Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Publicznie Mitt Romney nie powiedział w Polsce nic, co mogłoby w jakiś sposób natchnąć Polaków do odnowienia nieco przyrdzewiałego sojuszu z USA. Republikanie zapowiadali, że ich kandydat na prezydenta przedstawi nowego ducha polityki zagranicznej, a owa wizja będzie bliska polskiej wrażliwości. Niestety, w warszawskim przemówieniu Romney w sentymentalny i uproszczony sposób streścił historię relacji polsko-amerykańskich, ani słowem nie odnosząc się do przyszłości. Ani jednego zdania o tym, jak Ameryka w przypadku zmiany prezydenta będzie postrzegać Europę Środkową, jak zamierza odnowić gwarancje bezpieczeństwa dla nas i naszych sąsiadów, jak wyobraża sobie ożywienie wspólnoty atlantyckiej w czasach wzrostu potęgi nowych mocarstw z Azji, co myśli o komplikującej się sytuacji w Europie. Po krótkim pobycie nad Wisłą Romney pozostaje niewiadomą. Lech Wałęsa podkreślał, że jego rozmówca reprezentuje „wartości”, ale tylko na podstawie takiego pojęcia nie sposób budować polityki wobec największego mocarstwa.
Pozostaje oczywiście nadzieja, że gubernator Massachusetts poufnie przedstawił polskim władzom swoje plany na wypadek zwycięstwa, choć raczej niewiele na to wskazuje. Dlatego z naszej perspektywy listopadowe wybory prezydenta USA to: znany Obama (ten, który zmienił zasady budowania w Polsce tarczy antyrakietowej, odsunął Amerykę od Europy w stronę Azji i wspomniał o „polskich obozach”), a z drugiej strony mało konkretny, sentymentalny Romney. Po listopadzie nie oczekujmy wiele w relacjach z Ameryką.