Amerykański historyk patrzy na Wołyń

JARED MCBRIDE: Odpowiedzialność OUN i UPA za zbrodnie przeciw Polakom i Żydom to sprawy powiązane. Celem tych formacji było „oczyszczenie” regionu nie tylko z Polaków, ale też z innych „obcych”.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

Stawianie krzyża w Hucie Mydzkiej (Szklanej) na Wołyniu z inicjatywy Janusza Horoszkiewicza, pochodzącego z pobliskiej Huty Stepańskiej. W ciągu ostatnich ośmiu lat upamiętniono 41 miejscowości, których ludność została wymordowana przez UPA. Czerwiec 2011 /  / JANUSZ HOROSZKIEWICZ
Stawianie krzyża w Hucie Mydzkiej (Szklanej) na Wołyniu z inicjatywy Janusza Horoszkiewicza, pochodzącego z pobliskiej Huty Stepańskiej. W ciągu ostatnich ośmiu lat upamiętniono 41 miejscowości, których ludność została wymordowana przez UPA. Czerwiec 2011 / / JANUSZ HOROSZKIEWICZ

WOJCIECH KONOŃCZUK: Kilka lat temu napisał Pan doktorat o konflikcie na Wołyniu w latach 1941-44. Jak to się stało, że historyk z Kalifornii podjął badania nad tematem, który wciąż jest tak mało znany poza Polską i Ukrainą?

JARED MCBRIDE: Badania nad Ukrainą Zachodnią, a nad Wołyniem w szczególności, zacząłem na początku XXI wieku, jeszcze będąc studentem na Uniwersytecie Northeastern w Bostonie. Moja praca magisterska dotyczyła zniszczenia przez Niemców małej wsi Malin, zamieszkałej przez Czechów i Ukraińców. Od tego zaczęło się moje zainteresowanie tym regionem.

Wydarzenia na Wołyniu przez długi czas były nieobecne w powojennej historiografii zachodniej. Dlaczego?

W trakcie zimnej wojny badanie tych tematów było utrudnione ze względu na brak dostępu do archiwów i świadków. Ponadto w tamtym czasie wpływowi ukraińscy działacze nacjonalistyczni na Zachodzie często byli w stanie ideologicznie wypaczyć zachodni punkt widzenia na te wydarzenia. Diaspora ukraińska dążyła do tego, aby czystka etniczna na Wołyniu została zapomniana, ewentualnie, aby przedstawiano ją jako konflikt wywołany przez Polaków.

Czy widoczny jest wzrost zainteresowania tym tematem na Zachodzie?

Znam kilku doktorantów zainteresowanych tym, aby naprawić szkody wyrządzone przez zimną wojnę i perspektywę nacjonalistyczną. To, co robią, jest obiecujące. Np. Kathryn Ciancia z Uniwersytetu Wisconsin-Madison opublikuje wkrótce książkę na temat Wołynia w okresie międzywojennym.

W swoich pracach przekonuje Pan, że przemoc wymierzona przez OUN-UPA w Polaków na Wołyniu „nie była spontaniczną ukraińską żakerią przeciw sąsiadom, lecz skrupulatnie koordynowaną czystką etniczną, zorganizowaną i zaplanowaną przez organizację polityczną przeciw ludności cywilnej”. Jakie argumenty za tym przemawiają?

Jednym ze zbadanych przeze mnie przypadków jest region wołyńskiego Lubomla. Na tym przykładzie można prześledzić, jak kierownictwo UPA wydawało rozkazy wykonawcom średniego szczebla i jak następnie trafiały one do szeregowych członków. Szczegółowe przygotowanie wielu operacji przeciw miejscowym Polakom pokazuje ich kompleksowość. Ich rezultatu nie sposób wytłumaczyć spontaniczną przemocą. Wreszcie, zbieżność świadectw polskich ofiar i ukraińskich sprawców potwierdza, że operacje te były celowe.

Pańska interpretacja tego, co się wydarzyło na Wołyniu, jest zbieżna z tezami polskich historyków. Czy są jakieś różnice między Pana wnioskami a np. Grzegorza Motyki?

Generalnie zgadzam się z tym, jak wydarzenia na Wołyniu opisuje Motyka. Jego prace są pionierskie i pozostaje on czołowym badaczem tego tematu na świecie. Polscy historycy nieco się różnią w interpretacjach niektórych aspektów, jako przykłady można wymienić kwestię uznania Wołynia za ludobójstwo, liczbę ofiar, przyczyny tej zbrodni i motywacje sprawców. Moje oceny tego ostatniego zagadnienia są trochę inne niż polskie. Pokazuję, jak duża liczba Ukraińców, z których wielu prawdopodobnie nie żywiło złych zamiarów wobec swoich polskich sąsiadów, została wciągnięta w przemoc i dołączyła do sprawców wskutek różnych mechanizmów i okoliczności.

Wielu ukraińskich historyków podnosi argument, że nie jest znany żaden dokument UPA nakazujący eksterminację wołyńskich Polaków.

Przekonanie, że musi istnieć dokument będący bezpośrednim dowodem winy, który uruchomił czystkę etniczną lub nawet ludobójstwo, nie ma oparcia w literaturze na temat przemocy masowej. Gdyby było to kluczowe kryterium, to w historii XX wieku mielibyśmy niewiele, o ile w ogóle, przykładów takich zbrodni.

Dlaczego?

Kiedy dokonujemy oceny intencji działania jakiejś grupy lub państwa, pod uwagę należy brać całość dowodów. Trzeba również zrozumieć pewien truizm dotyczący przemocy masowej, a mianowicie, że sprawcy prawie zawsze starają się usunąć ślady swojego udziału w zbrodni. Dlatego uważam, że podnosząc argument braku rozkazu ukraińscy historycy nie działają w dobrej wierze. Nie sądzę też, aby chcieli to podejście zastosować do wydarzeń im bliskich, takich jak np. Hołodomor, gdzie przecież nie ma dokumentu będącego bezpośrednim dowodem winy.

Jak wygląda obecnie podejście historiografii ukraińskiej do zbrodni wołyńskiej?

Kilku historyków wniosło pozytywny wkład w badanie tematu, jednak sposób, w jaki jest on dzisiaj traktowany na Ukrainie, nie daje powodu do optymizmu. Znaczna część literatury przedmiotu powstaje pod wyraźnym wpływem ogromnego upolitycznienia tej kwestii przez środowiska nacjonalistyczne. Są oczywiście badacze pochodzenia ukraińskiego pracujący poza Ukrainą, którzy wykonują świetną pracę. Przykładem zwłaszcza John-Paul Himka. Wielu z nich jest nękanych i marginalizowanych przez członków ukraińskiej diaspory i jej instytucje.

Przygotowując książkę o Wołyniu, korzystał Pan z archiwów polskich, ukraińskich i zachodnich. Co w tych dokumentach było największym zaskoczeniem?

Często uderzała mnie szczerość, z jaką w raportach OUN-UPA opisywano przemoc i morderstwa nie tylko przeciw Polakom, ale również przedstawicielom innych narodów, w tym samym Ukraińcom. W kontekście tamtego czasu i charakteru tych organizacji nie jest to zaskakujące. Bardziej zdziwiło mnie to, jak rzadko te przykłady przemocy były przytaczane w literaturze przedmiotu na temat OUN-UPA z lat 90. i wczesnych lat XXI wieku, choć wiele dokumentów było dostępnych w archiwach. Przynajmniej w niektórych przypadkach te pominięcia musiały być celowe, co świadczy o intencjonalnym cenzurowaniu wizerunku OUN-UPA.

Co do poznania sytuacji na Wołyniu wnoszą archiwa niemieckie? Z niezrozumiałego dla mnie powodu ani historycy polscy, ani ukraińscy nie korzystają ze źródeł dostępnych w Niemczech.

Z mojej kwerendy w archiwach niemieckich wynika, że Niemcy oczywiście w pełni zdawali sobie sprawę z przemocy na tle narodowościowym w tym regionie. Z chęcią ją też wykorzystywali dla własnych celów, napuszczając Ukraińców i Polaków na siebie nawzajem. Dokumenty niemieckie mogą być tak samo wiarygodne lub niewiarygodne jak każde inne źródło historyczne. Wszystko zależy od konkretnych raportów, które zawsze należy konfrontować z innymi źródłami.

Trwa akademicka i polityczna dyskusja o tym, czy zbrodnia wołyńska spełnia kryteria ludobójstwa. Jaki termin jest tu najbardziej adekwatny?

Staram się unikać terminu „ludobójstwo”. Uważam, że celem OUN-UPA było usunięcie ludności polskiej z regionu, przy celowym zastosowaniu na masową skalę zbrodni, ale nie wymordowanie wszystkich Polaków na miejscu. Niemniej możemy mówić o akcjach ludobójczych, będących częścią przeprowadzonej przez tę organizację czystki etnicznej.

Czyli spory dotyczące kwalifikacji prawnej tej zbrodni są mniej ważne?

Uważam, że debata – ludobójstwo czy nie – ma znaczenie drugorzędne wobec celu, jakim jest ujawnienie prawdy historycznej o tym, co wydarzyło się na Wołyniu. Zapytałbym raczej: czy mamy większą wiedzę, nazywając Wołyń ludobójstwem, a nie czystką etniczną? Moja odpowiedź brzmi: nie. Moim celem jako historyka jest opisanie tych wydarzeń na tyle dokładnie, na ile to możliwe, bez angażowania się w debaty semantyczne. Niestety, pobudki wielu debat o ludobójstwie – i dotyczy to daleko nie tylko Wołynia – są z natury bardziej polityczne niż metodologiczne czy analityczne.

Odpowiedzialność OUN i UPA za masowe zbrodnie przeciw Polakom związana jest też z kwestią udziału tej formacji w Holokauście.

Tak, te dwa wydarzenia są pod wieloma względami powiązane. Celem OUN-UPA było „oczyszczenie” regionu nie tylko z Polaków, ale też z innych „obcych”. Ataki UPA na ukrywających się Żydów, trwające od końca 1942 r. do zimy 1944 r., są trudne do badania ze względu na brak zachowanych dokumentów. UPA nie zawsze raportowała o takiej aktywności, zaś ogromna większość Żydów nie przeżyła wojny.

Na czym zatem opierają się historycy badający rolę OUN i UPA w Holokauście?

Ważnym, choć nadal słabo wykorzystywanym źródłem jest Shoah Foundation Archive, znajdujące się na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w Los Angeles. Przechowywane są tam tysiące wywiadów z ocalałymi Żydami z Ukrainy Zachodniej, którzy wiele mówią o przemocy stosowanej przez UPA. W tych żydowskich świadectwach znaleźć można również informacje o akcjach UPA przeciw Polakom. Jak dotąd nie zostało to szerzej zauważone. Obecność w tych zeznaniach doniesień o masowych zbrodniach demonstruje różne warstwy przemocy w tym regionie. Piszę o tym w mojej książce, która niebawem się ukaże [po angielsku – red.].


O polsko-ukraińskich ­dyskusjach historycznych napisano już niemal wszystko. Ale kilka refleksji wartych jest zaakcentowania dziś, w 75. rocznicę zbrodni wołyńskiej >>>


Jak Pan ocenia ukraińską politykę historyczną po rewolucji na Majdanie?

Jako niepokojącą, ujmując to delikatnie. Ukraiński IPN, który w teorii powinien być placówką naukową i neutralną politycznie, został zawłaszczony przez radykalnie prawicowe, pseudonaukowe Centrum Badań Ruchu Wyzwoleńczego, założone przez nacjonalistę Wołodymyra Wjatrowycza. Głównym celem Ukraińskiego IPN, na czele którego stanął po Majdanie Wjatrowycz, jest gloryfikowanie wszystkich elementów ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego w XX wieku. Jedna z tzw. ustaw dekomunizacyjnych, przygotowanych z pomocą UIPN, zawiera punkt zakazujący lekceważącego stosunku do ukraińskiego ruchu niepodległościowego, w tym UPA. W demokratycznym społeczeństwie nie powinno być miejsca na podobne zapisy prawne. Po rewolucji na Majdanie Ukraina podejmuje wysiłek na rzecz integracji z Unią Europejską, a w tym samym czasie Ukraiński IPN czci członków organizacji nacjonalistycznych o tendencjach faszystowskich, którzy w Europie Zachodniej już dawno zostali potępieni.

To jeden z wielu ukraińskich paradoksów.

To swoista ironia, którą ignorują ukraiński rząd, niemal wszystkie ukraińskie media i większość elit akademickich i intelektualnych. W bogatej historii Ukrainy można znaleźć wiele postaci łączących, a nie dzielących. Tym bardziej jest smutne, że polityka historyczna jest ­narzucana przez grupę nacjonalistów, którzy za znakomitość uznają kogoś takiego jak Roman Szuchewycz [naczelny dowódca UPA, a wcześniej oficer ukraińskich formacji w służbie niemieckiej, które brały udział m.in. w mordowaniu Żydów – red.].

Po 2015 r. polityka Polski wobec Ukrainy w sprawach historycznych stała się bardziej asertywna. Symbolem tego jest uchwała Sejmu o ludobójstwie na Wołyniu.

Ta uchwała może być postrzegana jako podejście „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” w odniesieniu do kwestii historycznych. Szczególnie jest to widoczne w ciągu ostatniego roku, co jest zresztą destrukcyjne dla szerszego wymiaru relacji między oboma państwami. Uważam jednak, że to strona ukraińska doprowadziła do eskalacji obecnego sporu przyjmując ustawy, o których wspomniałem. Jeśli integracja europejska jest najważniejszym celem Ukrainy, to naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego prezydent Poroszenko i rząd tolerują działania zaczepne, inicjowane przez Ukraiński IPN. Jakie są zyski z eskalacji wrogości z Polską, ważnym sąsiadem? Inna sprawa, że historyczne sprzeczki odwracają uwagę od wielu pozytywnych elementów w stosunkach polsko-ukraińskich.

Jest jakieś rozwiązanie impasu w polsko-ukraińskich dyskusjach?

Unikałbym słowa „rozwiązanie” w odniesieniu do spraw historycznych. Historiografia jest tworem żywym, płynnym, podlegającym nieustannej zmianie, bez określonego z góry punktu docelowego. Z czasem nowe pokolenia historyków przewartościują prace napisane w przeszłości, dodadzą nowe dowody i w razie potrzeby zanegują wcześniejsze opinie. Gdyby natomiast mówić o celach do osiągnięcia, nie zaś o możliwych rozwiązaniach, to powinniśmy kontynuować badania historyczne nad tymi wydarzeniami zgodnie z zasadami i standardami przyjętymi w naukach historycznych – recenzje, wolność akademickiej wypowiedzi etc. – oraz odchodzić od prac głęboko upolitycznionych, nienaukowych.

Czy jest szansa, że w przyszłości polscy i ukraińscy historycy znajdą porozumienie co do interpretacji wydarzeń z lat 1943-44?

Myślę, że to Polacy i Ukraińcy zdecydują, co będzie najlepsze. Pamiętajmy, że jeszcze w latach 90. odbyła się seria polsko-ukraińskich konferencji, których rezultatem było kilka tomów „Trudnych pytań”. Większość ukraińskich badaczy pozostało opornych na argumenty, że OUN-UPA przeprowadziła celową kampanię przeciw Polakom. Nie ma sensu podejmowanie próby wypracowania porozumienia za wszelką cenę. Takie „kompromisy” zwykle nie działają, lecz raczej paraliżują możliwość prawdziwego postępu.

Co zatem można zrobić?

Na początek należy odrzucić stosowanie – co jest powszechne na Ukrainie – uprzejmego eufemizmu „tragedia wołyńska”, gdy mówimy o celowej i motywowanej politycznie masowej przemocy. Kluczowe jest zagwarantowanie, że rozwój badań naukowych w przypadku tematu tak trudnego jak Wołyń nie będzie zakładnikiem polityki zagranicznej. Nie powinien też być dyktowany przez „menadżerów ds. polityki historycznej”. Naczelnym celem powinno być kultywowanie wolności akademickiej bez jakiejkolwiek presji politycznej.

Czy prace zachodnich historyków mogą przysłużyć się w rozwiązaniu polsko-ukraińskich sporów o to, co się wydarzyło na Wołyniu?

Pomimo wrażliwości i skrupulatności obecnej w pracach badaczy z Zachodu, często są oni określani na Ukrainie jako „orientaliści” czy nawet „imperialiści”, a ich prace nierzadko są oczerniane. Np. Tarik Cyril Amar, historyk z Uniwersytetu Columbia, który spędził wiele lat mieszkając i pracując na Ukrainie, został zaatakowany przez badaczy ukraińskich po publikacji swojej najnowszej książki o powojennym Lwowie. Historii czystki etnicznej na Wołyniu, Hołodomoru czy innych okropności XX wieku nie powinno się zamykać wyłącznie w kręgu historii „narodowej”, która – według jej zwolenników – może być pisana i zrozumiana wyłącznie przez przedstawicieli danego narodu.

Czyli umiędzynarodowienie badań jest niezbędne?

Perspektywa międzynarodowa może wiele wnieść do zgłębienia tych tematów, zwłaszcza masowych zbrodni. Im bardziej włączające, a nie wykluczające będą badania historyczne, tym większa będzie nasza wiedza.

Gdyby był Pan doradcą rządu polskiego, co by Pan zalecał w sprawach procesu pojednania z Ukrainą?

Przede wszystkim zachęcałbym – mimo sporów historycznych – do dalszego wspierania Ukrainy politycznie, ekonomicznie i w sferze kultury. Ważne jest również, aby Polska dawała dobry przykład. Do niedawna byliście postrzegani jako wzór, może nie idealny, ale pozytywny na tle regionu. Debata o przeszłości, wywołana przez „Sąsiadów” Grossa, wraz z szeregiem innych kontrowersji szeroko dyskutowanych w polskich mediach i przez badaczy, zademonstrowała godną podziwu gotowość do zmierzenia się z trudnymi tematami. Pokazywałem moim studentom „Pokłosie”, podkreślając, że tak kontrowersyjny film został zrobiony przez Polaków, co mówi wiele pozytywnego o polskim dyskursie rozliczeniowym. Na Ukrainie podobna dyskusja nigdy się nie odbyła. Teraz w związku z różnymi działaniami polskiego rządu i w kontekście sporów o ustawę o IPN obawiam się, że Polska jest – niestety – zagrożona utratą, przynajmniej na razie, swojego dotychczasowego autorytetu w regionie. ©

JARED MCBRIDE (ur. 1981) jest amerykańskim historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Kalifornii w Los Angeles. Specjalizuje się w XX-wiecznej historii Europy Wschodniej. Wkrótce ukaże się jego książka „Webs of Violence: Occupation, Revolution, and Terror in Western Ukraine, 1941–1944” (Sieci przemocy: okupacja, rewolucja i terror na zachodniej Ukrainie w latach 1941–1944).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018