Afrykański król winyli

Nieprawdopodobna historia robotnika z Detroit, który nie wie, że płyty z jego muzyką sprzedają się na świecie w milionach egzemplarzy, wydarzyła się naprawdę.

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Poświęcony Rodriguezowi film „Sugar Man” wejdzie do polskich kin w lutym 2013 r. / Fot. Materiały prasowe
Poświęcony Rodriguezowi film „Sugar Man” wejdzie do polskich kin w lutym 2013 r. / Fot. Materiały prasowe

Ta historia mogłaby mieć wiele początków. Mogłaby na przykład zacząć się w RPA na początku lat 70. XX w. Pewna amerykańska dziewczyna, odwiedzając swojego chłopaka, podarowała mu płytę „Cold Fact”, nagraną przez niejakiego Rodrigueza. W kraju izolowanym i bojkotowanym wówczas z powodu szerzącego się apartheidu hippisowska nowinka z dalekiego świata szybko nabrała rozgłosu. Chwilę potem tysiące młodych Afrykanerów z klasy średniej dzięki pirackim kopiom zaczęło wsłuchiwać się w gniewne teksty amerykańskiego barda. Choć najbardziej wywrotowe fragmenty cenzura własnoręcznie wydrapywała z winylowych krążków, wielu fanów twierdzi po latach, że to właśnie muzyka Rodrigueza przygotowywała grunt dla wielkiego zrywu przeciwko społecznej niesprawiedliwości, panującej wówczas w RPA. Nieznany bliżej artysta, który wedle panującej legendy miał popełnić samobójstwo na scenie, stał się ikoną rewolucji, a jego piosenka „Establishment Fact” jej nieoficjalnym hymnem. Tymczasem w samej Ameryce nikt o Rodriguezie nie słyszał...

Ale można też zacząć zupełnie inaczej, psując nieco detektywistyczną przyjemność, jaką daje linearne śledzenie tej historii. Oto amerykański muzyk sprzedaje na drugim końcu świata setki tysięcy płyt, a jednocześnie przez dziesiątki lat zasuwa w pocie czoła w rodzinnym Detroit przy rozbiórkach i na budowach, nie mając pojęcia, że w Afryce, Australii, w Nowej Zelandii jest prawdziwą supergwiazdą, bijącą na głowę Rolling Stonesów i Elvisa Presleya. Aż któregoś dnia dzwoni telefon... i tu zaczyna się jeszcze jedna opowieść, nie mniej cudowna od pozostałych. Znamy dobrze tego rodzaju baśnie dla dorosłych, traktujące o cudownej odmianie losu. Popularne stacje telewizyjne zwykle serwują je nam w okolicach Gwiazdki, choć ta akurat opowieść najlepiej wpasowałaby się w czas wielkanocny – jako współczesny, zeświecczony wariant przypowieści o śmierci i zmartwychwstaniu. Tyle że nieprawdopodobnie brzmiąca historia Rodrigueza zdarzyła się w przestrzeni jak najbardziej realnej, z udziałem ludzi z krwi i kości. I dziś, w czasach kryzysu, powszechnego zachwiania wiary w kapitalistyczny porządek i nadwątlonej pozycji USA, nabiera szczególnej mocy.


***


Z pewnością bajkowej aury dodaje tej historii fakt, że wszystko zaczęło się w zamierzchłej epoce sprzed internetu i serwisu YouTube (w RPA nie było wtedy nawet telewizji). Dziś, kiedy oplata nas sieć globalnej komunikacji, trudno wyobrazić sobie artystę, którego status byłby równie nieuchwytny. Pozostaje jednak pytanie: jak to się stało, że w czasach gigantycznej eksplozji przeróżnych odmian rocka ktoś taki jak Rodriguez przeszedł w USA kompletnie niezauważony – choć dzisiaj wielu fanów stawia go w jednym rzędzie obok Boba Dylana?


Kolejne życie artyście-widmu zafundował po latach Malik Bendjelloul, autor filmu dokumentalnego „Sugar Man”, w którym prowadzi własne śledztwo na temat tajemniczego muzyka. Jego debiutancki film stał się w ostatnich miesiącach przebojem festiwali od Sundance po Durban, do polskich kin wejdzie już w lutym i wtedy też najprawdopodobniej zgarnie zasłużonego Oscara dla najlepszego dokumentu minionego roku.


Jego powstanie również zdążyło obrosnąć legendą. W 2006 r. szwedzki reżyser o algierskich korzeniach porzucił pracę w telewizji i wyjechał z kamerą do Afryki. Jak to zwykle bywa, historia sama znalazła swego opowiadacza, a nie na odwrót. Bendjelloul był pod wrażeniem panującego w RPA, ale i w Zimbabwe czy Namibii kultu Rodrigueza. Sam, oczywiście, nie miał wcześniej pojęcia, kim jest przyszły bohater jego filmu. Z pomocą dwóch Południowoafrykańczyków, dziennikarza Craiga Bartholomewa-Strydoma i właściciela sklepu płytowego Stephena Segermana (przezywanego Sugar Manem na cześć największego przeboju Rodrigueza), reżyser ruszył śladem afrykańskiego króla winyli. Poświęcił mu cztery lata ze swego życia, filmując jego historię za pożyczone od przyjaciół pieniądze i samodzielnie wykonując większość prac produkcyjnych. Zebrane materiały montował osobiście przy kuchennym stole.


Tych, którzy boją się, że przytoczone tutaj fakty odbiorą im całą frajdę z uczestnictwa w filmowym śledztwie, mogę pocieszyć: „Sugar Man” to znacznie więcej niż film dochodzeniowy. Efektem poszukiwań jest coś na kształt dokumentalnej baśni, pełnej dramatycznych zwrotów akcji i momentów najszczerszego wzruszenia. Dostajemy także intrygujący dokument muzyczny, nie tylko odkrywający dla nas samego Rodrigueza, ale i próbkę alternatywnej historii muzyki rockowej, w której Ameryka na moment przestaje jawić się jako pępek świata. Z drugiej strony, film Bendjelloula zrobiony jest w sposób tak atrakcyjny, że wygląda czasem jak łże-dokument, który próbuje inteligentnie wkręcić nas w historię całkowicie zmyśloną. To ciągłe napięcie między legendą a faktem, pomiędzy byciem przed kamerą a mistyfikacją, między stwierdzeniem a domniemaniem – jest w filmie nie mniej frapujące niż emocje czy odkrywane po latach fakty.


ZA CIEMNYMI OKULARAMI


W historii Rodrigueza odczytać można gorzką trawestację Amerykańskiego Snu. Ubogi syn meksykańskich imigrantów z przemysłowego Detroit w rozkołysanej, rozpolitykowanej epoce „dzieci kwiatów” miał wszelkie szanse wspiąć się na same szczyty ze swym czystym, trochę folkowym brzmieniem i społecznie zaangażowanymi tekstami. A jednak jego dwa albumy, „Cold Fact” i „Coming From Reality”, nagrane w latach 1970-71 dla wytwórni Sussex Records, przeszły bez jakiegokolwiek echa. Dziś nie ustają spekulacje, dlaczego tak się stało. Czy rzeczywiście nie było już miejsca dla drugiego Boba Dylana? Są i tacy, którzy uważają, że Rodriguezowi w graniu „białej” muzyki przeszkodziły jego latynoskie korzenie. Być może ten „wędrowny duch Detroit”, bliski w swoich tekstach poecie Philipowi Levine’owi, który w tym samym mieście spędził lata wczesnej młodości, pracując przy taśmie produkcyjnej, zbyt bezpardonowo ośmielił się wyrażać nastroje klasy pracującej i społecznych wyrzutków tamtego czasu:


Grywałem na wszelkiego rodzaju imprezach,
na jakich można grać
Grałem w barach dla ciot, w barach z dziwkami,
na pogrzebach motocyklistów
W operach, salach koncertowych,
ośrodkach resocjalizacji
I odkryłem, że we wszystkich tych miejscach,
w których grałem
Wszyscy ludzie, dla których grałem,
są takimi samymi ludźmi
– można usłyszeć w „Most Disgusting Song”.


A może zabrakło po prostu skutecznej machiny promocyjnej czy jakiejś nośnej, najlepiej mrocznej legendy, która potrafiła wynieść na Parnas tylu wykonawców hippisowskiej ery? Rodriguez sprawia wrażenie, jakby z uporem maniaka nie chciał się wypromować. Zamiast nośnego pseudonimu, używał przez cały czas swego pospolitego latynoskiego nazwiska. Schowany za ciemnymi okularami, lubił występować tyłem do publiczności, jakby nie szukał bliskiego kontaktu z fanami. W RPA rolę promocyjnego wehikułu spełniała ongiś idąca za Rodriguezem aura proroka wolności czy niesamowite opowieści o wyreżyserowanej śmierci idola. Dziś w podobny sposób działa film Bendjelloula, który przyczynił się do odkrycia muzyki Rodrigueza w USA i spowodował renesans jego popularności na innych kontynentach. Nie trzeba dodawać, że najnowsza jego płyta, zawierająca soundtrack z „Sugar Mana”, od początku była skazana na sukces (co bardziej podejrzliwi sugerują nawet, że film został tak nakręcony, by służyć głównie promocji nowego-starego CD). Jednak w całej biografii Rodrigueza, mimo że życie dopisało doń ostatnio kilka szczęśliwych rozdziałów i nowych zdarzeń na granicy cudu, odbija się przede wszystkim ironia ludzkiego losu.


WYPIĄĆ SIĘ NA AMERYKAŃSKI SEN


Bo straciłem pracę
Dwa tygodnie przed Świętami.
Rozmawiałem z Jezusem w barze „Kanał”
A papież rzekł, że to nie jego sprawa.


– śpiewał w 1971 r. w ostatniej nagranej przez siebie piosence pt. „Cause” („Bo”). Wkrótce potem – do świąt Bożego Narodzenia brakowało ponoć dwa tygodnie – wytwórnia Sussex Records zerwała z nim współpracę. Zadziałało przeznaczenie czy po prostu zwykły przypadek? Większa część życia Rodrigueza była taką właśnie tajemniczą kombinacją zewnętrznych sił: niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas, nieodpowiedni ludzie, słowa wypowiedziane w złą godzinę. Bohater filmu sprawia wrażenie, jakby całkowicie zdał się na działanie tych ciemnych sił, jakby w ogóle nie próbował pomóc swemu szczęściu. A może jego prywatna definicja szczęścia zbyt odbiegała od dominującej w Ameryce filozofii sukcesu?


Nie wiemy, na ile jest to element filmowej kreacji, na ile prawdziwy rys osobowości Rodrigueza, niemniej jego skromność i stoicka perspektywa mają w filmie moc prawdziwie rozbrajającą. Patrzymy na człowieka, który ze spokojem wypiął się kiedyś na Amerykański Sen, i po latach nie hoduje w sobie poczucia klęski czy pretensji do świata. Z filmu wyłaniają się za to coraz bardziej zaskakujące oblicza Rodrigueza: jako działacza społecznego i niedoszłego polityka (kandydował nawet na burmistrza Detroit), jako ojca trzech córek poczętych w związku z białą kobietą (wypowiadają się o ojcu z pełnym szacunkiem, choć ich dzieciństwo nie należało do bajkowych), jako lokalnej ćmy barowej wtopionej w miejski folklor, wreszcie człowieka z nizin, któremu udało się skończyć studia filozoficzne na uniwersytecie stanowym Wayne w Detroit (gdzie studiował również wspomniany Philip Levine, inny amerykański „poeta nocnej zmiany”), ale dalej targał na plecach stare lodówki i remontował domy. W tym samym czasie w afrykańskim Cape Town czy australijskim Perth jego dawne płyty zdążyły osiągnąć status kultowych.


***


„Tak ostatni będą pierwszymi” – mogłoby brzmieć motto filmu „Sugar Man”, przedstawiającego Rodrigueza życie po śmierci, a właściwe jego życie po życiu. Jednak mimo solidnej dawki pokrzepienia, film pozostawia jakiś osad goryczy. W show biznesie muzyka i talent nie obronią się same – chcąc nie chcąc, przebojowy film Bendjelloula całym sobą tę banalną prawdę poświadcza. Co się stało z milionami dolarów ze sprzedaży afrykańskich płyt, z pieniędzmi, których Rodriguez nigdy nie zobaczył, do dziś pozostaje owiane tajemnicą. Jest to zapewne temat na kolejny dokument śledczy, nie mniej pasjonujący, choć tym razem trudno byłoby spodziewać się cudu.  



„Sugar Man” – scen. i reż. Malik Bendjelloul, zdj. Camilla Skagerström, muz. Rodriguez. Prod. Szwecja/Wielka Brytania 2012. Teksty piosenek Rodrigueza w tłumaczeniu Adama Musiała. W kinach od 22 lutego 2013 r.; przedpremierowo „Sugar Mana” będzie można obejrzeć na specjalnych seansach sylwestrowych w kinie Muranów w Warszawie i Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012