Adam Strzembosz laureatem Medalu św. Jerzego

Medal za prawość i konsekwentną obronę rządów prawa. Za odwagę obywatelskiego sprzeciwu w czasach próby.

28.11.2017

Czyta się kilka minut

 / MARCIN BONDAROWICZ
/ MARCIN BONDAROWICZ

To zdjęcie obiegło Polskę. Starszy pan o łagodnym spojrzeniu trzyma świeczkę – symbol, którego znaczenia od lipca tego roku tłumaczyć nie trzeba. Tuż za nim figura powstańca z pomnika przy pl. Krasińskich. W głębi filar gmachu Sądu Najwyższego.

Jak to się stało, że właśnie profesor Adam Strzembosz, senior polskich prawników, który przez ponad 15 lat nie pojawiał się publicznie, stał się ikoną oporu wobec dokonującej się w Polsce ustrojowej rewolucji? Co go ukształtowało?

SCENA 1. Wiosna 1953, Uniwersytet Warszawski

Był upalny dzień, czas egzaminów magisterskich, kiedy do 23-letniego Adama Strzembosza podszedł o kilka lat starszy kolega z roku, kapitan Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Wiktor Gabler. „Adam, kim ty byś chciał zostać po studiach?”.

Jak dokładnie wyglądała ta scena? Czy Profesor długo się wahał z odpowiedzią? Pytanie było fundamentalne, a pytany należał do grupy 12 absolwentów elitarnych studiów z prawa międzynarodowego na Uniwersytecie Warszawskim i rysowała się przed nim właśnie perspektywa błyskotliwej kariery dyplomatycznej. Młody Strzembosz odpowiedział ezopowo: „przyzwoitym człowiekiem”.

Kiedy opowiadał mi tę historię ponad 60 lat później, dodał, że kolega „zrozumiał to właściwie”. Jako odmowę przyjęcia jakichkolwiek lukratywnych stanowisk.

Profesor pochodził w końcu z inteligenckiej rodziny o korzeniach szlacheckich, odebrał patriotyczne i katolickie (choć nie fundamentalistyczne) wychowanie. Jego ojciec, też Adam, mógł posłużyć mu jako wzór uporu i nonkonformizmu. Po utracie kresowego majątku w 1917 r. walczył w Korpusie gen. Dowbora-Muśnickiego (jego wspomnienia z tego czasu pisane są z sienkiewiczowską swadą), a następnie organizował polską administrację. Dobrze zapowiadającą się karierę przerwała jednak odmowa przyjęcia korupcyjnej propozycji, by objąć starostwo płockie w zamian za zobowiązanie do posłuszeństwa rządowi, którą otrzymał po zamachu majowym.

Z jego opowieści o dzieciństwie wynika obraz domu dość dostatniego (choć nie bogatego), w którym panowała miłość między rodzicami a dziećmi – były to trojaczki! Obok Adama – późniejszy wybitny historyk Tomasz i działaczka katolicka Teresa. Podczas biednych i głodnych okupacyjnych i tużpowojennych dni rodzice powtarzali dzieciom, że najistotniejsze jest „być kimś” – zachowywać się uczciwie, niezależnie od warunków.

Tę uczciwość w wymiarze intelektualnym młodzi Strzemboszowie odkrywają w katolicyzmie, czy szerzej chrześcijaństwie. Ryzykując niemało, wdawali się w ostre dyskusje z marksistowskimi ideologami na uniwersytecie czy podczas publicznych debat i dokształcali się w zakresie historii oraz filozofii w gronie najbliższych przyjaciół, pod okiem takich duszpasterzy jak młody ks. Karol Wojtyła (obaj Strzemboszowie studiowali początkowo w Krakowie).

Tak, to wszystko prawda, ale mimo to odpowiedź kapitanowi Gablerowi została dana przez konkretnego człowieka w konkretnym momencie. I była aktem realnego poświęcenia. Osobistego „nie zgadzam się!”, wypowiedzianego komunistycznej władzy.

SCENA 2. Marzec 1980, Ministerstwo Sprawiedliwości

Sędzia-docent Strzembosz nie spodziewał się pewnie, że w swoim gabinecie w Instytucie Badania Prawa Sądowego zastanie wicedyrektora Mariana Flasińskiego. Ten przyszedł bynajmniej nie w celach naukowych lub towarzyskich, ale z poleceniem, by świeżo upieczony doktor habilitowany, laureat prestiżowego wyróżnienia „Państwa i Prawa” zabrał głos na zebraniu zakładowym oficjalnego związku zawodowego. Strzembosz odparł, że kierownictwo nie będzie zadowolone z treści jego wystąpienia. Wicedyrektor jednak nie zrażał się, podkreślając zdolności krasomówcze sędziego.

Nazajutrz docent Strzembosz wszedł na mównicę. Dziś nie pamięta już dokładnie, co mówił. Z pewnością poruszał temat niesprawiedliwego systemu płac, zbyt niskich zasiłków na dziecko oraz zanieczyszczenia środowiska przez wielkie zakłady, o którym czytał w podziemnej prasie. Pamięta również, że po jego wystąpieniu zapadła grobowa cisza, a minister Jerzy Bafia stwierdził, że „nie tylko treść, ale i forma jest nie do zaakceptowania”. Odwaga sędziego spodobała się za to współpracownikom – został wybrany do zakładowej komisji rewizyjnej, skąd zresztą szybko go wyrzucono, kiedy zaczął piętnować nielegalne przywileje Podstawowej Organizacji Partyjnej.

Ten marcowy dzień to punkt zwrotny w biografii naszego bohatera. Kończy 24-letni okres trudnych kompromisów z samym sobą rozpoczęty w październiku 1956 r., kiedy po trzyletnim zesłaniu w ZUS-ie, gdzie pracował po rozmowie z kapitanem Gablerem, trafił na aplikację do praskiego sądu. Przez cały ten czas, kiedy orzekał głównie w sprawach nieletnich, rozsupłując patologiczne układy rodzinne, czuł się ciągle, według własnego stwierdzenia, sędzią niezawisłym. Pomimo tego, że orzekał w systemie, który niezależność sądów uznawał za burżuazyjny relikt. Pomimo tego, że w pewnym sensie służył państwu, którego ideologia była mu obca i nieprzyjazna.


CZYTAJ TAKŻE:

Adam Strzembosz: Charakterologicznie prezydent dał się złamać. Istnieje możliwość postawienia go przed Trybunałem Stanu, bo po tym, czego dokonał w kwestii Trybunału Konstytucyjnego, z prawem w Polsce można zrobić, co się chce.

Medal św. Jerzego dla Mari Dąbrowskiej-Majewskiej za troskę i pomoc tym, którym została wymierzona sprawiedliwość, lecz przecież nie zostały im odebrane godność i człowieczeństwo.

Więcej o Medalu św. Jerzego >>> 


Jasno stawiał sobie warunki brzegowe: nigdy nie obejmować funkcji kierowniczych, nie zapisywać się do partii, nie sądzić w sprawach karnych, ignorować naciski, rozwijać karierę naukową, która daje minimum niezależności.

Aż do kluczowego marcowego dnia pozostaje szeregowym sędzią, a potem pracownikiem naukowym ministerialnego instytutu. Potem zmienia się wszystko. Drobny, wydawałoby się, akt odwagi skutkuje wielkim kredytem zaufania ze strony środowiska prawniczego, które uznaje Adama Strzembosza za de facto własnego lidera w czasie karnawału Solidarności.

Strzembosz zakłada Solidarność w ministerstwie, odgrywa kluczową rolę przy negocjacjach dotyczących gwarancji niezawisłości sędziowskiej, współtworzy Obywatelskie Centrum Inicjatyw Ustawodawczych, wreszcie zasiada w Zarządzie Regionu Mazowsze. W 1981 r. jest delegatem na jesienny Zjazd Solidarności w hali Olivii, współautorem „Samorządnej Rzeczpospolitej” i członkiem Komisji Rewizyjnej Związku. Nawiązuje kontakty z robotnikami, w dniach „kryzysu bydgoskiego” w marcu 1981 zamyka się wraz z załogą Huty Warszawa, a na kilka dni przed wybuchem stanu wojennego stara się powstrzymać natarcie zomowców na Wyższą Oficerską Szkołę Pożarniczą.

Karnawał Solidarności kończy się w nocy z 12 na 13 grudnia. Dla opozycyjnego sędziego oznacza to pożegnanie z urzędem i pracą oraz początek pełnienia nieformalnej funkcji lidera tych sędziów, którzy z Solidarności nie wystąpili i robili wszystko, aby pomóc oskarżonym o przestępstwa polityczne. Spotykali się na naradach w Laskach pod Warszawą i ustalali taktykę działania, którą następnie wcielali w życie na salach sądowych. Wielu z nich w 2012 r. otrzymało za to wysokie odznaczenia.

SCENA 3. Czerwiec 1998, Pałac Prezydencki

Kiedy 68-letni profesor Strzembosz przekracza próg gabinetu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, jest u szczytu zawodowej kariery. Od ośmiu lat pełni funkcję pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, czyli najważniejszego sędziego w kraju. Z urzędu jest też szefem Trybunału Stanu, niedawno skończył czteroletnią kadencję przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa. Odegrał kluczową rolę przy tworzeniu nowego systemu prawdziwie niezawisłego sądownictwa w wolnej Polsce, najpierw jako twardy negocjator przy odpowiednim podstoliku Okrągłego Stołu, następnie jako skuteczny wiceminister odpowiedzialny za wprowadzenie w życie okrągłostołowych ustaleń. Tego dnia wie jednak, że jego sytuacja nie jest pewna. Oto kończy mu się ośmioletnia kadencja w Sądzie, został zgodnie z nową Konstytucją zgłoszony przez kolegów sędziów głowie państwa wraz z drugim kandydatem, prof. Lechem Gardockim, i jego dalsze urzędowanie zależy teraz od decyzji prezydenta. Tego samego, któremu raz (bez powodzenia) próbował rzucić wyzwanie w wyborach prezydenckich trzy lata wcześniej.

Traf chciał, że decyzja zbiega się w czasie z wejściem w życie ustawy lustracyjnej, którą profesor Strzembosz całym sercem popiera. To właśnie od pierwszego prezesa ma zależeć wybór rzecznika interesu publicznego, czyli właściwie głównego prokuratora w sprawach lustracyjnych. Prezydent Kwaśniewski stara się wymóc na Profesorze deklarację, że w razie pozostania na stanowisku skonsultuje z nim decyzję co do personaliów rzecznika. Sędzia Strzembosz, wiedząc, jak odmienne poglądy na lustrację ma prezydent, kategorycznie odmawia, co jest równoznaczne z rezygnacją z ubiegania się o drugą kadencję. Kiedy spytałem go, czy nie czuł się przywiązany do stanowiska, odparł, że „raczej do własnego poglądu o sobie samym”.

W ostatnim dniu swojego urzędowania, kiedy jasne już było, że następnego dnia do jego gabinetu wprowadzi się profesor Gardocki, podjął decyzję o nominacji na stanowisko rzecznika Bogusława Nizieńskiego, kolegę z sądowej Solidarności, znanego z radykalnego podejścia do lustracji, czym wywołał gniew ośrodka prezydenckiego.

Mądra odwaga

Te trzy sceny łączy wewnętrzna niezawisłość. To coś znacznie więcej niż formalnie zagwarantowana niezawisłość sędziowska zapisana w konstytucji czy ustawie. To stan ducha, który każe myśleć wbrew schematom i zachowywać się wbrew oczekiwaniom, zwłaszcza przełożonych czy osób znaczących. Ale tylko wtedy, kiedy ma to sens.

Strzembosz nigdy niczego nie robił na pokaz. Swoją filozofię w tej kwestii wytłumaczył mi, gdy pytałem go o jego stanowisko wobec „Posłania do ludzi pracy Europy Środkowej i Wschodniej”, manifestu Zjazdu Solidarności w Olivii, który do dziś pozostaje jednym z symboli jej rozmachu.

Tymczasem delegat Strzembosz głosował przeciw. Dlaczego? „Uważam, że gesty, choć są w polityce ważne, nie powinny być jej główną treścią”. Politykę poprzez gesty można uprawiać tylko wtedy, kiedy nic innego nie pozostaje.

Zasadę tę stosuje również i dziś. Nie szafuje wielkimi słowami, nie zabiera głosu na manifestacjach (z jednym wyjątkiem), pilnuje języka (jest wszak sędzią w stanie spoczynku!).

Dlatego jego gesty, jak ten lipcowy na placu Krasińskich, wiele znaczą. ©

Autor jest prawnikiem, współpracownikiem „Więzi” i „Kontaktu”. Właśnie ukazała się książka „Między prawem a sprawiedliwością. Z Adamem Strzemboszem rozmawia Stanisław Zakroczymski”, Biblioteka Więzi 2017.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017