Ambasador

Pochodzenie miał austriackie, maniery i poczucie humoru angielskie, ale serce na wskroś polskie.

31.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Są tacy ludzie i funkcje, które splatają się nierozerwalnie. Gdy mawiano „Redaktor”, wszyscy wiedzieli, że chodzi o Jerzego Giedroycia, choć redaktorów było przecież wielu; w Krakowie przez lata gdy ktoś mówił „Senator”, było jasne, że miał na myśli Krzysztofa Kozłowskiego. Tak też było z Jerzym Bahrem – choć Rzeczpospolita dyplomatów ma wielu, Ambasadorem przez duże „A” był właśnie zmarły w ubiegłym tygodniu Jerzy Bahr. Jak mało kto zapracował na ten tytuł.

Rozszerzona ojczyzna

Urodzony w Krakowie, odebrał solidne wykształcenie: ukończył V Liceum Ogólnokształcące i socjologię na UJ. Mógł kontynuować karierę naukową, ale wybrał dyplomację. Od początku cel miał jasny – poznać najbliższe otoczenie Polski. „Obszar między dwoma morzami: Bałtyckim i Czarnym, uważam za swą rozszerzoną ojczyznę. Stał on się najwspanialszą przygodą mojego życia” – mówił kilka lat temu Jerzemu Sadeckiemu w wywiadzie rzece (oczywiście pod tytułem „Ambasador”).

Zgadzał się z Józefem Piłsudskim, że w Polsce najciekawsze jest to, co na obrzeżach, na styku z innymi kulturami.

Zaczął interesować się sąsiednimi narodami, gdy jeszcze nikt nie śnił o rozpadzie Związku Radzieckiego. Jako młody człowiek uczył się na przykład języka litewskiego – gdy nie wyrobił normy 80 słówek dziennie, odmawiał sobie kolacji. Ale nie to chyba najbardziej świadczy o jego determinacji. Otóż w MSZ (i w czasach PRL, i teraz) niemal wszyscy celują w najbardziej prestiżowe i wygodne placówki: Rzym, Paryż, Londyn, Waszyngton... Bahr umiał oprzeć się tym pokusom, tak sterował swoją karierą, by znaleźć się w Bukareszcie, a już po 1989 r. w Kijowie, Wilnie, Kaliningradzie czy Moskwie. I znów: w tych trudniejszych, nieraz biednych krajach wielu dyplomatów zamyka się za murami rezydencji, ograniczając się do eleganckich spotkań i klimatyzowanych pomieszczeń. Bahr inaczej – zgłębiał historię i kulturę danego państwa. Znał języki krajów, w których pracował. Pomagała mu w tym osobista pasja – fascynacja kulturą i sztuką ludową, której artefakty kolekcjonował i potem zebrał w swoim, położonym na północ od Krakowa domu, nazwanym „Bahrakiem”.

Potrafił iść na kompromisy – u progu kariery wstąpił do PZPR – ale znał ich granicę. Gdy wybuchła Solidarność, rzucił legitymację partyjną, a po wprowadzeniu stanu wojennego pracę w dyplomacji. Chwilę popracował jako bibliotekarz, aż w końcu wyjechał do Austrii i tam poprosił o azyl. Nie miał lekko, obóz dla uchodźców nie był przyjemnym miejscem. Imał się różnych zajęć, także prac fizycznych. W końcu ustabilizował się znajdując dobrą pracę w szwajcarskim ośrodku badawczym. Żył wygodnie. Gdy jednak Polska odzyskała suwerenność, nie miał wątpliwości i zgłosił się do ministra Krzysztofa Skubiszewskiego na służbę.

„Skoro już jestem Bahrem...”

Przez wszystkie lata swej kariery w III RP był ceniony za profesjonalizm. Ważne funkcje powierzali mu przecież politycy wszystkich opcji, łącznie z Lechem Kaczyńskim. Mówił o sobie, że jest zaślubiony z Rzeczpospolitą. Ostatnie lata na placówce w Moskwie spędził już walcząc z chorobą nowotworową. Koniec jego misji zbiegł się z katastrofą w Smoleńsku w 2010 r. Był na miejscu, gdy rozbił się prezydencki samolot (przez chwilę nawet podejrzewano, że był na jego pokładzie). Stanął wtedy, jak zresztą cały aparat państwa, wobec wyzwań i pytań – dyplomatycznych, proceduralnych, logistycznych i politycznych, na które wcześniej nikt nigdy nie musiał odpowiadać. Robił wtedy, co mógł, ale gdy „Smoleńsk” stał się elementem walki politycznej w Polsce, także i do niego miano pretensje, że nie stanął na wysokości zadania. Bolały go te zarzuty.

Na emeryturze, walcząc z chorobą, pozostał aktywny społecznie. Zawsze gotowy pomóc. Zasiadał w różnych gremiach, doradzał, ale niechętnie komentował bieżącą politykę – wolał poświęcić się pracy artystycznej. Bo obok zbierania dzieł sztuki, tworzył także własne instalacje – jego dom był ich pełen.

Jak chyba wszyscy, lubiłem tam przyjeżdżać. Gościa najpierw witał szorstkowłosy jamniczek Wycior, a potem spokojna, uśmiechnięta (choć coraz chudsza) sylwetka Ambasadora. W środku kawa i coś słodkiego. Oczy gościa łapczywie chłonęły niezwykłe wnętrze, którego centralnym punktem był piec huculski. Ale przede wszystkim jeździło się tam dla rozmowy. Rzeczowej i pogodnej, o sprawach ważnych i drobiazgach. Bahr miał dar puentowania trudnych tematów. O jego dowcipach i manierach krążyły legendy. Na przyjęciach lubił rozlewać zgromadzonym napoje mawiając: „skoro już jestem Bahrem, to mogę być i barmanem”. Potrafił dosypać do żartu sporo pieprzu. Ale był osobą głęboko religijną. Nie wstydził się swojej wiary i, mimo całkiem liberalnych poglądów, widział w niej ważną część polskiej tożsamości – także w kulcie maryjnym.

Piszący pożegnania często żalą się, że nie zdążyli czegoś powiedzieć zmarłej osobie, zrobić dla niej czegoś. Mam to szczęście, że chyba udało mi się z Ambasadorem pożegnać. Nie dalej jak miesiąc przed jego śmiercią pojechaliśmy do „Bahraku” z Małgosią Nocuń, Agnieszką Lichnerowicz z TOK FM i Grażyną Makarą, fotoedytorką „Tygodnika Powszechnego”, by nagrać audycję o jego zbiorach, twórczości i zrobić zdjęcia jego domu. Wiem, jak zależało mu na tym, bo zdawał sobie sprawę, że po śmierci jego kolekcja „rozejdzie się” po różnych instytucjach i bibliotekach – zgodnie z jego wolą zresztą.

Obiecałem, że przywiozę mu do spróbowania hummus z ul. Augustiańskiej na krakowskim Kazimierzu. Jadąc do niego (jak się okazało, po raz ostatni) nie zdążyłem go kupić – trzeba by się przebijać przez miasto, a wyjazd z Krakowa na Warszawę jest już sam w sobie istną udręką. Ale – myślę sobie – tam, gdzie jest, wśród najlepszych dyplomatów w historii świata, taki hummus podają. A on, jak zwykle uśmiechnięty, rozlewa innym napoje i mówi z błyskiem w oku: skoro już jestem Bahrem... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016