Apokalipsa w kraju Allaha

Nie wszystkie z siedmiu Kościołów wspomnianych przez św. Jana w ostatniej księdze Biblii zamieniły się w historyczne ruiny. Część wspólnot przetrwała. Kiedyś otaczały je pogańskie świątynie, dziś – meczety.

20.02.2017

Czyta się kilka minut

Kościół św. Jana w Efezie / Fot. Marcelina Szumer
Kościół św. Jana w Efezie / Fot. Marcelina Szumer

Selma Maden Avcu modli się każdego dnia. Od przeszło 12 lat, czyli odkąd przyjęła chrzest z rąk protestanckiego pastora, prosi Jezusa, by dał jej siłę i odwagę do głoszenia Ewangelii w rodzinnym Denizli. Turecka prowincja znana z wapiennych tarasów Pamukkale i imponujących ruin antycznego Hierapolis w czasach biblijnych nazywała się Laodycea. Fakt, że dziś chrześcijanie nie cierpią tu prześladowań, nie znaczy, że łatwo jest nieść Dobrą Nowinę wyznawcom Mahometa. Zwłaszcza jeśli samemu dorastało się w rodzinie muzułmańskiej. O takich jak Selma sąsiedzi, rodziny, pracodawcy sądzą, że zdradzili islam. – Działamy w ukryciu, bo społeczeństwo nas nie akceptuje. Chrześcijanie innej narodowości nie mają problemu, ale Turcy, którzy porzucili islam, tak. W razie wojny lub terroru nasi bracia i siostry mogą wyjechać, my zostaniemy sami i jedyne, co nam zostaje, to modlitwa do Maryi, matki naszego Zbawiciela – mówi liderka tutejszej wspólnoty wiernych.

Piętnastoosobowa grupa już raz została sama. Protestancki pastor odwrócił się od nich, gdy po pielgrzymce do sanktuarium maryjnego w Efezie Selma i jej rodzina (ochrzczony jest jej mąż, dzieci, siostra i szwagier) zaczęli odmawiać różaniec i zainteresowali się kultem świętych. Choć zabrakło duszpasterza, grupa w każdą sobotę spotyka się na wspólnym czytaniu Biblii, a ostatnio wystąpiła do biskupa Izmiru o możliwość przejścia do Kościoła katolickiego. – Pan Bóg nakazał Kościołowi w Laodycei, aby nie ustawał w modlitwie i nie osiadał na laurach mylnie wierząc, że jest samowystarczalny. Ufamy przekazowi Apokalipsy św. Jana i staramy się wypełniać boską wolę.

Wielkie Kościoły Azji Mniejszej

Liderka wspólnoty identyfikującej się z pierwszymi chrześcijanami żyjącymi na tych terenach jest pisarką. Ewangelizować stara się też przez swoje powieści (ostatnia nosi tytuł „Laodikya kraliçesi”), w których pokazuje historię chrześcijaństwa w Azji Mniejszej. Bo choć nie wiedzą o tym ani mieszkańcy dzisiejszej Turcji, ani nawet niektórzy gorliwi chrześcijanie, którym kraj ten kojarzy się jedynie z pięknymi plażami, to właśnie na tych terenach powstawały pierwsze chrześcijańskie wspólnoty. – Trudno o miejsce, w którym stopy nie postawił któryś z późniejszych świętych: Paweł, Filip, Andrzej, Tymoteusz, Polikarp, Mikołaj. Ojcowie Kościoła tu przecież pisali swoje traktaty teologiczne – mówi przebywający w Turcji od wielu lat polski misjonarz, brat Maciej.

Jan nieprzypadkowo wymienił w Apokalipsie siedem kościołów mieszczących się i działających na tych terenach. Święty Apostoł przybył do Efezu (dzisiejszy Selçuk) w okolicach 42 roku. Dobrze znał tutejsze wspólnoty wiernych, ich problemy i bolączki. Świadczy o tym sposób, w jaki zwraca się do każdej z nich, jedne ganiąc, innym nie szczędząc pochwał. To, co dla współczesnego czytelnika Ewangelii brzmi obco i abstrakcyjnie, bez wątpienia trafiało do pierwszych adresatów.

Kościołowi w Smyrnie (dziś Izmir) Bóg obiecuje bogactwa, ponieważ w I wieku tutejsi chrześcijanie cierpieli prześladowania i byli ubodzy (ze względu na wiarę nie byli dopuszczani do cechów rzemieślniczych, utrudniano im też handel). Mieszkańcy wspomnianej wcześniej Laodycei, słynącej z wód stosowanych jako środek wymiotny, dowiadują się, że Pan „wypluje” ich, jeśli trwać będą w samozadowoleniu. Chrześcijanie z uchodzącego za twierdzę nie do zdobycia Sardes (współczesne Salihli), które przez brak czujności (wojsko wysyłano tylko do pilnowania głównej bramy, zapominając o górskich zboczach) wielokrotnie padało ofiarą wrogów, dowiadują się, że nie wolno im przestać czuwać. Ci, którzy nie mogli dostąpić „zaszczytu” wyrycia nazwiska na kolumnie pogańskiej świątyni, dowiadują się, że Bóg uczyni ich filarami. Prawdy o sobie dowiadują się też mieszkańcy Filadelfii, Efezu, Pergamonu i Tiatyry.

Pielgrzymi, którzy po dwóch tysiącach lat od spisania Apokalipsy odwiedzają te miejsca, na każdym kroku przekonują się, że Ewangelia to żywe słowo. Wciąż żywe są też niektóre wspomniane w niej wspólnoty.

Puste mury

Choć pisząc „Kościoły”, św. Jan miał na myśli zbory, nie zaś świątynie, paradoksalnie po części adresatów zawartych w Apokalipsie listów zostały tylko budowle. – Wspólnoty z Sardes, Pergamonu, Filadelfii i Tiatyry nie przetrwały próby czasu – mówi brat Maciej.

Jan na próżno przestrzegał tutejszych wiernych, by nie tracili czujności i nie odstępowali od wiary. Jeśli w tych tureckich miastach znajdziemy dziś chrześcijan, są to pojedynczy wierni. I turyści odbywający wędrówki śladami Ewangelii.

W Alaşehir (antyczna Filadelfia) wystarczy udać się do dzielnicy Beş Eylül. Na niewielkiej przestrzeni ograniczonej współczesnymi budynkami mieszczą się ruiny bizantyjskiej bazyliki. To kościół św. Jana datowany na VI wiek. Zachowały się tylko potężne filary z elementami łuków, a na nich – fragmenty XI-wiecznych fresków. Z czerwono- żółtymi kamiennymi ruinami kontrastuje filigranowy biały minaret pobliskiego meczetu. Choć Filadelfia była jedną z nielicznych chwalonych w Apokalipsie wspólnot, islam na dobre wyparł chrześcijaństwo. W Sardes kościoła brak, znajdziemy jedynie ruiny synagogi z imponującą kolumnadą i geometrycznymi mozaikami. Miejscowi śmieją się, że najwięcej chrześcijan można spotkać w olbrzymim hotelu termalnym, który upodobali sobie europejscy turyści. Najdłużej wyznawcy Chrystusa pozostawali w Tiatyrze, czyli dzisiejszym Akhisar. Niewielka wspólnota przebywała tu do 1922 r. Wierni opuścili Turcję w wyniku traktatów o wymianie ludności między Grecją a Turcją.

W imponującym Pergamonie, nazywanym dziś przez Turków Bergamą, prócz okazałych ruin dawnego asklepionu oraz pyszniących się na wzgórzu ponad miastem białych kolumn i agory z wielkim amfiteatrem, czeka też inna niespodzianka. W drodze do kolejki linowej transportującej turystów do antycznego miasta mijamy potężne, rudoczerwone ruiny. To remontowana od kilku lat bazylika. Pogańska świątynia ku czci bóstw egipskich w V wieku została przemianowana na kościół pod wezwaniem… św. Jana. W małej budce przed bazyliką siedzi bileter. Pytam, czy zna jakichś chrześcijan. Słyszał o jednej Niemce, która wyszła za Turka. Ochrzcili nawet dzieci. Ale modlić się jeździ do Izmiru.

Wierna Smyrna

– Izmir, czyli dawna Smyrna, to dziś jeden z najprężniej działających ośrodków chrześcijańskich w Turcji. Metropolia skrywa imponującą liczbę chrześcijan różnych tradycji, konfesji i obrządków – mówi brat Maciej.

Podczas gdy w czasach biblijnych chrześcijanie mieli tu nikłe szanse rozwoju, dziś cieszą się swobodą wyznania i akceptacją muzułmańskich mieszkańców miasta. Wynika to częściowo z faktu, że tolerancyjny – a zdaniem radykalnych wyznawców islamu „bezbożny” Izmir – zawsze był miastem wielu kultur i religii, zaś żyjący tu Turcy uchodzą za bardzo liberalnych. W efekcie w mieście działa dziewięć kościołów katolickich, do których mniej lub bardziej regularnie uczęszcza około 2,5 tys. wiernych.

Sporą ich grupę stanowią obcokrajowcy, m.in. potomkowie żyjących tu jeszcze przed powołaniem w 1923 r. republiki Włochów i Francuzów, ale też Polacy, którzy od 2013 r. mają własnego duszpasterza – o. Jacka Sokołowskiego. Są też konwertyci z islamu, ale wśród katolików stanowią mniejszość.
– Przyjęty przez katolików sposób postępowania z muzułmanami pragnącymi zmienić wyznanie zdecydowanie nie ułatwia im sprawy – opowiada brat Maciej. – Nie zawsze dawano im wiarę, często patrzono na nich podejrzliwie sądząc, że chcą jedynie zyskać kontakty i możliwość wyjechania na zachód. Nie było ksiąg i modlitw po turecku, problem stanowiła więc też bariera językowa.

Takich oporów przed ewangelizacją muzułmanów nie mieli za to izmirscy protestanci. Z informacji sekretarza generalnego Kościołów protestanckich w Turcji Umuta Sahina wynika, że spośród tysięcznej grupy wiernych modlących się w 16 zarejestrowanych w Izmirze protestanckich zgromadzeniach aż 98 proc. to Turcy.

Najwięcej – sześć tysięcy wiernych liczy tu wspólnota prawosławna. Miejsce Greków, wysiedlonych z Izmiru na mocy międzynarodowych traktatów, zajęli dziś Rosjanie, Bułgarzy i Ukraińcy. Największa rzesza chrześcijan nie ma jednak własnej świątyni (greckie cerkwie zostały spalone i nigdy ich nie odbudowano). Prawosławni korzystają z uprzejmości innych chrześcijan. Mimo różnic izmirscy wierni wspierają się nawzajem. – Gdy zakładaliśmy stowarzyszenie izmirskiej polonii, pomagał nam przyjaciel naszego księdza, protestancki pastor, który doskonale znał tureckie prawo i procedury – opowiada Ewa, parafianka kościoła św. Antoniego. Nim przeprowadziła się do Izmiru, chodziła z córką na spotkania niemieckich protestantów w pobliskim Güzelbahçe – tam było bliżej. Jej prawosławna znajoma, gdy ciężko zachorowała, poprosiła o numer telefonu do katolickiego księdza, bo bardzo chciała porozmawiać z duchownym. – Trzymamy się razem, nikt nie zamyka przed nikim drzwi – mówi o izmirskich chrześcijanach Ewa.

W stronę dawnej świetności

Krótka podróż wystarczy, by z Izmiru dostać się do ostatniego punktu podróży. Smyrnę od Efezu dzieli około 100 km. Szczególny charakter miastu nadaje fakt, że – prócz ruin kościoła św. Jana – mieści się tu sanktuarium maryjne. Matka Boża miała na pobliskiej Górze Słowików spędzić ostatnie lata życia. Efez, który w czasach, gdy powstawała Ewangelia, nie był już tak imponujący, jak wcześniej, wciąż jednak stanowił ważny punkt na chrześcijańskiej mapie Azji Mniejszej. Już wtedy św. Jan wspominał, że wspólnota nie jest już taka, jak kiedyś, że „spadła z wysoka” i radzi jej umocnienie.

Po latach duchowego zastoju chrześcijaństwo odradza się tu na nowo. – Sanktuarium przyciąga na Górę Słowików 800 tys. pielgrzymów i zwiedzających. Regularnie odprawiane są tu msze w różnych językach, jest nawet pasterka – mówi jeden z mieszkających tu zakonników.

Katolicy gromadzą się też w mieście, gdzie od kilku lat działa stowarzyszenie Emaus – zrzeszające wiernych narodowości tureckiej. Nauczyciele, prawnicy, uczniowie spotykają się co sobotę na mszy świętej, a z wyznaniem się nie kryją. – Początkowo miałam drobne kłopoty w szkole, w której uczę, ale wszystko się potem uspokoiło – mówi Maria (takie imię przyjęła podczas chrztu), konwertytka z islamu. Swoją reprezentację mają też w mieście protestanci. Około 50-osobowa wspólnota organizuje nawet coroczny Festiwal św. Jana. – Nasi bracia muzułmanie uczestniczą w nim chętnie, ale potem idą się modlić do meczetu. Nikogo nie ewangelizujemy na siłę, szanujemy się wzajemnie – mówi jedna z organizatorek religijnego festynu. – Ale jeśli kiedykolwiek zechcą poznać Chrystusa, nasze drzwi będą dla nich otwarte. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2017