjalnie mówi się, że aby dostać pracę w elektrowni, trzeba zapłacić 10 razy tyle łapówki.

Wszystko pod kontrolą

Oleh zabiera mnie do muzeum elektrowni, które opowiada o początkach miasta. Jego opowieść ilustrują zdjęcia z lat 70. XX w. Widać na nich piaszczyste wzgórza, zwane „śpiewającymi piaskami” – i pnące się na nich sowieckie blokowiska. Na początku próbowano teren zadrzewić, ale wiatr nie pozwalał roślinom zapuścić korzeni.

Podobnie słabo zakorzeniona jest społeczność miasta. Aż 40 proc. to Rosjanie – potomkowie budowniczych elektrowni cieplnej, którzy zjeżdżali tu z całego Sojuza. Później dołączyli specjaliści jądrowi, budowniczowie podwodnych okrętów atomowych z Uralu, Siewierodwińska i Murmańska. Sylwetki co ważniejszych z nich Oleh wskazuje na zdjęciach z budowy elektrowni i z pochodów pierwszomajowych.

Jednocześnie tłumaczy, że w związku z taką strukturą etniczną naturalna jest orientacja prorosyjska części mieszkańców. Na początku wojny z Rosją zdarzały się tu manifestacje popierające tzw. Republikę Donbaską. Do dziś krytykuje się tu Euromajdan i politykę Kijowa.

W ciągu ostatnich dwóch lat sytuacja miała się jednak zmienić. Elektrownia zaczęła pomagać armii ukraińskiej, naprawiać pojazdy wojskowe, zaopatrywać żołnierzy. – W kręgach kierowniczych istnieje nurt separatystyczny, reprezentowany przez tych, którzy przyjechali tu z Rosji i do dziś mają z nią silny związek. Oni lobbują za rosyjskim paliwem jądrowym, straszą katastrofą nuklearną w przypadku zastosowania paliwa amerykańskiego – przyznaje Oleh, niechętnie wracając do tych pytań.

Rząd w Kijowie stawia bowiem na amerykańskiego dostawcę, chcąc uniezależnić się od Rosji, dla której oznacza to stratę potężnych kontraktów na Ukrainie. Oleh zapewnia: – Atomszcziki uspokajają, że wszystko jest pod kontrolą, uran to uran. Nieważne, rosyjski czy amerykański. A że Rosja nie chce przyjmować naszych odpadów radioaktywnych? To nic takiego, mamy własny majdańczyk na wypalone paliwo i na naszym terenie jest ono najbezpieczniejsze.

Faktycznie, na terenie elektrowni magazynuje się w betonowych silosach zużyte paliwo jądrowe. – Nie ma mowy o zagrożeniu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież bombardował reaktorów. Mieliśmy swoją lekcję w Czarnobylu i wyciągnęliśmy wnioski – dodaje Oleh, uprzedzając pytanie o bliskość frontu.

Tak, Energodar to naprawdę miasto pogodnych i szczęśliwych ludzi, którzy wierzą, że żyją w miejscu bezpiecznym i stabilnym.

Ktoś widział radiację?

Optymizm opada w miarę, jak oddalamy się od Energodaru, poprzez wody Kachowki podążając w kierunku Nikopola.

Po trzech kwadransach podróży promem na brzegu wita mnie ekolog, Wiaczesław Sanduł. Ten miejscowy aktywista od lat niestrudzenie i beznadziejnie nagłaśnia ekologiczną katastrofę akwenu.

Idziemy od przystani promowej do centrum miasta. Brzeg Kachowki obsiedli wędkarze i ptactwo. Przyglądamy się połowom. – Tego kiedyś nie nazwalibyśmy rybą – Sanduł wskazuje na mikroskopijne ryby w plastikowych wiadrach. – Nadają się jedynie na radioaktywne kotlety – macha ręką, widząc, że dla wędkarzy jego komentarz to czcze gadanie. Ryba to ryba, czy ktoś kiedyś widział radiację? Wędkarze śmieją się z dowcipu. A ryba smaczna, choć rzeczywiście jest jej coraz mniej. Nie to, co kiedyś – przyznają, zarzucając wędki w mętne wody zbiornika.

Starsi nikopolanie pamiętają budowę Kachowki. Powstała kosztem zalania najżyźniejszych ziem, zwanych Wielkim Ługiem. – Miałem 18 lat, kiedy niszczono Wielki Ług, wyrąbując i paląc okoliczne lasy. Zwierzęta z mokradeł uciekały na brzeg, ptaki długo krążyły nad wodą, szukając gniazd. To było jak dzień Sądu Ostatecznego – zaczyna swą opowieść Sanduł.

Budowa sztucznego zbiornika spowodowała zatopienie życiodajnej zalewowej doliny Dniepru na powierzchni 30 tys. hektarów. Kiedyś mieszkali tu Kozacy, którzy stąd czerpali drewno, ryby i zwierzynę. Kozacką Atlantydę, symbol swobody i bezpieczeństwa siczy, zmiotła z powierzchni ziemi sowiecka myśl hydrotechniczna.

– Przez budowę sztucznych zbiorników, takich jak Kachowka, dziś Dniepr to tylko wielka kałuża błota. Nasi przodkowie nazywali go źródłem życia, teraz jest źródłem zagrożenia – ekolog pokazuje masę wycinków z gazet. To artykuły, w których opisuje ekologiczną katastrofę Kachowki.

Atomowe morze

Sanduł uważa, że to Zaporoska Elektrownia Atomowa jest jedną z przyczyn złej kondycji zbiornika i samego Dniepru. – Przy jej budowie naruszono wiele regulacji. Zagrożeniem są duże ilości spiętrzonej wody w wyższym biegu rzeki. Niewłaściwa jest zbyt bliska lokalizacja stawku chłodzącego reaktory – wylicza jednym tchem.

Kachowka, dodatkowo zatruwana przez ciężki przemysł regionu zaporoskiego, wielokrotnie wyczerpała możliwości absorbowania ścieków, szkodliwych toksyn, pestycydów, metali ciężkich czy radionuklidów. – Wcześniej pisaliśmy do Moskwy, teraz do Kijowa. Odpowiedzi jak nie było, tak nie ma – dodaje.

Sanduł zaprasza do swego biura. Pokazując stare zdjęcia miasta i Dniepru, z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy. Trudno uwierzyć, że to te same miejsca, widząc za oknami część starego miasta: zrujnowane ulice z opuszczonymi domami i bezdomnymi psami.

– Kiedyś wiosną miasto pachniało kwitnącą czereśnią. Na lokalnych rynkach za bezcen sprzedawano ogromne sumy i raki, a wodę piliśmy prosto z Dniepru. Dziś za sprawą elektrowni mamy w umierającym atomowym morzu radioaktywne ryby, które sprzedaje się bez sanitarnej kontroli na okolicznych rynkach – mówi ekolog.

Latem w Kachowce pojawiają się sinice, na skutek odprowadzania do niej ciepłej wody, pozostałej po chłodzeniu reaktorów. Jeszcze gorzej jest w pobliskich wsiach, gdzie wody nie ma w ogóle albo czerpie się ją wprost ze zbiornika.

– Ludzie piją nieoczyszczoną wodę, w której zalegają toksyczne odpady. A Energodar, który tak bezkrytycznie ocenia wpływ elektrowni na Kachowkę, sam czerpie wodę wysokiej jakości z podziemnych ujęć – pomstuje Sanduł. – Nie ma drugiej takiej rzeki na świecie, która miałaby tyle elektrowni atomowych w swym basenie i tak rozregulowany spływ. Na Dnieprze eksploatuje się pięć elektrowni, w tym trzy na Ukrainie. To przekracza światowe normy! Jakby tego było mało, w planach jest budowa dwóch nowych elektrowni w obwodzie chersońskim – ekolog pokazuje przyszłe lokalizacje na mapie.

Sanduł mieszka na brzegu Kachowki. Naprzeciw elektrowni. – Codziennie widzę z okna tego energetycznego potwora. Szczególnie nocą wygląda niepokojąco. Może z powodu wyładowań elektrycznych wyostrzanych przez ciemność i niepokojących dźwięków, które woda przenosi na nasz brzeg? Mam wrażenie, że nocą monstrum ożywa – uśmiecha się pod nosem.

Ekolog przypomina, że w 2015 r. miał zostać wygaszony pierwszy blok, zaś w 2016 r. drugi i trzeci. Zamiast tego, dziś planuje się przedłużenie eksploatacji reaktorów.

– Zaporoska elektrownia jako jedyna na Ukrainie przechowuje na swym terytorium zużyte paliwo jądrowe. Zapewniają nas, że to bezpieczne. A ja pytam: jaką trwałość mają silosy do przechowywania wypalonych prętów, na ile lat są przewidziane? 30? 40? A co potem? Co nasze atomszcziki zrobiły po Czarnobylu i Fukushimie w sprawie bezpieczeństwa? Nic! Władza sowiecka dała nam najpierw kachowskie morze. „Nasze nowe morze – nasza nowa troska”, tak mówiliśmy. Potem otrzymaliśmy kolejny dar: elektrownię atomową na jego brzegu. To skarb, który wraz z składem odpadów jądrowych jest jak tykająca bomba. Będzie „cieszył” jeszcze wiele pokoleń. O ile wymyślą, jak można go bezpiecznie ukryć – Wiaczesław spogląda na drugi brzeg Kachowki.

W porannej, nieruchomej tafli wody odbijają się sylwetki reaktorów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017