Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niemal niespektakularnie odbyły się tam w minioną niedzielę 26 października wybory parlamentarne. Przebiegły spokojnie, bez zamachów (obawiano się ich) i przy wysokiej frekwencji (60 proc.). Wstępne wyniki wskazują, że wygrała je koalicja świeckich partii Nidaa Tounes. Nieoczekiwanie, bo za faworyta uchodziła Ennahda, partia umiarkowanych islamistów (zajęła drugie miejsce). Były to drugie wolne wybory w Tunezji od chwili, gdy na początku 2011 r. masowe demonstracje obaliły dyktaturę Ben Alego (w 2011 r. wybory wygrała Ennahda; frekwencja wyniosła wtedy 50 proc.). Zachodni politycy przyjęli obecny wynik z satysfakcją; powtarza się komentarz, że to „krok milowy” ku demokracji.
Tunezja była pierwszym krajem, w którym Arabska Wiosna – jak przyjęło się określać ruchy rewolucyjno-powstańcze – doprowadziła do obalenia dyktatury; podobnie stało się potem w Egipcie i Libii. W Syrii oddolna rewolucja, rozpoczęta w marcu 2011 r., zamieniła się w trwającą do dziś wojnę, w której zginęło już 200 tys. ludzi. Na tym tle 11-milionowa Tunezja jest dziś – niestety – wyjątkiem. 23 listopada w kraju odbędą się wybory prezydenckie.