Archeologia w czasach zarazy

Lekarze liczą, że szkielety ofiar Czarnej Śmierci pomogą przygotować się na ewentualność wielkiej pandemii.Bo taka, wbrew pozorom, wciąż nam grozi.

11.05.2014

Czyta się kilka minut

Masowy grób ofiar Czarnej Śmierci odkryty pod Charterhouse Square w centrum Londynu. 15 marca 2013 r. / Fot. AFP / EAST NEWS
Masowy grób ofiar Czarnej Śmierci odkryty pod Charterhouse Square w centrum Londynu. 15 marca 2013 r. / Fot. AFP / EAST NEWS

Spali przez blisko 700 lat. Trzynastu mężczyzn, trzy kobiety, dwoje dzieci i siedem fragmentów szkieletów niedających się zaklasyfikować. Wszyscy zostali pochowani w masowym grobie. Grobie ofiar Czarnej Śmierci.

Znaleziono ich pod londyńskim Charterhouse Square, podczas budowy jednego z największych kolejowych tuneli Europy. Dla naukowców okazały się skarbnicą wiedzy o Londynie z czasów zarazy.

Kiedyś szkielet był dla archeologów cenny głównie dzięki kontekstowi: towarzyszącym mu przedmiotom, ubraniom czy miejscu, w którym został odkryty. Ze stanu kości można było wnioskować, co doprowadziło do śmierci pochowanego czy przeanalizować obrażenia, których doznał za życia. Ale dziś nauka pozwala kościom opowiedzieć niemal kompletną historię życia człowieka.

„Analiza izotopowa może nam powiedzieć, co ci ludzie jedli, czy to były białka zwierzęce, roślinne, czy pochodzące od morskich zwierząt – mówił dziennikarzom agencji AP osteolog Don Walker z londyńskiego muzeum archeologicznego, który badał szkielety z Charterhouse Square. – To byli ludzie ze społecznych nizin. Wielu z nich cierpiało na niedożywienie, ale mimo to większość miała dość urozmaiconą dietę. Wiemy też, że większość z nich przeniosła się do Londynu z innych części kraju, bo dzięki analizie izotopów strontu w zębach możemy ustalić, skąd pochodziła żywność, którą jedli, kiedy dorastali”.

Fascynująca jest już sama szansa na prześledzenie z takimi detalami życia, które zakończyło się ponad 700 lat temu, a o którym nie wspomniał nigdy żaden kronikarz. Ale zęby ofiar skrywały w sobie coś więcej: ich zabójcę.

Apokalipsa

Czarna Śmierć (1347-52) sprowadziła na zachodnią Europę cierpienia, których ten kontynent nigdy dotąd nie doświadczył. Uśmiercała całe wsie. Przesuwając się z miasta do miasta, z kraju do kraju, pochłaniała cały kontynent. Ówcześni Europejczycy mieli powody, aby sądzić, że są świadkami Czasów Ostatecznych.

Medycy byli bezradni: nie skutkowały ani perfumy, ani sproszkowane szmaragdy, ani nawet smarowanie chorych octem. Z analizy ówczesnych testamentów wynika, że w samym Londynie zmarło nawet 60 proc. mieszkańców. Do dziś w niektórych regionach Francji gęstość zaludnienia jest niższa niż przed średniowieczną epidemią.

W zębach szkieletów spod Charterhouse­ Square znaleziono doskonale zachowane pałeczki dżumy, pochodzące dokładnie z okresu największego nasilenia zarazy. Była to pierwsza szansa na przyjrzenie się jednemu z największych zabójców w historii.

Dżuma do dziś w wielu regionach świata nie jest rzadkością. WHO odnotowuje 1-2 tys. jej przypadków rocznie, choć prawdopodobnie wiele pozostaje poza statystykami. Nawet w USA lekarze natrafiają na średnio siedem przypadków rocznie. Zaraza ciągle zabija, choć dzięki antybiotykom śmiercią kończy się nie więcej niż 10 proc. przypadków. Przed ich wprowadzeniem umierało 2/3 pacjentów.

Nie zmienia to faktu, że dżuma wciąż budzi lęk. Do 2007 r. była jedną z zaledwie trzech chorób, których każdy przypadek musiał być raportowany do WHO. Widmo Czarnej Śmierci przeraża nawet 700 lat później. M.in. dlatego, że nie do końca rozumiemy, dlaczego właśnie wtedy, i dlaczego aż tak zajadle zaatakowała ludzkość. Hipotezom nie ma końca. Od tych, które zakładają, że dżuma była tylko jedną z kilku chorób, które jednocześnie zaatakowały wtedy Europę, po takie, które mówią, że tamta dżuma to niekoniecznie ta sama, którą znamy dziś.

Dżuma, ale która

Dżuma występuje w trzech postaciach. Dymienicznej, charakteryzującej się czarnymi guzami na ciele. Septycznej, najbardziej śmiercionośnej, atakującej krew. I płucnej, która rozprzestrzenia się kropelkowo. Wszystkie wywołuje ten sam mikroorganizm. Różnica polega na tym, które organy atakuje w największym stopniu.

Historycy uważali, że w czasach Czarnej Śmierci dominowała dżuma dymieniczna – kronikarze opisywali czarne, bolesne narośla pod pachami czy na szyjach ofiar. Ale ten rodzaj dżumy rozprzestrzenia się przez ukąszenia pcheł przenoszących bakterie między ludźmi a zarażonymi szczurami. Nie wszyscy naukowcy są przekonani, że taka forma infekcji tłumaczy tempo, w którym plaga rozprzestrzeniała się po Europie. Nagłówki gazet po odkryciu londyńskich szkieletów nawoływały wręcz do zwolnienia szczurów z odpowiedzialności za zarazę.

Zdaniem części lekarzy tylko płucna postać dżumy mogłaby tak szybko uśmiercić jedną trzecią Europy. „Dżuma dymieniczna po prostu nie tłumaczy tego, jak szybko przenosiła się choroba, ani tego, ile osób było zarażonych” – mówił „Guardianowi” dr Tim Brooks z uniwersytetu w Porton Down.

Tyle że – aby rozwinęła się postać płucna, człowiek lub zwierzę najpierw musi się zarazić przez ukąszenie owada, i dopiero gdy bakterie namnożą się w płucach, zaczynają się rozsiewać przez kaszel. Zarażenia płucną dżumą od zwierząt są niezwykle rzadkie. W zasadzie wymagają, by zwierzę kichnęło bądź kaszlnęło człowiekowi prosto w twarz.

Tak czy inaczej, szczury były częścią procesu rozwoju epidemii. Najprawdopodobniej wszystkie trzy formy dżumy mordowały jednocześnie. Ale naukowców interesuje co innego: czy tamta dżuma była bardziej agresywna. Bardziej śmiercionośna.

To właśnie miały ustalić badania bakterii znalezionych w zębach. „Dają nam one szansę na sprawdzenie, jak ta choroba zmieniała się w historii – mówił Don Walker. – A to może nam pozwolić przewidzieć, jak różne choroby zachowają się w przyszłości i jak możemy się przed nimi chronić”.

O pięć genów od pandemii

Wystarczy kilka mutacji, by stosunkowo niegroźna choroba zmieniła się w zabójcę. Lekarze szacują, iż mutacja zaledwie pięciu genów sprawiłaby, że ptasia grypa, którą dziś można się zarazić prawie wyłącznie od drobiu, zaczęłaby się przenosić kropelkowo między ludźmi. Jesteśmy o pięć genów od kolejnej pandemii. Taka mutacja może się pojawić w ciągu kilku lat. Wieki, które upłynęły od średniowiecznej plagi, mogły odmienić także samą dżumę.

I tu niespodzianka: genetyczna analiza, w której dżumę z XIV w. porównano z jej współczesnym szczepem rodem z Madagaskaru, nie wykazała zasadniczych różnic. To ciągle ta sama dżuma. Naukowcom udało się jednak ustalić, skąd pochodziła.

Wszystkie trzy wielkie pandemie tej choroby, które przetoczyły się przez Europę, miały swoje źródło w... Chinach. Za czasów cesarza Justyniana dotarła ona do Bizancjum z karawanami Jedwabnego Szlaku. W XIV w. uderzyła z dwóch kierunków: najpierw, w 1347 r., pojawiła się w Marsylii i błyskawicznie ruszyła na północ, zaś drugi, spokrewniony, ale odmienny szczep odkryto w grobach w holenderskim Bergen op Zoom – tam trafił prawdopodobnie przez Norwegię. Zaś w 1409 r. do wschodniej Afryki chorobę przywiozła najprawdopodobniej flota chińskiego admirała Zhenga He.

Ta analiza może pomóc zrozumieć mechanizmy, którymi do dziś rządzi się rozwój pandemii. Od grypy po SARS. Według matematycznych modeli opublikowanych w zeszłym roku, każda zaraza kieruje się tymi samymi regułami. Kierunkiem jej rozprzestrzeniania rządzi efektywna odległość między ludzkimi osadami, czyli czas podróży i liczba podróżujących między nimi ludzi. Oznacza to, że choroba szybciej dotrze z Nowego Jorku do Londynu niż do przedmieść obu metropolii.

Zupełnie inne badania dają powód do pewnego niepokoju. Francuscy naukowcy zajmujący się mikroorganizmami w glebie syberyjskiej zmarzliny „obudzili” wirusa, który pozostawał zamrożony od 30 tys. lat. Nie jest groźny dla człowieka – atakuje wyłącznie ameby. Ale badacze mówią: kto wie, co jeszcze, pod lodem, czeka na warunki korzystne do przebudzenia? A za sprawą naruszających zmarzlinę zmian klimatycznych i coraz intensywniejszej eksploatacji arktycznych terenów w poszukiwaniu surowców stare demony mogą jeszcze powrócić.


WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2014