Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czasach sowieckich „pasożyt” – czyli ten, kto nie pracował – trafiał najczęściej do łagru; w niepodległej Białorusi na niepracujących nakłada się specjalny podatek. Kto zaś pracuje, a kto nie – o tym często decydują władze. Artysta plastyk, poeta czy pisarz (a zwłaszcza niechętny reżimowi, nieregularnie otrzymujący honoraria) może zostać łatwo zakwalifikowany jako „pasożyt” [o początkach protestów pisaliśmy w „TP” nr 13].
W kalendarzu białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego jest kilka dat szczególnych. Jedna z nich to 25 marca – tego dnia w 1918 r. proklamowano niezależną od Rosji Białoruską Republikę Ludową. Nie miała wytyczonych granic; nie została uznana międzynarodowo; istniała krótko. Zdarzył się jednak precedens – niepodległego państwa z „Białorusią” w nazwie. To dlatego w minioną sobotę, jak co roku, opozycyjnie nastrojeni Białorusini chcieli świętować Dzień Wolności. Kiedy w Mińsku zamierzali przemaszerować aleją Niepodległości do centrum, na spotkanie wyszedł im OMON – funkcjonariuszy było nieproporcjonalnie dużo w stosunku do liczby protestujących. Użyto pałek i armatek wodnych, aresztowano kilkaset osób. Milicjanci nie oszczędzili nawet starszych.
Te wydarzenia przywodzą na myśl oglądany już kilkakrotnie film: na ulicach demonstranci pod biało-czerwono-białymi flagami, w telewizji prezydent Alaksandar Łukaszenka grzmi, że Zachód (w tym Polska) chce w Mińsku zorganizować przewrót na wzór ukraińskich rewolucji, w mieszkaniach aktywistów podczas przeszukania „znajduje się” granaty i karabiny. Polska prasa powtarza tymczasem za opozycjonistą Andrejem Sannikauem, „że naród nienawidzi Łukaszenki”, i wieszczy jego upadek. Prawda jest jednak taka, że prezydentowi sprzeciwia się część inteligencji mieszkającej w dużych miastach. Reszta społeczeństwa – choć doskwiera jej coraz silniejszy kryzys gospodarczy – nie widzi alternatywy. „Kto zamiast niego?” – pytają ludzie. Rzeczywiście, białoruska opozycja od lat zajmuje się dzieleniem skóry na niedźwiedziu; w Mińsku można spotkać kilku „przyszłych” prezydentów, ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych. Trudno się tylko spotkać z liderem opozycji, bo takiego nie ma. Jeśli reżim Łukaszenki upadnie, urządzeniem nowego ładu politycznego zajmie się nie opozycja czy społeczeństwo obywatelskie, lecz Moskwa. Białorusini są tego świadomi, dlatego na pytanie: „Jeśli wybuchnie konflikt pomiędzy Zachodem i Rosją, po której opowiesz się stronie?” – 34 proc. odpowiedziało, że po stronie Rosji, 13 proc. – po stronie Zachodu; najwięcej – 44 proc. chciałoby zachować neutralność (badania niezależnego ośrodka NISEPI z 2016 r.). Białorusini wybierają neutralność nie tylko w przypadku wojny, ale też zmian politycznych. W ich kraju jest źle, coraz biedniej. Boją się jednak, że może być o wiele gorzej. ©
Autorka jest redaktorką „Nowej Europy Wschodniej”, stale współpracuje z „TP”.