Aneks do wojny na górze

Tajne uzupełnienie do raportu WSI to Święty Graal Antoniego Macierewicza i świetny środek do utwardzania elektoratu. Szanse, iż ujrzy kiedyś światło dzienne, są znikome.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

Posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. skutków działalności Komisji Weryfikacyjnej pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego. Warszawa, 19 marca 2015 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. skutków działalności Komisji Weryfikacyjnej pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego. Warszawa, 19 marca 2015 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Jeden egzemplarz trafił do prezydenta. W momencie katastrofy smoleńskiej był w sejfie Lecha Kaczyńskiego – mówi „Tygodnikowi” Jan Olszewski, ówczesny doradca prezydenta, a w latach 1991-92 premier rządu, w którym MSW kierował Antoni Macierewicz. – A co się stało z kopiami? – dopytuję.

– Wszystkie pozostałe egzemplarze aneksu do raportu z likwidacji WSI, które zostały dostarczone premierowi i wicepremierom, trafiły z powrotem do kancelarii tajnej Komisji Weryfikacyjnej w BBN. Tam komisyjnie je zniszczyliśmy. Pilnowałem tego osobiście i spisałem protokół. W tej chwili jedyny egzemplarz jest u prezydenta.

Kopia, której dziesięć lat temu Olszewski nie obrócił w popiół, jest przez publicystów i wiarusów szefa MON nazywana „Świętym Graalem” Antoniego Macierewicza. To on jest twórcą ściśle tajnego aneksu. W dzisiejszej wojnie ministra z Andrzejem Dudą ta historia wraca. Brzmi jak thriller polityczny o intrydze wijącej się wokół 886 stron aneksu – mitycznego dokumentu, który miał wstrząsnąć III RP, fortunami biznesmenów i karierami polityków.

Podwójne rozczarowania

Ale od początku. Kiedy w 2005 r. w wyborach rywalizują siostrzane wówczas partie: PiS i PO, likwidacja znienawidzonych wojskowych służb jest akurat wspólnym punktem obu programów. Bracia Kaczyńscy i przegrany Tusk się skłócili, lecz i tak Jarosław z Donaldem wspólnie podnieśli ręce za rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych, a Lech ustawę podpisał. Jedynym posłem Platformy, który zagłosował przeciw, był Bronisław Komorowski. Twardogłowi PiS-owcy nazywają go za to „Komoruskim”.

Likwidacją WSI zajęła się Komisja Weryfikacyjna pod kierunkiem Macierewicza, bo ten – jak stwierdził Lech Kaczyński – jest „odporny na wdzięki przeuroczych oficerów WSI”. „Jak trzeba wyciąć las, to się bierze drwala” – tłumaczył nieoficjalnie. Na karczowisku po WSI Macierewicz zaczął jednocześnie budować Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, której został szefem.

Latami błąkał się po marginesach polityki, póki nie nadeszła życiowa szansa, by wyrąbać sobie miejsce na prawicy. Komisja ruszyła w sierpniu 2006 r. PiS wiązało z nią ogromne nadzieje do momentu, gdy raport (jeszcze nie aneks) trafił na biurko prezydenta. Wtedy rozpoczęły się nerwowe poprawki, znikały pojedyncze nazwiska. Aż w lutym 2007 r. każdy mógł go przeczytać w „Monitorze Polskim”.

Zawiódł. Miał dać dowody na tezę, że WSI to „filia GRU”, zdemaskować „układ” i źródło afer III RP (w tym tę FOZZ, zwaną „matką wszystkich afer”), a wywołał falę pozwów, przeprosin i odszkodowań dla wymienionych w treści raportu osób. Prezydent osobiście przepraszał historyka Andrzeja Grajewskiego za umieszczenie go w raporcie. – Raport był słabszy, niż się spodziewaliśmy. Aneks miał już jednak pokazać konkrety – wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem” osoba z obozu PiS.

Ustawa zakładała bowiem, że „po ujawnieniu nowych okoliczności komisja sporządza odpowiednie uzupełnienie”. Macierewicz sięga po ten paragraf. W planach ma kolejne aneksy: o walce WSI z Kościołem, o sterowaniu mediami. Chce się zrehabilitować, fedruje więc w przejętych archiwach wojskowych. Ściga się z czasem, bo sypie się koalicja PiS z Samoobroną i LPR, a rząd Kaczyńskiego dogorywa. Zbliżają się przyspieszone wybory 2007 r. Udało się opracować tylko jeden aneks. Wiadomo o nim, że bije w polityków dzisiejszej opozycji, zwłaszcza Komorowskiego, i pokazuje, jak WSI przenikały gospodarkę, a także źródła fortun najbogatszych Polaków.

Za pięć dwunasta

Na kilka dni, zanim Platforma przejmie rząd, rzutem na taśmę 5 listopada 2007 r. Macierewicz dostarcza po egzemplarzu aneksu Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim, a także wicepremierom Zycie Gilowskiej i Przemysławowi Gosiewskiemu. Wcześniej miesiącami karmił prezydenta skrawkami dokumentu. W Pałacu zaczęło się gorączkowe analizowanie finalnej wersji. Jan Olszewski mówi „Tygodnikowi”: – Lech Kaczyński czytał aneks na marginesie bieżących obowiązków. Odnosiłem wrażenie, że liczy się z jego opublikowaniem.

Jarosław zwyczajnie nie ma czasu na lekturę. Tego samego 5 listopada podaje swój rząd do dymisji, ale nadal pełni obowiązki premiera. Najbardziej mu zależy, by aneks sprzątnąć Tuskowi sprzed nosa.

W tych ostatnich dniach Macierewicz wsiadł na karuzelę stanowisk. Musiał zrezygnować z foteli szefa SKW i Komisji, bo wybrano go posłem, a nie mógł łączyć tych stanowisk. I tak jednak trzymał w garści akta służb, bo na kilkanaście dni został wiceministrem obrony nadzorującym SKW. Macierewicza w Komisji zastąpił Olszewski, doradca prezydenta.

W SKW dłużej zagrzał miejsce najwierniejszy druh Antoniego – Piotr Bączek. To razem z nim Macierewicz likwidował WSI i pomagał w pisaniu aneksu. Wybiegnijmy nieco w czasie: Platforma, gdy już odbiła SKW, pozbyła się Bączka. Dziś jest on znów w SKW jako jej szef i głośno domaga się od Dudy zwrócenia mu „Świętego Graala”, bo to SKW jest następcą Komisji Macierewicza.

W prezydenckim sejfie

Czas przyspieszał. 16 listopada. W Pałacu Prezydenckim odbywa się upragnione przez Tuska zaprzysiężenie na premiera z rąk Lecha Kaczyńskiego. Moment upokorzenia braci. Tusk promienieje. Nie wie, że dzień wcześniej ustępujący premier zarządził „ewakuację” do budynku Biura Bezpieczeństwa Narodowego tych kopii aneksu, które były w gestii rządu.

Z kolei Olszewski zadbał o ewakuację góry akt WSI, które służyły przy pracy nad raportem a potem nad aneksem. Tusk szlifował przemówienie na uroczystość zaprzysiężenia, a furgony wywoziły (13-17 listopada) stosy akt sprzed jego nosa. Gdy wszedł do kancelarii premiera, czekał na niego list od Jarosława Kaczyńskiego, a po aneksie i aktach WSI nie było śladu.

Macierewicz liczył na publikację swojego dzieła. Ustawa stawiała wymaganie: przed ujawnieniem prezydent musi przesłać jego kopie drugiej i trzeciej osobie w państwie.

Marszałkiem ustępującego Sejmu był Ludwik Dorn. – Prezydent z miejsca uznał, że nie będzie publikował aneksu, więc mi go nie przesłał do zaopiniowania – mówi „Tygodnikowi” Dorn. Senatem kierował Bogdan Borusewicz, który porzucił PiS dla PO. – Nie mam co żałować, że go nie czytałem – deklaruje dzisiaj.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Macierewicz, mistrz ucieczki do przodu


Lech Kaczyński nie dowierzał Macierewiczowi. Olszewski wspomina: – Merytorycznie zainteresował się pewnymi sprawami poruszonymi w aneksie. Prosił mnie o doręczenie niektórych oryginalnych dokumentów, które Macierewicz wskazał jako swoje źródła. Te dokumenty trafiały do prezydenckiego sejfu, obok aneksu.

Ostatecznie uznał, że aneks to publicystyka i kazał zamknąć go na cztery spusty. Dla PiS jest to dziś najbardziej kłopotliwy spadek po pierwszych rządach. Jak wspomina „Tygodnikowi” były współpracownik Lecha Kaczyńskiego, prezydent irytował się, że ujawniony aneks „zostanie przedstawiony jako wytwór chorego człowieka”. Inny przywołuje taką argumentację szefa: – Trzeba się liczyć z procesami, bo tego nauczył nas raport. Aneks nie pozwala nam wygrywać w sądzie.

W autoryzowanych wywiadach Lech Kaczyński mówił łagodniej, że „Macierewicz czasami formułuje tezy zbyt daleko idące w stosunku do faktów, którymi dysponuje”. „Mówię mu to w twarz” – podkreślał. Na krótko przed katastrofą smoleńską precyzował: „Na przykład obecność osoby Y na przyjęciu organizowanym przez X ma wskazywać na związki X z Y. Moim zdaniem, biorąc pod uwagę, jak wyglądały kontakty towarzyskie w pewnych sferach, to nie jest dowód na nic”.

Wcześniej jednak PiS dało Macierewiczowi wolną rękę w tworzeniu raportu i aneksu wedle swego uznania – wręcz monopol na rację. „To był błąd” – twierdzi współpracownik Lecha Kaczyńskiego.

Gorący czerwiec

Macierewicz od lat przemilcza cytowane wypowiedzi prezydenta Kaczyńskiego i przekręca jego intencje. Żeby to zrozumieć, warto odkurzyć zapomniany wyrok Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2008 r. Gdy Macierewicz tworzył swego „Świętego Graala”, posłowie zaskarżyli ustawę o likwidacji WSI. Sędziowie orzekli: w ustawie brakuje gwarancji dostępu do akt dla osób wymienionych w raporcie i uzupełnieniach. Niekonstytucyjny był też brak sądowej kontroli decyzji o podaniu do publicznej wiadomości nazwisk tych osób.

Efekt: nie ma już podstawy prawnej do publikacji aneksu w pierwotnej formie. Ten wyrok jest w mocy do dziś, bo przez dekadę nikt ustawy nie poprawił. Macierewicz i Bączek utrzymują, że w kancelarii Lecha Kaczyńskiego trwały prace nad dostosowaniem aneksu do wyroku TK, a publikacja miała rzekomo nastąpić w 2010 r., ale katastrofa pod Smoleńskiem zniweczyła te plany. Kilku rozmówców „Tygodnika” z byłej Kancelarii temu zaprzecza. Powtórzmy: zmarły prezydent zamknął dokument w sejfie, bo uznał go za publicystyczną impresję Macierewicza, a wyrok TK mógł być jedynie dla niego wygodnym alibi.

Czerwiec 2008 r. stał się gorący nie tylko z powodu wyroku TK. Komisja Weryfikacyjna, już pod wodzą Olszewskiego, z mocy prawa odchodziła do historii z końcem miesiąca. Lech Kaczyński chciał wydłużenia jej mandatu, ale Tusk ani o tym myślał.

Późniejsze sceny wyglądały jak wyjęte z seriali szpiegowskich. Kontrolowana już przez Platformę SKW sięgnęła po akta WSI, które znajdowały się na terytorium prezydenta – w siedzibie BBN. 1 lipca funkcjonariusze weszli do Biura. Zapakowali akta do worków, wrzucili do furgonów i wywieźli. Do dziś ludzie z BBN wspominają, że tajniacy w pośpiechu nawet nie spisali protokołów, co zabierają.

Do dziś nie ma też pewności, czy SKW zabrała wszystkie papiery i czy wcześniej czegoś nie wyniesiono. Przed nalotem Jan Olszewski zniszczył te kopie aneksu, które zwrócili mu Jarosław Kaczyński, Gosiewski i Gilowska. Już nie pamięta, czy przepuszczono je przez niszczarkę, spalono, czy jedno i drugie.

Nemezis Komorowskiego

Z aneksem bardzo chciał się zapoznać Komorowski, gdy był jeszcze marszałkiem Sejmu. Rozmawiał o nim z byłymi oficerami WSI – „Gazeta Polska” okrzyknęła to „aferą marszałkowską”. Ówczesny rozmówca Komorowskiego Aleksander L. został skazany i powinien teraz siedzieć w więzieniu za płatną protekcję przy weryfikacji WSI. W śledztwie służby, szukając aneksu, przetrzepały m.in. dom Bączka, ale go nie znalazły. Komorowski w „aferze marszałkowskiej” był tylko świadkiem.

Wreszcie jednak stał się pierwszym politykiem Platformy, który w majestacie prawa mógł przeczytać aneks. Ale dopiero w 2010 r. – po śmierci Lecha Kaczyńskiego. Do dziś krążą opowieści, że Macierewicz dlatego tak pędził pociągiem ze Smoleńska do Warszawy: chciał z urzędnikami zmarłego prezydenta zabezpieczać dokumenty. Marszałek Komorowski bardzo szybko przejął jednak obowiązki głowy państwa.

Olszewski: – O ile pamiętam, to po nadejściu informacji o śmierci Lecha Kaczyńskiego obowiązek przekazania osobistego sejfu zmarłego prezydenta spadł na ówczesnego ministra w Kancelarii, Andrzeja Dudę.

Były współpracownik Lecha Kaczyńskiego, zastrzegający anonimowość, opowiada: – Już 10 kwietnia Komorowski chciał znaleźć aneks. Jego ludzie weszli do BBN. Pamiętam to przerażenie w Biurze. Mam absolutną pewność, że od pierwszego momentu Komorowski chciał odszukać ten dokument.

Komorowski przez całą swoją prezydenturę o aneksie mówił zdawkowo albo wcale. Na pytanie, czy go czytał, odrzekł: „To też jest objęte tajemnicą”. Pewne jednak jest i to, że czytał, i to, że on jest czarnym bohaterem aneksu. Podobnie jak Lech Kaczyński, tak i jego następca zamknął tę stertę papieru w kancelarii tajnej. Na pięć lat wszyscy mogli zapomnieć o ujawnieniu, choć w mediach sączyły się przecieki.

Mit „Świętego Graala” i tak dopadł Komorowskiego. W kampanii 2015 r. wciąż wracał wątek jego rzekomego umoczenia w paramafijne działania WSI. Przed budynkiem TVN, gdzie debatował z Andrzejem Dudą, ludzie przychodzi z książkami Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Krzyczeli: „Komorowski WSI!”, „Komoruski!”.

Przegrał wybory. Oczywiście nie tylko przez aneks, ale ten doskonale mobilizował twardy elektorat PiS. Po porażce Komorowski mówił o aneksie, że to „pomówienie, oskarżenia bez pokrycia”. Macierewicz i Olszewski obawiali się z kolei, czy odchodząc z Pałacu, Komorowski nie zniszczył jedynego egzemplarza aneksu. Otóż nie zniszczył.

Duda „szkodliwie bezczynny”

Andrzej Duda znalazł aneks w swojej kancelarii tajnej. Nie zmieniło się też to, że jak tym „Graalem” Macierewicz okładał wcześniej Komorowskiego, tak teraz okłada Dudę. Szef BBN Paweł Soloch nazwał to wprost „wojną hybrydową”, prowadzoną z prezydentem. Jej stawką jest panowanie nad wojskiem, kształt reformy armii i nominacje generalskie. Bo choć akta WSI są teraz w rękach szefa SKW Bączka, to Andrzej Duda podtrzymuje stanowisko Kaczyńskiego i Komorowskiego: tego aneksu nie ujawni i basta.

Gdy na początku tego roku wybuchła otwarta wojna prezydenta z ministrem obrony, Bączek pisemnie zaczął się domagać od prezydenta: skoro nie ujawniasz aneksu, to mi go oddaj. Kolejne obcesowe żądania rozbuchały na nowo aneksowy mit.

Macierewicz od początku traktował Dudę jak harcerzyka, któremu zamarzyło się umościć w armii. Presję na ujawnienie aneksu tworzył już na starcie prezydentury, jeszcze przed tym, jak PiS wygrało wybory do Sejmu. Zapewniał wówczas, że „kilka tygodni” dzieli nas od ujawnienia aneksu. Duda nic o takim – rzekomo własnym – planie nie wiedział. Temat szybko przycichł, aż do 2017 r.

Pierwszą mocną salwą wymierzoną w Dudę były słowa ministra w TVP. Utyskiwał wówczas: „Na pewno byłoby nam dużo prościej, gdyby wreszcie zostały ujawnione materiały z aneksu (...), bo tam jest opisana bardzo dokładnie geneza struktur mafijnych w Polsce (...). Być może są problemy prawne, ale warto pomyśleć nad sposobem ich uszanowania, rozwiązania, bo ta wiedza jest dla bezpieczeństwa państwa polskiego po prostu niezbędna”. Słowem: Duda jest obrońcą mafii.

Trudno zliczyć utyskiwania Macierewicza i jego ludzi na „szkodliwą” bezczynność Dudy. „Gazeta Polska” bije w prezydenta jak w bęben, a nieoficjalny głos Macierewicza, czyli bloger Aleksander Ścios (w środowisku politycznym przypuszcza się, że jest nim Mariusz Marasek – członek komisji ds. WSI), zarzuca mu obronę „ubekistanu”.

Bączek poszedł nawet dalej mówiąc, że „należałoby zweryfikować tamtą wiedzę [z 2007 r.] poprzez obecną sytuację”. To sugestia, że chciałby zaktualizować lub rozszerzyć aneks, a to oznacza powrót do przerwanego dziewięć lat temu przekopywania akt. Bez nowelizacji ustawy z 2006 r. o uaktualnieniu aneksu będą jednak konstytucyjnie wątpliwe.

Opinia brata

Wist, na który poważył się Pałac w tej „wojnie hybrydowej”, był dobrze przemyślany. By odeprzeć atak Macierewicza i jego akolitów, Duda poprosił o pomoc Kaczyńskiego. Na spotkaniu ministra z klubami „Gazety Polskiej” rzucił: „Ja należę do nielicznych ludzi, którzy czytali aneks. Naprawdę lepiej będzie, jeśli nie zostanie opublikowany. Mój brat nie podejmował takich decyzji pochopnie. Ja tę decyzję popierałem i popieram”. Dla Macierewicza to był policzek.

Wiarygodność prezesa PiS jest tu jednak wątpliwa, bo przecież nie czytał całego aneksu. Dziesięć lat temu – co sam przyznał – tylko rzucił na niego okiem i nie weryfikował informacji w nim zawartych. Prawda jest taka, że opiera się na opinii brata. Gdyby teraz zażyczył sobie publikacji, to nazbyt wprost zaprzeczyłby słowom Lecha.

Olszewski: – Lech Kaczyński dawał do zrozumienia, że jest bardzo zainteresowany i uważa aneks za w jakiś sposób ważny, ale decyzję chce podejmować znając wszystkie okoliczności.

Gdy się zapoznał, to stwierdził w czasie jednego z wywiadów – ale poza protokołem – że aneks w wersji, którą otrzymał, nie ujrzy światła dziennego dopóty, dopóki on będzie prezydentem.

O takich słowach Lecha Macierewicz woli nie pamiętać. Doskonale jednak wie, że przekręca intencje zmarłego prezydenta. Szef MON nie może osobiście uderzyć ani w Lecha, ani w Jarosława, choć ich też mógłby oskarżać o obronę mafii. Zaprzyjaźniony bloger Ścios już jednak wytyka Jarosławowi chwiejność i kłamstwa.

Sam Duda po raz pierwszy na pytanie o znajomość aneksu twierdząco odpowiedział dopiero po ponad dwóch latach. Po chwili zakłopotania odparł: „Znam i nie widzę powodu, dla którego miałby być ujawniony do dyspozycji publicznej”. Wtrącił też mimochodem: „Jeżeli służby i inne podmioty (...) chcą się zapoznać z tym aneksem, to zwracam uwagę na treść ustawy. Nie jest to jedyny egzemplarz aneksu, ten, który znajduje się w gestii prezydenta. Także rząd swego czasu otrzymał ten aneks”.

Kłopot w tym, że Olszewski – ostatni likwidator WSI – solennie zapewnia, że rządowe kopie osobiście zniszczył dziesięć lat temu. Potwierdza to też Macierewicz. A poza tym, gdyby kopie „Graala” były w Kancelarii Premiera od 2007 r. do teraz, to aneks by już zapewne wypłynął. Tu Duda więc się myli.

A może bez nazwisk?

Szef MON nieugięcie mówi o konieczności wyciągnięcia „Graala” z sejfu prezydenta. Ale co sam robi, by to umożliwić? Poza presją – nic. Dziś nie ma nawet podstawy prawnej do publikacji aneksu w istniejącej formie.

Macierewicz i Bączek wymyślili wytrych: ujawnienie z zamazanymi nazwiskami. Lech Kaczyński teoretycznie też uznawał za legalne jego ujawnienie, ale po „usunięciu olbrzymiej ilości danych osobowych”. To jednak kulawe rozwiązanie, bo wówczas aneks byłby karykaturą. Miał „pokazać konkrety”, a zostałby z nich wykastrowany. Bliska Macierewiczowi „Gazeta Polska” urządziłaby wtedy feerię publikacji rozszyfrowujących dane najbogatszych Polaków i znanych polityków.

Dużo trudniejszym niż proste wygumkowanie nazwisk jest uchwalenie nowelizacji ustawy i pisanie aneksu częściowo na nowo. Macierewicz się do tego nie pali. Po co miałby przerabiać coś, co wyszło spod jego ręki?

Warto przypomnieć, że sam Lech Kaczyński rozważał napisanie noweli, ale na słowach się skończyło. Przymiarki do realizacji wyroku TK czynił dopiero w 2012 r. minister obrony Tomasz Siemoniak z PO. Powstały tylko założenia do projektu, który dałby podstawę do aktualizacji aneksu i jego publikacji. Zaczęto konsultacje i uzgodnienia międzyresortowe. Ale Platforma nie miała za grosz motywacji. Komorowski zresztą nie zgodziłby się na publikację, skoro już raport uznał za „haniebny”, a uzupełnienie za „wymierzone w niego”. Potem projekt umarł i leży odłogiem już piąty rok.

Natomiast Kancelaria Andrzeja Dudy pytana o możliwość publikacji powołała się na wyrok TK. Stwierdziła, że „dotychczasowe przepisy nie zawierają wymaganych gwarancji konstytucyjnych”.

Aneks z podpisem Macierewicza pozostaje więc w sejfie prezydenta, gdzie wciąż obrasta legendą. Przez dekadę żaden z trzech prezydentów nie chciał go wyciągnąć na światło dzienne. Pomimo zapewnień Macierewicza, że zaczerpnięcie wiedzy z niego choć trochę uzdrowi Polskę. ©

Autor jest dziennikarzem portalu Gazeta.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017