Abram, Roland, Nicolas

Roland był najbardziej znany w świecie. Wiele zrobił dla promocji twórczości swego taty, urodzonego w Łodzi. Teraz przyszła kolej na jego syna. Wreszcie zobaczycie sztukę całej rodziny Toporów.

24.10.2016

Czyta się kilka minut

Roland Topor, Alicja we wnętrzu swojej głowy, 1972 r. / Rys. Courtesy Galerie Anne Barrault / ART CAMERALIS
Roland Topor, Alicja we wnętrzu swojej głowy, 1972 r. / Rys. Courtesy Galerie Anne Barrault / ART CAMERALIS

Powiedzieć, że dla mojego pokolenia, urodzonego na początku lat 60., Roland Topor był ważny, to mało. Bez niego bylibyśmy głupsi, rzadziej byśmy się śmiali i z pewnością łatwiej ulegalibyśmy manipulacjom propagandy. Nie zdążyliśmy już co prawda na miesięcznik „Ty i Ja”, który drukował jego rysunki, bo przestał wychodzić w 1973 r. Byliśmy za młodzi, by rok później powiększyć i bez nas zbity tłum na otwarciu jego wystawy w redakcji „Szpilek”. Niewielu z nas trafiło na spotkanie w sali Riwiery, która – jak słyszałam od naocznych świadków – i tak pękała w szwach. Nieliczni spośród nas szczęściarze stali się posiadaczami dziś białego kruka: wydanego przez Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe w rok po warszawskiej wystawie, w skromnym na ówczesne czasy nakładzie 10 tys. egzemplarzy, albumiku w opracowaniu Romana Cieślewicza. Tłumiąc wyzwoleńczy chichot, wyrywaliśmy sobie jednak drukowane na siermiężnych kartach „Przekroju” rysunki i opowiadania. Kieliszkiem wina Sophia – przez najmłodszych z nas wznoszonym półlegalnie przed osiągnięciem pełnoletności – święciliśmy ukazanie się „Chimerycznego lokatora” w 1980 r. i nieco później „Czterech róż dla Lucienne” (obu w przekładzie Tomasza Matkowskiego).

Czego nas Topor nauczył? Weźmy trzy cytaty z „Myśli zawiązanych na supełek”: „Wszystkie dogmaty kończą żywot w żenujący sposób”. „Według mnie władza jest tylko widoczną cząstką nikczemności tych, którzy ją sprawują”. „Z codziennego języka, odznaczającego się obsesyjnym ględzeniem, ograniczonym słownictwem, nieznośną manią wyliczania nieistotnych szczegółów i uzależnienia od konkretu, nagle, ni stąd ni zowąd, rodzi się poezja”. Prawdy te zapalają co dzień w ciemnym tunelu przyjazne światełko.

Gdy piszę te słowa, kołacze mi się po głowie nieprzyjemna myśl, że młodszym czytelnikom nazwisko Topor może niewiele mówić. Niech mi więc staruszkowie wybaczą poniższe przypomnienie.

Godny tytułu

Rysownik, malarz, plakacista, manipulator fotografii, pisarz, poeta, dramaturg, scenarzysta, tekściarz, scenograf, projektant kostiumów, aktor, reżyser teatralny, autor programów telewizyjnych – Topor był „artystą renesansowym”, czy raczej postmodernistycznym avant la lettre. W świecie artystyczno-literackim pojawił się, zakładając w 1962 r. – razem z Fernandem Arrabalem, Alejandrem Jodorowskym i Jacques’em Sternbergiem – Grupę Paniczną. Jej nazwa, odwołująca się do greckiego boga rozpusty, obfitości i nieładu, miała stanowić odtrutkę na przypinaną jej członkom etykietkę surrealistów. Była też hołdem dla sztuki niepodlegającej żadnym rygorom.

Przepełnione czarnym humorem rysunki Topora, drukowane w pismach „Bizarre”, „Hara-Kiri” i „Elle”, ugruntowały jego renomę inteligentnego, bezkompromisowego komentatora i prześmiewcy, pozbawionego złudzeń wobec hipokryzji świata. Potem przyszły sukcesy powieści „Chimeryczny lokator” (zekranizowanej przez Polańskiego), kolejnych książek, sztuk, plakatów teatralnych i politycznych.

Poznałam Rolanda w 1986 r., kiedy z Polski kulejącego ancien régime’u pojechałam na wakacje do Paryża, kupiłam we Fnaku świeżo wydaną „Księżniczkę Anginę”, po lekturze paru stron wiedziałam, że – tak jak z „Alicją w Krainie Czarów” – chcę spędzić z nią resztę życia, i zapragnęłam poznać autora. Co okazało się proste, należał bowiem do osób szczodrze obdarowujących znajomych i nieznajomych swoim czasem. Z pierwszego spotkania w mieszkaniu pełnym książek i rysunków wyniosłam wrażenie, jakbyśmy się znali od dawna. Pewnie wiele osób, które się z Rolandem zetknęło, czuło się podobnie. Patrząc na zrobione dziesięć lat później zdjęcie w Chez Lipp (jeśli tylko uda mi się zapomnieć o drugim planie, na którym siedzi chyba Günter Grass), widzę nieme porozumienie między nami. Więc może nie powinno mnie dziwić to pierwsze odczucie.

W ilustrowanej rysunkami à la XIX-wieczne rebusy „Księżniczce Anginie” znalazłam to, czego szukałam i szukam w literaturze: dwuznaczność, poezję, humor (czarny), gry językowe, nawiązania do literackiej klasyki, kpinę z konwencji i instytucji ograniczających wolność. Chęć wydania „Księżniczki” po polsku przyczyniła się do powołania do krótkiego, acz intensywnego życia Wydawnictwa Małego (najstarsi czytelnicy może je jeszcze pamiętają).

To właśnie podczas promocji „Księżniczki” i otwarcia wystawy w warszawskiej Galerii Studio w 1996 r., na rok przed wymeldowaniem się ze świata, Roland królował na ubicznym tronie, zaśmiewając się i z siebie, i z sytuacji.

Odbierając w Muzeum Karykatury doktorat humoris causa, powiedział: „Spróbuję być dostatecznie śmieszny, by stać się godnym tytułu, komizm i tytuły są bowiem nierozłączne”. Sprostanie tej misji przyszło mu szczęśliwie bez trudu.

Ojciec i syn, i syn

Jak wiedzą wtajemniczeni, przekład lepiej niż najwnikliwsza lektura pozwala dobrze poznać autora. Doświadczenie przekładania wpierw „Księżniczki Anginy”, a potem „Alicji w Krainie Liter”, „Balu na ugorze” i „Made in Taiwan. Copyright in Mexico” uświadomiło mi, że Polacy znają Topora kiepsko, przypięli mu bowiem gębę żartownisia, speca od groteski i makabry. Jest nim, rzecz jasna, ale to tylko jedno z oblicz. Wydane dekadę temu „Abecadło Topora” lukę tę, mam nadzieję, wypełniło. Złożone z „encyklopedycznych” haseł, odpowiadających głównym tematom jego literacko-plastyczno-filmowo-teatralnej twórczości, pokazało go również jako poetę i filozofa nienawidzącego hipokryzji i banału.

Pracując nad „Abecadłem”, poprosiłam kilku przyjaciół Rolanda o wspomnienia o nim. Wojciech Pszoniak powiedział wtedy: „To, co zrobił dla swego ojca, to najpiękniejsza rzecz, jaką syn może dla ojca zrobić. Abram Topor zawsze chciał być artystą, ale nie mógł, mając na utrzymaniu rodzinę. I dopiero dzięki Rolandowi zaczął wystawiać i zyskał pewną sławę. Wzruszał mnie widok rodzinnego klanu, jaki widywało się w kawiarni Palette: Abram, Roland i Nicolas – nierozłączni”.

Z pierwszej wizyty w mieszkaniu przy ulicy Boulainvilliers wyniosłam wspomnienie wiszących na ścianach melancholijnych pejzaży. Trochę w duchu Celnika Rousseau, przełamanych jednak środkowoeuropejską (?) nostalgią i dwuznacznością. Roland nazywał je pejzażami psychologicznymi, symbolicznymi autoportretami. Ich autorem był Abram Topor, z wykształcenia rzeźbiarz, z profesji kaletnik. Jak nasze gazety wielokrotnie donosiły podczas ostatnich wizyt Rolanda, Abram dostał w 1929 r. nagrodę na wystawie absolwentów warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych (późniejszej Akademii). Szczęśliwie drugą, którą było stypendium umożliwiające kontynuowanie studiów w Paryżu. Wkrótce ściągnął tam Zlatę Binsztok. W 1934 r. przyszła na świat ich córka Hélène, a na rok przed wybuchem apokalipsy – syn Roland. Doświadczenie wojennego ukrywania się pod przybranym nazwiskiem na sabaudzkiej wsi, z dala od rodziców, naznaczyło go na całe życie.

Rzadko się zdarza, by spokrewnieni ze sobą artyści tworzyli sztukę bardzo własną, a jednocześnie sobie bliską. Stało się tak w przypadku trio Toporów. Na pytanie, kto jest jego ulubionym malarzem, Roland odpowiadał, że Abram. Cenił też sztukę syna i kilkakrotnie z nim współpracował. Pierwszym ich dziełem – gdy Nicolas miał niespełna sześć lat – był „Połamany ludzik”, rysunki wspólnego autorstwa poprzedzone wywiadem przeprowadzonym przez ojca z małym artystą. Ostatnim – „Śmietanka Przedmiotów XX wieku”, przewrotny hołd dla częściowo już zapomnianych sprzętów. Roland poetycko je opisał, a Nicolas nadał antropomorficzne kształty, przywodzące na myśl plemienne totemy. Książeczka wyszła krótko po pożegnaniu się Rolanda z tym nie najlepszym ze światów, a jej „promocja” w galerii obok tak lubianej przez obu współautorów kawiarni de Flore przyciągnęła tłumy pogrążonych w nagłej żałobie paryżan. Najbardziej intrygującym owocem wspólnych działań był chyba jednak zamówiony przez pewne marokańskie pismo cykl rysunkowych portretów tamtejszych ministrów. Wyobrażam sobie, jak dobrze się Nicolas z Rolandem przy realizowaniu zamówienia bawili!

Planeta Topor

Wkrótce po śmierci Rolanda zaproponowałam warszawskiej Zachęcie zorganizowanie wystawy „3 x Topor” pokazującej sztukę trzech pokoleń wystawy. Że jednak i Zachęta była średnio zainteresowana, i mnie brakło kuratorskiej energii, to nic z pomysłu nie wyszło. Znacznie lepszym organizatorem okazał się Festiwal Ars Cameralis, w 2007 r. otwierając w Katowicach wystawę litografii, linorytów i plakatów Topora. Wśród wydarzeń towarzyszących znalazł się koncert piosenek Nicolasa, łączącego duży talent poetycki ze sceniczną vis comica.

Teraz Festiwal zaprasza na wystawę „Planeta Topor” (otwarcie w Pałacu Schoena w Sosnowcu 27 października), gromadzącą wreszcie prace trzech pokoleń. Dzień wcześniej odbędzie się table ronde z udziałem między innymi Nicolasa, Hélène d’Almeida-Topor i Christiana Bramsena kierującego studiem, w którym powstały prezentowane grafiki. Położone w sercu dzielnicy Marais, przykryte szklanym dachem, wypełnione onirycznymi obiektami studio przywodzi na myśl wielbione przez surrealistów pasaże. Od 1966 r. Roland spędzał w nim sporą część twórczego i towarzyskiego życia, a kilkuletni Nicolas odbił swoją pierwszą litografię. Zgromadzone na „Planecie Topor” grafiki dorosłego już Nicolasa świadczą o tym, że pozostał wierny temu niezwykłemu miejscu.

W związku z wystawą ukaże się polsko-francuska książka, pierwsza o trio Toporów. Dla miłośników „Księżniczki Anginy”, „Chimerycznego lokatora” i śmiechu spod znaku Patafizyki i Paniki „Planeta Topor” – to jedna z nielicznych ostatnio dobrych wiadomości. Dla wszystkich – okazja, by przypomnieć sobie prześmiewczy humor Rolanda i poznać Abrama i Nicolasa. Dowcip Rolanda w „dzisiejszych czasach” idealnie się sprawdza. Poezja Abrama i Nicolasa ułatwia spojrzenie na świat z dystansem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016