Alfabet kampanii

Wygrał PR, ale inny niż dotąd. Przegrały programy, ale ich nędzę wyraźniej obnażano. Wielkim milczącym, wbrew zapowiedziom, okazał się Kościół. Zamiast celebrytów, którzy mieli zamieszać w umysłach wyborców, do głosu doszli tzw. zwykli ludzie. I kibole.

04.10.2011

Czyta się kilka minut

Graf. Tetra Images, Corbis /
Graf. Tetra Images, Corbis /

Jaka była ta kampania? - Już nie Blitzkrieg, ale ciężka wojna pozycyjna w okopach. Raczej Verdun niż wojny napoleońskie - ocenia publicysta Cezary Michalski. - Przy tym nie zmieniła najważniejszych tendencji: tradycyjna przewaga PO nad PiS-em, tradycyjnie ulegająca spłaszczeniu w miarę zbliżania się wyborów. SLD jak zwykle słabe, PSL jak zwykle wejdzie do parlamentu z wynikiem lepszym od sondaży. Jedyny Napoleon w tej kampanii (na dobre i złe) to Janusz Palikot.

Czym dobiegająca kresu kampania różniła się od poprzednich? Jakie były jej wiodące hasła? Co mówią one o polskiej polityce AD 2011?

AUTOBUS

Zwieńczenie nowego trendu politycznego PR. W trwającej kampanii strategię "blisko ludzi" rozpoczęli kandydaci PiS, wysłani przez kierownictwo partii w teren. W końcu premier wsiadł w "Tuskobus", a media obiegły obrazki: "Paprykarza" pytającego "Jak żyć?", wymiany uprzejmości, szefa rządu z kibicami i kobiety, której polityk ocierał łzy.

- Prezes Kaczyński spotykał się raczej ze zwolennikami. Inaczej niż Tusk, który wybrał objazdową "ścianę płaczu", próbując przekazać dwa sygnały: "nie boję się" i "znam życie" - zauważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog.

- Jeśli o "Tuskobusie" jako strategii kampanijnej można coś złego powiedzieć, to że jest o kilka tygodni spóźniony - dodaje Jarosław Flis, socjolog UJ i komentator polityczny "Tygodnika".

CELEBRYCI

"Nie zrobiliście nic z aferą hazardową, a co więcej, słyszę, że »Miro« jak gdyby nigdy nic kandyduje z Waszych list" - wykrzyczał w lutym na blogu popularny prezenter TVN Marcin Meller, deklarując, że nie zagłosuje więcej na PO. Zapoczątkował tym samym swoistą modę na dystansowanie się od partii Donalda Tuska, co niektórzy komentatorzy uznali za początek klęski PO w walce o młody elektorat.

Premiera krytykowali m.in. Tomasz Lipiński i Zbigniew Hołdys. Dwa miesiące po publikacji wpisu Meller zaprasza Tuska do programu "Śniadanie mistrzów", w którym ten ma się bronić przed zaciekłą krytyką Lipińskiego, Hołdysa, Pawła Kukiza i samego prowadzącego. Z antyrządowego buntu wychodzą nici: premier paruje zarzuty o wolne tempo zmian i dziury w ulicach, a w pamięć zapada jedynie mocny manifest Hołdysa na temat spraw kultury.

- Coś to dało - uważa Zbigniew Hołdys. - Po programie dostałem zaproszenie do Kancelarii Premiera. Na spotkanie przyszli Zdrojewski, Boni i sam premier, przez dwie i pół godziny wysłuchiwali moich pretensji. O podatku VAT na kulturę, o systemie emerytalnym, o wycofaniu funduszy na "Warszawską Jesień". Powiedziałem im, że dbałość o narodową kulturę wymaga przekazania jej mediów publicznych. Premier powiedział nagle: "Może rzeczywiście oddamy »Dwójkę« kulturze, a w »Jedynce« niech się politycy kłócą, ile chcą?". I faktycznie, po kilku miesiącach w "Dwójce" z politycznych został tylko program Tomka Lisa. Może moje celebryckie gadanie coś dało? - zastanawia się muzyk.

Moda na kontestację szybko jednak wygasa: artyści angażują się w kampanię, ale ich głos jest słabo słyszalny. - Artysta jest od wyrażania żali i lęków, ale popieranie partii to naiwność - przyznaje Hołdys. - Paweł Kukiz popierał po kolei różne ugrupowania, które albo się rozpadały, albo sam się do nich rozczarowywał. Siła oddziaływania artysty jest znikoma. Być może kiedy uwielbiany przez masy Michał Wiśniewski wyśpiewywał na cześć Millera: "A wszystko to, bo Leszka kocham", ktoś z młodych go posłuchał. Ale gdy poparcia PiS-owi udzielił mniej popularny, a wybitny Staszek Sojka, niczego to moim zdaniem nie zmieniło.

- Celebryci zawsze byli w kampaniach co najwyżej ozdobnikami - podsumowuje Jarosław Flis. - Więcej od wszystkich ich głosów ważył w tej kampanii jeden występ "paprykarza".

DEBATA

- Kaczyński nie chce debaty z Tuskiem i chyba uda mu się jej uniknąć - uważa Cezary Michalski. - Nie chodzi tylko o lęk przed powtórzeniem roku 2007. Kluczem strategii prezesa PiS jest "delegalizacja" Tuska, desygnowanie go personalnie jako kogoś więcej niż politycznego konkurenta: jako wroga Polski, Kościoła i prawicowych wartości.

- Warto by było zobaczyć, jak politycy się zmieniają - mówi Flis. - Obaj liderzy dokonali przecież w ostatnich latach korekt co do swoich koncepcji politycznych. To powinno zostać wystawione na próbę.

Jak na razie, na próby wystawiają się (przynajmniej w PiS i PO) politycy drugiego szeregu, a sztaby nie tracą czasu na starcia nierokujące wielotysięcznej oglądalności. - Zorganizowanie debaty podczas VI Ogólnopolskiego Forum Inicjatyw Pozarządowych zajęło nam wiele tygodni, bo nie mogliśmy doprosić się udziału polityków - opowiada Róża Rzeplińska, prezes Stowarzyszenia 61, które od lat udostępnia wyborcom bazę danych o poglądach polityków na stronie mamprawowiedziec.pl. - W końcu przyszedł Kalisz, Poncyljusz, Palikot i minister Fedak. Od PiS-u wprost usłyszeliśmy, że nie mamy co liczyć na uczestnictwo, bo działalność NGO-sów to temat zbyt niszowy.

DZIENNIKARZE

Jeśli Blitzkrieg jako metoda walki istotnie wyparował z polityki, z pewnością nie zniknął z gazetowych łamów. Znani dziennikarze wzięli się za łby w zastępstwie polityków. O ile w latach 2005-07 pod lupą znaleźli się "dziennikarze PiS-

-owscy" (definicję tę, często niesprawiedliwie, stosowano do wszystkich reprezentujących poglądy konserwatywne), w dobiegającej końca kadencji to konserwatywne media postanowiły tropić "dziennikarzy reżimowych". Cel uświęcał środki: autorzy "portretów" Tomasza Lisa, Moniki Olejnik czy Janiny Paradowskiej ("Uważam Rze" i "Gazeta Polska") nie cofali się przed odmawianiem dziennikarzom kompetencji, wypominaniem przeszłości czy oskarżeniami o wspieranie PO.

Na dziennikarzy skarżyli się tradycyjnie politycy PiS. - O ile ocieplenie wizerunku Kaczyńskiego to jedyna słuszna metoda pozyskiwania nowych wyborców, nieustanne narzekanie na media może być tylko przeciwskuteczne - ocenia Jarosław Flis.

FREKWENCJA

Prognozowana na jeszcze niższym niż dotąd poziomie. - Może tak się zdarzyć z dwóch powodów: tradycyjnej demobilizacji elektoratu PO i, paradoksalnie, wysokich jak na okres przedwyborczy notowań partii rządzącej, co może wywołać dodatkowy efekt "usypiający" - oceania prof. Wnuk-Lipiński.

GŁOSY ZMARNOWANE

To one mogą zdecydować o powyborczych konstelacjach partyjnych w parlamencie. Jeśli do Sejmu nie wejdą partie na granicy wyborczego progu (PJN, Ruch Palikota, PSL), do samodzielnego rządzenia może wystarczyć nawet niecałe 40 proc. poparcia.

HAKI

...a właściwie ich brak. - Po prostu okazało się, że nie działają - twierdzi Flis. - Kandydaci w tej kampanii nie stosują ani nie szykują haków, za to o ich szykowanie się nawzajem oskarżają.

Według Michalskiego politycy nie powiedzieli jednak ostatniego słowa. - Jeśli ktoś ich użyje, to raczej PiS lub PO. Hakiem Palikota miały być rewelacje o Platformie z jego najnowszej książki, ale posłużyły one raczej budowie jego osobistej popularności.

KIBOLE

Zaskakujący bohater zbiorowy kampanii. I sprawca wizerunkowej zamiany ról: premiera Tuska powtarzającego zdania o twardej rozprawie z kibolami i polityków PiS stających w ich obronie: przed wymiarem sprawiedliwości (poręczenie Beaty Kempy dla "Starucha"); przed władzą (senator Romaszewski porównał w TOK FM zamykanych kibiców do robotników Ursusa); przed oskarżeniami (poseł Andrzej Dera na tej samej antenie twierdził, że antysemickie wybryki na stadionach to pieśń przeszłości; dzień wcześniej kibice Legii wywiesili podczas meczu z izraelskim klubem transparent "Dżihad Legia").

KOŚCIÓŁ

Wielki milczący. "Obecność księży w kampanii jest nadmierna i niepotrzebna" - powiedział w ubiegłym tygodniu na antenie Radia Zet bp Tadeusz Pieronek. "Księży w kampaniach jest coraz mniej" - stwierdził z kolei w wypowiedzi dla portalu TOK FM publicysta Jacek Żakowski.

I rzeczywiście: głosów duchownych w sprawach polityki jakby mniej, a ciężar gatunkowy tych nielicznych nie jest już tak duży jak w poprzednich kampaniach. "Były partie obiecujące złote góry. Teraz jednak nie zajmują się konkretem, lecz koncentrują się na walce ideologicznej" - powiedział w sierpniu na Jasnej Górze abp Józef Michalik, co w porównaniu z wypowiedzią sprzed lat tego samego hierarchy ("Katolik ma obowiązek głosować na katolika, muzułmanin na muzułmanina, Żyd na Żyda..."), można uznać za głos powściągliwy.

Zdaniem Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego miesięcznika "Więź", trwająca kampania pogłębiła jednak inne, jeszcze bardziej niebezpieczne zjawisko. - Polityczna agitacja się zdarza, ale nie ona jest w parafiach regułą - mówi Nosowski. - Najwięcej jest chyba takich parafii, w których jedynie zachęca się do wzięcia udziału albo wręcz się nic nie mówi, nawet w dniu wyborów. Księża, nauczeni złym doświadczeniem, nie chcą być posądzeni o politykierstwo. A przełożeni nie nauczyli ich, jak można mówić o wymaganiach moralnych wobec kandydatów w sposób ponadpartyjny. To, niestety, prosta droga do prywatyzacji wiary, i to na własne życzenie. Wyraźnie brakuje spójnej wizji społecznej roli Kościoła.

Jak dodaje Nosowski, deficytowi społecznego zaangażowania Kościoła towarzyszy przewrażliwienie na punkcie wypowiedzi duchownych. - Np. za "platformerskich" uważa się tych, którzy krytykowali wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, a etykietę "pisowskich" otrzymują ci, którzy przypominali o konieczności ochrony życia - zauważa publicysta. ­- A w obu przypadkach motywacja była najczęściej wcale nie polityczna.

Jak relacje polityka-Kościół wyglądają od strony polityków? - Wszyscy w jakiś sposób starają się podkreślać swój stosunek do religii. Działacze PiS wpadli na pomysł zamawiania Mszy w dniu wyborów, co nie spotkało się zresztą z wyraźną przestrogą Episkopatu - wylicza Nosowski. - Donald Tusk mówił, że nie należy kłaniać się księżom, ale to jego partia pisała listy do proboszczów. Janusz Palikot prześcignął SLD w antyklerykalizmie, co też jest przecież dowodem na żywotność wątku kościelno-religijnego. To wszystko świadczy o utrzymującej się sile społecznej katolicyzmu w Polsce.

KOT W WORKU

"Proszę to policzyć samemu" - rzucił do dziennikarza TVN 24 Paweł Poncyljusz, poproszony o wyliczenia kosztów wprowadzenia w życie obietnic wyborczych PJN.

Księżycowe obietnice oraz brak oceny ich kosztów to cechy programów wyborczych wszystkich partii. Brak konkretów to również cecha odpowiedzi na ankiety portali obywatelskich, które kolejny raz usiłowały wydobyć od kandydatów do parlamentu, jakie są ich poglądy. Róża Rzeplińska przyznaje, że Stowarzyszenie 61 po raz kolejny odbiło się o mur lekceważenia i arogancji.

- Jeśli chodzi o liczbę wypełnionych ankiet, było nieźle: 10 proc. kandydujących to najlepszy jak dotąd wynik - mówi działaczka. - Tyle że współpraca ze sztabami na najbardziej elementarnym poziomie była po raz kolejny fatalna. Rozbijaliśmy się o brak zrozumienia dla naszych działań wśród asystentów liderów partii. "Po co ludziom takie informacje?", "kogo to interesuje?", "pani poseł jest przeziębiona i chyba nie da rady" - odpowiadali asystenci. Wiele odpowiedzi było niekonkretnych i ogólnikowych, niektóre spośród nich wypełniali asystenci, a nie sami politycy. Prosiliśmy kandydatów, by napisali, czy jakieś projekty ustaw, które nie doczekały się procedowania w mijającej kadencji, powinny wrócić na wokandę w przyszłej. Rzadko podawali nazwy konkretnych projektów.

- Bagatelizowanie przez część polityków kontaktu z NGO-sami robi wrażenie arogancji, podczas gdy jest zaledwie lenistwem i zacofaniem - komentuje Cezary Michalski.

LEWICA

Największy przegrany kampanii. Błędy przy konstruowaniu list wyborczych i kryzys przywództwa doprowadziły do paradoksalnej sytuacji: frontmanami SLD w kampanii stali się zdystansowany wobec Grzegorza Napieralskiego Ryszard Kalisz oraz nieuczestniczący w niej właściwie Aleksander Kwaśniewski. - Były prezydent postanowił zachować wobec SLD dystans, który pozwoli mu raczej dyscyplinować Napieralskiego, niż go realnie poprzeć - ocenia Michalski. - Niezadowolenie z Napieralskiego w SLD jest wyrażane zupełnie jawnie. Partia ta nie jest w stanie odbudować żadnego skutecznego przywództwa jednoosobowego czy grupowego, co paradoksalnie wzmacnia Napieralskiego, skoro nawet ci, którzy go nie lubią, boją się go zastąpić.

MŁODZI

Zbiorowy obiekt zakrojonych na szeroką skalę zabiegów politycznego marketingu (nieustanne odwoływanie się do bezrobocia i umów "śmieciowych") oraz publicystycznych analiz, w których dominował pogląd o odpływie młodego elektoratu z PO do PiS. - Z badań pogłębionych rzeczywiście wynika, że grupa wiekowa 18-24 jest w swoich poglądach bardziej radykalna - potwierdza prof. Wnuk-Lipiński. - Tyle że radykalizm ten znajduje ujście zarówno po prawej, jak i po lewej stronie sceny politycznej. Poza tym grupa nieco starsza, choć złożona nadal z ludzi młodych, pozostaje naturalnym zapleczem PO.

MUSZKA

Symbol solidarności z niedopuszczonym do wyborów Januszem Korwin-Mikkem. Jak na skalę zaniedbania państwa - mało dostrzegalny.

40 dni do wyborów, komitet Nowa Prawica przedstawia w siedzibie PKW podpisy

z 23 okręgów (wymaganych do rejestracji ogólnopolskiej jest 21), ale PKW akceptuje dokumenty tylko z dziewiętnastu. Po dwóch dniach urzędnicy doliczają się odpowiedniej liczby podpisów w dwóch dodatkowych, uznając jednocześnie, że rejestracja jest niemożliwa, gdyż... upłynął jej termin. Nie pomaga odwołanie do Sądu Najwyższego, który protest uznaje za wyborczy, rozpatrywany zgodnie z przepisami dopiero po ogłoszeniu wyników.

Niezależnie od finału sporu - sąd może teoretycznie nawet unieważnić wybory, jeśli uzna, że uchybienia wpłynęły na ich wyniki - burza wokół Nowej Prawicy obnażyła słabości państwa i niską jakość uchwalanego prawa (kodeks wyborczy zawiera według wielu prawników luki i niejasności).

PALIKOT JANUSZ

Największa niewiadoma. Polityczna (wynik wyborczy i ewentualne koalicje); ideowa (sam Palikot zakładał konserwatywny tygodnik, by później przepoczwarzyć się w antyklerykała); kadrowa (kandydaci Ruchu Palikota to zbieranina osób niedoświadczonych i w większości nikomu bliżej nieznanych).

Kiedy Róża Rzeplińska studiowała ankiety nadesłane przez kandydatów RP, przecierała oczy ze zdumienia. - Mają zupełnie inne niż on poglądy! - mówi. - Wśród kandydatów jest np. antysemita, człowiek, który twierdzi, że białoruska opozycja nie ma nic wspólnego z walką o wolność, gdyż jest sponsorowana przez USA oraz Tel Awiw.

PARYTETY

Największy humbug kampanii. Zaskakujący, bo jednym z jego głównych autorów okazał się SLD - partia kojarzona dotąd z postulatami równościowymi. Ile były warte, pokazał proces tworzenia list wyborczych.

- W ustawie kwotowej zabrakło "suwaka", czyli zasady naprzemiennego umieszczania kobiet i mężczyzn - mówi prof. Magdalena Środa, współautorka ustanowionego niedawno prawa. - Sejm go odrzucił, redukując też parytet (50 proc.) do kwoty (35 proc.), więc praktycznie wszystkie partie postępowały w zgodzie z zasadą: "dawajcie kobiety, byleby nie zagroziły pozycji mężczyzn". Miałyśmy nadzieję, że tak równościowa partia jak SLD poważnie potraktuje postulat kwot. Stało się inaczej; zamiast Wandy Nowickiej walczącej od 30 lat o sprawy kobiet, mamy seksistę Millera. Dla mnie jednak największy "szwindel z kobietami" w tej kampanii zrobiło PiS - dodaje. - Sięgnęło po... stereotyp. Jak kobieta, to ciało, uroda, uśmiech, usta, seks. Poglądów politycznych mieć nie musi (te ma prezes Kaczyński), byleby dobrze wyglądała. Na plakacie.

- Podobne ustawy nigdzie nie zmieniły skokowo praktyki traktowania przez politycznych "samców alfa" kobiet w życiu publicznym jako "suczek" i "paprotek" - uważa Michalski. - Parytety okazują się jednak wartością, gdyż także w polskiej polityce kobiety zachowują się mniej destrukcyjnie niż mężczyźni, czego przykładem choćby zachowanie Katarzyny Piekarskiej podczas konfliktu pomiędzy Napieralskim a Kaliszem.

- Chcemy kobiet w polityce nie tylko dla złagodzenia obyczajów - dodaje prof. Środa. - Ustawa kwotowa była jednak przełomowa. Ważne, że runął mit "kobiet, które nie chcą i nie nadają się do polityki". Chcą i się nadają.

A jednak ta kampania w obszarze równościowym da się głównie zapamiętać z partyjnych "wycinek" oraz seksistowskich wypowiedzi i obrazów. - Ten klimat potwierdził, że żyjemy nadal w kulturze patriarchalnej i szowinistycznej, w której kobiety są degradowane i infantylizowane - podsumowuje Magdalena Środa.

POJĘCIA

Śmierć "Polski liberalnej" i "solidarnej" - podziału, który określał tożsamość głównych partii w poprzednich kampaniach, i który - częściowo za sprawą polityków - stracił sens w obecnej (prezes Kaczyński mówiący o ułatwieniach gospodarczych; premier Tusk powtarzający, że reformy nie mogą boleć). - W tej kampanii istotne było nie to, w którą stronę w sensie ideologicznym zmierza dana partia, ale czy to, co robi, robi sprawnie - ocenia Jarosław Flis.

SONDAŻE

Obiekt zaciekłej krytyki komentatorów oczekujących po sondażach aptekarskiej precyzji i rozstrzygających prognoz. - Nie mamy w Polsce problemu z sondażami - mówi prof. Wnuk--Lipiński. - Raczej z tym, jak się je interpretuje. Sondaże są tylko, o ile spełniają warsztatowe wymagania, fotografią nastrojów w momencie ich przeprowadzania. A że poglądy w Polsce są słabo skrystalizowane, sondaże mają ograniczoną wartość prognostyczną. Sondaż idealny nie istnieje; by go przeprowadzić, musielibyśmy do wyborów dopuszczać tylko tych, którzy mają zdecydowane i niezmienne poglądy.

TEMATY PRZEMILCZANE

Edukacja, szkolnictwo wyższe, sprawy obyczajowe, (in vitro) - to tylko niektóre tematy, nad którymi nie pochylili się w tej kampanii politycy. Jeśli pominąć "briefingi" na tle obory bądź pól uprawnych, wielkim nieobecnym okazało się też rolnictwo. - To chyba najzabawniejsza refleksja z ankiet dla mamprawowiedziec.pl: tematykę rolniczą pominęła ponad jedna trzecia kandydatów PSL - relacjonuje Róża Rzeplińska.

TWITTER

"Pan się posługuje twitterami pana Sikorskiego? Uważałem Pana za znaczącego dziennikarza" - wypalił Jarosław Kaczyński do Bogdana Rymanowskiego w studiu TVN 24,

poproszony o skomentowanie wpisu szefa MSZ. - "To jest technologia XXI wieku! Pańscy koledzy ze sztabu też się posługują Twitterem" - bronił się Rymanowski. - "Ale tak po cichu" - uciął prezes.

- Twitter, jako nowoczesne narzędzie politycznego marketingu, bezapelacyjnie wygrał tę kampanię - nie ma wątpliwości Eryk Mistewicz, konsultant polityczny, popularyzator tego serwisu w Polsce i autor ukazującej się właśnie książki "Marketing narracyjny. Jak budować historie, które sprzedają".

Twitter to internetowa trybuna "tweetów" - mieszczących się w limicie 140 słów wpisów, których natura jak ulał pasuje do współczesnej komunikacji. Lapidarność, bezpośredniość, częste odwołania do emocji - to tylko niektóre cechy, których siłę zrozumieli w mig wybrani polscy politycy.

- Absolutnym królem na tym polu jest Radosław Sikorski - ocenia Mistewicz. - To z Twittera pochodzi wpis szefa MSZ o Powstaniu Warszawskim, ale właściwie każdy dzień przynosi kolejne głośne wpisy. Inni sprawni użytkownicy to ministrowie Graś, Siemoniak, Kopacz czy Kwiatkowski. Z polityków opozycji np. Kalita czy Jurek, który nawiązuje świetnie kontakt z ludźmi, życząc im nawet w sieci miłej niedzieli.

Na czym polega fenomen Twittera? - Skondensowany, przemyślany przekaz sprawia, że wydawcy telewizji informacyjnych w jednej chwili zmieniają kierunek jazdy wozów transmisyjnych - mówi Mistewicz. - To na Twitterze toczy się ta kampania: zamieszczona tam sentencja zmienia trajektorię lotu "pocisków kampanijnych", wymusza "temat dnia" i ogólnonarodową dyskusję. Jeśli, rzecz jasna, wpis jest profesjonalnie przygotowany.

Jak zmienia politykę? - Demokratyzuje ją, bo w tradycyjnym porządku dostęp do wyborcy uzależniony był tylko od pieniędzy, koncesji i mediów - podsumowuje Mistewicz.

Inaczej "Twitterową rewolucję" widzi Róża Rzeplińska. - Nawet jeśli politycy wykazują na nim aktywność, nijak się to ma do komunikacji z wyborcami - ocenia. - Profile kandydatów na portalach społecznościowych są zwykle albo nieaktywne, albo obsługiwane przez asystentów. Nie służą rzeczywistej komunikacji, a sami kandydaci nie potrafią z nich korzystać.

WSTRZĄS

Nieodłączny element poprzednich kadencji Sejmu. W 2001 r. wyniki wyborów przypieczętowują jedynie wcześniejsze przesilenia: kryzys AWS, UW i rozpad koalicji. Podobnie w roku 2005 (nowe rozdanie to pokłosie afer, na czele z "rywinowską") i 2007 (rozpad koalicji).

- Kończy się pierwsza kampania, która jest zwieńczeniem okresu kilkuletniej stabilizacji - mówi Flis. - Do tej pory polityczne gmachy waliły się przed wyborami. Teraz, mimo kryzysu, afer i katastrofy smoleńskiej, "japońskim budynkiem" tylko zatrzęsło, ale mu nie zaszkodziło. Mamy do czynienia z modelową w demokracji sytuacją: politycznym wstrząsem mogą być po raz pierwszy wybory same w sobie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011