Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Andrzej Stasiuk, pisarz
A słuchając jednej z audycji radiowych, występowali w niej m.in. Kurski i Jakubiak, pomyślałem, że dokupię czarnego barana i nazwę go "Smoleńsk". Wolno mi, bo po 10 kwietnia zabrnęliśmy w groteskę i surrealizm. Rozdęte urzędnicze ego nie pozwala o sobie zapomnieć nawet po śmierci, ci ludzie nie żyją, a nadal mają fioła na swoim punkcie, słyszę, że ci, którzy wtedy siedzieli w samolocie, to byli święci, że zginęła elita elit. Prawda jest znacznie bardziej prozaiczna - w absurdalnej katastrofie zginęło kilkudziesięciu urzędników państwowych, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby lecieli na uroczystości jednym samolotem. Jeśli można tak powiedzieć, to była po prostu katastrofa. Koniec świata nie nastąpił, kraj nadal funkcjonuje, Rosjanie nie wjechali czołgami. Rozumiem żałobę rodzin, ale egzekwia, które są nieustannie sprawowane od roku, to nic innego jak marketing emocji połączony ze zwyczajnym szantażem. Dlaczego bije się nas po głowach tym wydarzeniem, dlaczego to cierpienie jest tak widowiskowe i nabiera wyłącznie politycznego wymiaru, dlaczego wypadek lotniczy staje się kluczowym argumentem politycznym? Przecież żałoba nie może trwać w nieskończoność.