Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
aktorka
Jako ambasador fundacji "Mam Marzenie" dbam o jej wiarygodność i staram się przyciągać ludzi, którzy chcieliby pomagać innym, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Spotykam się także z chorymi dziećmi i biorę udział w spełnianiu ich marzeń. Pamiętam historię 10-letniego Gracjana chorego na raka. Marzył o wyjeździe do Rzymu, ale w trakcie przygotowań jego stan się pogorszył. Zdecydowałam, że nie będziemy przeznaczać zebranych pieniędzy na marzenie innego dziecka, póki jest choć cień szansy na poprawę. Po kilku miesiącach Gracjan pojechał z mamą do Rzymu. Kiedy wrócił, okazało się, że jest zdrowy. Organizm dziecka zmobilizował się do walki, choć lekarze uważali, że jego stan jest beznadziejny. To umocniło we mnie przekonanie, że warto spełniać marzenia chorych dzieci. Kontakt z nimi ustawia moje życie we właściwych proporcjach. W ten sposób spłacam także dług za to, co w życiu dostałam: ciepły dom i szczęśliwe dzieciństwo. Wiem, że moja popularność to ogromna siła, którą można wykorzystać w dobrym celu. I choć brzmi to jak frazes, naprawdę wierzę w to, że naszą wartość mierzy się tym, ile jesteśmy w stanie dać z siebie innym.
dr Andrzej Kędziorski
Wydział Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego
Od 15 lat działam razem z żoną jako animator w Ruchu Spotkań Małżeńskich. Jego celem jest pomoc małżonkom w lepszym poznawaniu siebie poprzez dialog. Podstawową formą pracy są rekolekcje, a następnie - dla chętnych - cykliczne spotkania w małych grupach. Daję jedynie swój czas i chęć dzielenia się doświadczeniem. Reszta to dobra wola ludzi, którzy chcą nad sobą pracować, oraz działanie Pana Boga. Większość par przeżywa te rekolekcje bardzo głęboko, czasami zdarzają się swoiste "trzęsienia ziemi". Pamiętam małżeństwa, które po odbyciu rekolekcji wycofywały wnioski rozwodowe i zaczynały ratować związek. Niesamowite jest także to, że decydując się pomagać innym, w dużej mierze pomagamy sobie. Jeśli wraz z żoną chcemy być wiarygodni, to najpierw sami musimy pracować nad dialogiem i budowaniem relacji w małżeństwie. Po jakimś czasie przynosi to efekty i chociaż ciągle wydaje mi się, że coś mi nie wychodzi, to z perspektywy czasu widzę ogromny postęp w moich relacjach: małżeńskich, rodzinnych, a także z innymi ludźmi. To jest właśnie ten wielki zysk i coś, co utwierdza mnie w przekonaniu, że warto to dalej robić.
Marcin Przeciszewski
prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej
W 1978 r., zainspirowany dziełem Jeana Vaniera, założyłem w Warszawie wraz z przyjaciółmi wspólnotę "Wiara i Światło", która skupia osoby niepełnosprawne umysłowo, ich przyjaciół i rodziców. Opiera się na przyjaźni i nie ma w niej podziału na ludzi chorych i zdrowych. Rada międzynarodowa ruchu powierzyła mi tworzenie nowych wspólnot za "żelazną kurtyną".
Pamiętam spotkanie w kościele w Budapeszcie, na które można było wejść tylko przez zakrystię - reżim nie chciał, żeby było to wydarzenie publiczne. Jeździłem też do ZSRR, gdzie w tworzeniu nowych wspólnot pomagał słynny o. Aleksander Mień, później skrytobójczo zamordowany. W Moskwie w 1989 r. zorganizowaliśmy rekolekcje Jeana Vaniera w prywatnym mieszkaniu na Łubiance, tuż obok kompleksu KGB. Bez tych doświadczeń znacznie trudniej byłoby mi dziś pracować w KAI. Pozwoliło mi to także odkryć na nowo Kościół. Byłem wychowany w elitarnym środowisku Klubu Inteligencji Katolickiej, we wspólnocie odkryłem natomiast chrześcijaństwo znacznie prostsze i głębsze. Osoby upośledzone mają naturalne poczucie sacrum i wiarę nieobciążoną wątpliwościami ludzi myślących racjonalnie. Doświadczyłem tu także prawdziwej, bezinteresownej przyjaźni, w której nie ma miejsca na kalkulację ewentualnych korzyści - trwa ona do dziś.
Stanisława Głownia
Emerytka
Przez wiele lat pracowałam w PCK i zajmowałam się chorymi. Kiedy przeszłam na emeryturę, stwierdziłam, że siedzenie w domu nie jest dla mnie. Lubiłam swoją dotychczasową pracę, wiedziałam, jak pomagać ludziom, więc kiedy otwarto w Jaworznie hospicjum domowe, zgłosiłam się jako wolontariuszka. Było to czternaście lat temu. Dziś działam także w hospicjum stacjonarnym, w którym przebywa kilkunastu chorych. W międzyczasie zachorowałam na raka piersi. Udało mi się wygrać z chorobą, ale wiem, co przeżywają ludzie w hospicjum. Pomagam przy ich pielęgnacji, kąpaniu, karmieniu. Nabrałam większej pokory wobec życia. Mimo że widać tu ogrom cierpienia, to czuję, że dzięki tej pracy jestem spokojniejsza, bardziej odporna na stres. Łatwiej jest mi się także zmierzyć z myślą o swojej śmierci. Przyzwyczajam się do niej i wiem, że w razie czego także ja będę mogła liczyć na pomoc ludzi. Ale przede wszystkim nie chcę siedzieć bezczynnie i zamartwiać się swoimi dolegliwościami. Chcę czuć się potrzebna, a w hospicjum liczy się każdy, nawet drobny gest. Czasem wystarczy usiąść przy łóżkach chorych i razem z nimi pomilczeć. Ta obecność im pomaga.
Ewa Wójcikowska
studentka Pedagogiki Sołeczno-opiekuńczej Uniwersytu Jagiellońskiego
Od ponad roku jestem wolontariuszką w Ośrodku Leczenia Uzależnień "Formacja" w Krakowie. Kierowane są tu osoby, które przez długi czas zażywały narkotyki. Przychodzę na zajęcia terapeutyczne, rozmawiam z pacjentami, organizuję im wolny czas, jestem częścią społeczności. Chciałabym zostać psychoterapeutką i zawodowo zająć się pracą z uzależnionymi. Żeby było to możliwe, muszę najpierw ukończyć kurs i odbyć praktyki, które - dzięki temu, że działam jako wolontariuszka - będą trwać krócej. Praca w Ośrodku daje mi też sporo satysfakcji. Najbardziej zapadła mi w pamięć sytuacja z ubiegłego roku. Kiedy poinformowałam, że nie będzie mnie w czasie wakacji, usłyszałam wiele ciepłych słów i podziękowań, które wzruszyły mnie do łez. To zmotywowało mnie, żeby tu wrócić. Cieszy mnie także to, że dzięki spotkaniom i rozmowom z uzależnionymi nauczyłam się pomagać ludziom w rozwiązywaniu ich problemów. Zaczęłam też inaczej patrzeć na życie.
Ankietę opracował Łukasz Ziółkowski