„All the News That’s Fit to Print”, czyli historia w gazecie

Mój ojciec miał zwyczaj zbierania kolejnych numerów czasopism, które regularnie kupował. Na przełomie lat 60. i 70., kiedy chodziłem do szkoły, mieszkanie było już wypełnione stosami egzemplarzy „Przekroju”.

02.08.2023

Czyta się kilka minut

Fot. Pixabay.com

„Przekroju” miał niemal komplet, od pierwszych numerów z 1945 roku. „Dookoła Świata”, „Forum” oraz miesięcznika „Ameryka” wydawanego przez ambasadę USA. Część tych zbiorów ojciec uporządkował i zadbał o oprawienie w grube tomy.

Dzięki temu już w szkole podstawowej mogłem zdobywać wiedzę nie tylko z podręczników, ale i z gazet. Zaczytywałem się Gałczyńskim i oglądałem reprodukcje Picassa w „Przekroju”, śledziłem doniesienia Woroszylskiego z walczącego w 1956 roku Budapesztu w „Dookoła Świata”, czytałem o wojnie wietnamskiej w „Forum”, poznawałem obrazy Pollocka, Wyetha czy Hoppera albo szczegóły biografii Hemingwaya w „Ameryce”. Stopniowo docierały do mnie różnice tonu i stylu artykułów pisanych w kolejnych dekadach. Zaczynałem zauważać zmiany poziomu i tematyki po zmianach redaktorów naczelnych. Zmieniały się też poglądy i sympatie poszczególnych autorów. Stawało się jasne, że te zmiany stanowią równie ważną część obrazu historycznego kolejnych epok (bo w Polsce epoki były wyjątkowo krótkie, co pięć lat inna), jak same informacje zawarte w artykułach.

Niestety, wskutek życiowych zawirowań, przeprowadzek i braku miejsca zbiory ojca uległy rozproszeniu i dziś mam na półce tylko kilka tomów. Żałuję zwłaszcza tego, że moje dzieci już nie mogą z takiej pomocy korzystać. Bardzo się ucieszyłem, gdy niedawno syn przywiózł mi w prezencie z kolejnej podróży opasły tom (format bliski A3, ok. 500 stron kredowego papieru) pod tytułem: „The New York Times. The Complete Front Pages 1851–2009”. Rzecz nie jest całkiem nowa, ale za to tak ciekawa i w Polsce tak mało znana, że postanowiłem o niej napisać. W końcu żyjemy w dobie Amazon.com.

Księga zawiera skany około czterystu pierwszych stron słynnego nowojorskiego dziennika. Od historycznego pierwszego numeru z czwartku 18 września 1851 roku, za jednego centa, do numeru 54562 z 21 stycznia 2009 roku, za 1,5 dolara. W pierwszym numerze na czołówce czytamy o obietnicach tureckiego sułtana dotyczących zwolnienia niektórych więźniów, o konstytucyjnych zmianach w Austrii grożących powrotem do absolutyzmu, o wstrzymaniu wyprzedaży wojskowych koni w Bawarii i o bardzo wielu innych wydarzeniach na świecie, w Stanach i w Nowym Jorku. Wbrew obiegowej opinii o braku zainteresowania Amerykanów światem, przynajmniej elity amerykańskie były już wtedy lepiej informowane o zagranicy niż są dziś „elity” polskie.

Strona tytułowa pierwszego numeru jest pozbawiona ilustracji, druk bardzo drobny, informacje krótkie, a tytuły niemal nie wyróżniają się wśród tekstu. Jest bardzo mało czytelna – znajduje się na niej około 60 różnych informacji. 158 lat później, w numerze 54562, na czołówce są trzy kolorowe zdjęcia (jedno duże i dwa małe), główna informacja o zaprzysiężeniu Obamy, dwie mniejsze, też związane z prezydencką inauguracją, i cztery małe doniesienia u dołu strony (jedno krajowe i trzy zagraniczne). Przez półtora wieku gazeta zmieniła się nie do poznania.

Do tomu dołączone są trzy płyty CD, na których w formacie pdf nagrano skany wszystkich stron tytułowych z okresu 1851–2009. Dzięki temu można bez końca sprawdzać, co się działo przez ostatnie półtora wieku. I podobnie jak przy lekturze „Przekroju” czy innych polskich czasopism, powstaje obraz nie tylko historii świata, ale też zmian w sposobie relacjonowania światowych i krajowych (amerykańskich) wydarzeń.

Założony przez Henry’ego Jarvisa Raymonda (pięć lat później, w roku 1856, założył agencję Associated Press) i George’a Jonesa dziennik nie od razu stał się tak wpływowy, jak jest dziś. Jego reputacja rozkwitła na przełomie XIX i XX wieku. To wtedy, w 1897 roku, jego redaktor Adolph S. Ochs wymyślił i na stałe wprowadził słynny slogan: All the News That’s Fit to Print – „Wszystkie wiadomości, które nadają się do druku”. Rok 1918 przyniósł „NYT” pierwszą nagrodę Pulitzera, za doniesienia z frontów I wojny światowej. Gazeta stale się zmieniała – na przykład od 1942 roku w każdym numerze jest krzyżówka. Zmiany, tak widoczne przy wertowaniu omawianej księgi i tak ogromne na przestrzeni półtora wieku, nigdy nie były pospieszne. „NYT” był jednym z ostatnich poważnych dzienników, który wprowadził kolorowe zdjęcia.

Nakład „NYT” stale spada (podobnie jak większości innych, zwłaszcza poważnych dzienników i czasopism) i dziś wynosi około miliona egzemplarzy wydania codziennego i około półtora miliona wydania niedzielnego. Może się to wydawać niewiele, jeśli pamiętamy, że „Trybuna Robotnicza” miała kiedyś podobne nakłady. Jednak ze względu na grono czytelników, którzy stanowią amerykańską elitę polityczną, biznesową, a także intelektualną (przypomnę, że „NYT” we wtorkowym wydaniu ma znakomity dodatek naukowy, czytany nawet przez noblistów, a wydanie niedzielne – świetny dodatek kulturalny), wciąż jest to najbardziej wpływowa gazeta w USA i bardzo wpływowa na świecie.

Lektura pierwszych stron „NYT” jest bardzo pouczająca. Ton, dobór tematów, styl i oceny wydarzeń są dość odmienne od tego, co czytamy w prasie polskiej czy europejskiej. Poznajemy nie tylko fakty, ale też amerykański punkt widzenia świata. Dowiadujemy się, co jest dla Amerykanów ważne i jaki mają do tego stosunek. A właściwie to nie tyle dla Amerykanów, ile dla amerykańskich elit. Oczywiście nie wszyscy się z takim oglądem świata zgadzają, i to nie tylko w Europie, ale także w USA.

„NYT” padał ofiarą prowokacji i akcji sabotażowych. Najsłynniejsza miała miejsce 12 listopada 2008 roku. Tego dnia członkowie organizacji Yes Men (polecam doskonały film dokumentalny „Yes Meni naprawiają świat”) rozdali na ulicach Nowego Jorku i Los Angeles ponad milion egzemplarzy fałszywki imitującej „NYT”. Wydanie, do złudzenia przypominające oryginał, miało 14 stron i ukazało się z datą 4 lipca 2009. Na frontowej stronie podano w nim fałszywą informację o zakończeniu wojny w Iraku.

A jak wygląda nasza historia widziana oczami redaktorów „NYT”? 22 stycznia 1863 roku o Polsce ani słowa. Podobnie do końca stycznia (dalej nie sprawdzałem). Sierpień 1920: Polska jest wielokrotnie na pierwszej stronie, doniesienia dotyczą nie tylko wojny, ale i wewnętrznych polskich rozgrywek politycznych. Podobnie w innych historycznych momentach – w latach 1939, 1944, 1956, 1980, 1989. Pisze się o nas dużo. Nie zawsze dobrze, ale zawsze „po nazwisku”. I jakoś inaczej niż my sami o sobie. Zwraca się uwagę na rzeczy, których my często nie widzimy albo nie chcemy widzieć. Dotyczy to także spraw najnowszych, np. oceny sytuacji ekonomicznej.

Do historii przeszły prasowe doniesienia z wojny wietnamskiej czy lądowania ludzi na Księżycu. To odległe czasy, ale warto je sobie przypominać. Bardzo ciekawe są strony dotyczące zamachu z 11 września, rozpoczęcia pierwszej i drugiej wojny w Iraku, wojny w Afganistanie. W dzisiejszych czasach projekt graficzny pierwszych stron jest zupełnie inny niż w odległej przeszłości. Są jednak ciekawe nawiązania. Po zamachach z 11 września redakcja podjęła natychmiastową decyzję „to print in wood” tytułu doniesienia o World Trade Center. W żargonie drukarskim oznacza to użycie największych dostępnych kiedyś czcionek, które z technicznych powodów były zrobione z drewna. Ogromnymi, nieznanymi młodszym czytelnikom literami napisano: „We are under attack” („Jesteśmy zaatakowani”). Po raz ostatni wcześniej użyto takiej czcionki po ataku na Pearl Harbor...

Może to sentyment z czasów dzieciństwa, ale przez wiele dni nie mogłem się oderwać od prezentu, który dostałem od syna. Historia zawsze mnie interesowała, ale historia poznawana w taki sposób jest jeszcze ciekawsza. Można się wiele dowiedzieć nie tylko o przeszłości, ale i o sobie samym i o innych, którzy na tę przeszłość patrzą innymi oczyma. W Polsce, o ile wiem, nie mamy podobnej księgi dla żadnego poważnego pisma. O ile ktoś nie zachował papierowych egzemplarzy, poznanie historii w taki sposób nie jest łatwe. Nasze biblioteki nie są zbyt przyjazne.

Nie znaczy to, że jest to niemożliwe. Każdemu polecam odszukanie w internecie wydawanych w podziemiu numerów „Tygodnika Mazowsze” czy „Robotnika”. Nazwiska autorów (zwykle ukrytych pod pseudonimami lub inicjałami) łatwo dziś rozszyfrować. Ale zmiany ich poglądów aż zapierają dech w piersiach. Może warto uczniom w liceach zadać taki projekt?

Tom, o którym piszę, powinien znaleźć się w szkolnych bibliotekach. Licealiści nauczyliby się angielskiego, poznali historię powszechną i przekonali, że nie jesteśmy pępkiem świata, że inni czasem widzą u nas to, czego my sami nie widzimy. A wtedy, po nabraniu zdrowego dystansu, moglibyśmy się czasem upierać jednak przy swoim. Pamiętajmy, co powiedział Arthur Hays Sulzberger, wydawca „NYT” w latach 1935–1961: „Trzeba mieć umysł otwarty, ale nie na tyle, żeby mózg wypadł”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Astrofizyk, w Centrum Astronomicznym im. Mikołaja Kopernika PAN pełni funkcję kierownika ośrodka informacji naukowej. Członek Rady Programowej Warszawskiego Festiwalu Nauki. Jego działalność popularyzatorska była nagradzana przez Ministerstwo Nauki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012