Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Znamienne, że relacjom o zmartwychwstaniu towarzyszy ta opowieść o ludziach, którzy się zawiedli i odeszli. Zawód i odchodzenie towarzyszy zresztą całym dziejom chrześcijaństwa. Nie każdy trafia do swojego Emaus. Zachować chrześcijańską nadzieję nie jest łatwo i tym trudniej, im ważniejszych spraw ona dotyczy. Jeśli wierzyć badaniom, 90 proc. Polaków nie ma wątpliwości co do istnienia Boga, ale w życie po śmierci wierzy 70 proc.
Nadzieją tamtych dwóch był Jezus Nazarejczyk. Znali Go, widzieli Jego dobre dzieła, wierzyli w Jego moc, zresztą widzieli, jak potwierdzał ją cudami, także sukcesem swej nauki, całą swoją osobowością. Teraz odchodzili zawiedzeni, z tym nieprzyjemnym poczuciem, które zna każdy z nas, kiedy odkrywa, że się dał nabrać na szlachetność jakiegoś projektu, na piękno przedstawianej wizji, kiedy te okazują się nierealne.
W ich słowach nie ma żalu do Mistrza. Jeśli jest żal, to do samych siebie: "a myśmy (w domyśle - naiwni) się spodziewali, że On wyzwoli Izraela". Nie wyzwolił. Zwyciężyli ludzie podli, co gorsza "nasi przywódcy". Więc wracamy na pozycje sprzed nadziei, mądrzejsi o gorzką wiedzę: że nikomu nie można wierzyć.
Odpowiedź nierozpoznanego Jezusa jest wręcz brutalna: "O nierozumni!", czyż nie tak właśnie miało być?
Potem, kiedy Go poznali, kiedy ich serca znów ożyły - zawrócili. Chociaż Izrael nadal nie został wyzwolony, chociaż nadal władzę sprawowali ci sami "nasi przywódcy", a nie oni. I nie słychać, by znów mieli odejść, chociaż to, co czekało ich w przyszłości, bynajmniej nie było ani łatwe, ani proste. Radość rozpoznania i radość przy łamaniu chleba wystarczyła, aby stawić czoło tym trudnościom, które jeszcze na nich czekały.
Oparta na świadectwie nielicznych w końcu świadków wiedza o nieprawdopodobnym wydarzeniu powstania z martwych, niezdefiniowana doktrynalnie, nieoparta na strukturze organizacyjnej, bezsilna wobec prześladowców, podejrzewana o nie wiem jakie spiski, a głosząca miłość nieprzyjaciół - przetrwała. Dla milionów ludzi chrześcijaństwo stało się siłą broniącą przed rozpaczą, ziemią żyzną, natchnieniem dla kultury, ochroną godności człowieka.
Nie jest chrześcijaństwo religią wyznawców pustego grobu (czemu szukacie żyjącego pośród umarłych?). Nie jest jedną z potęg tego świata i kiedy się staje zbyt silne i skuteczne po ziemsku, wtedy właśnie jest najbardziej zagrożone.
Jego mocą jest Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, rozpoznawany przy łamaniu chleba.
Pamiętamy, jak "namiestnikiem" Jezusa, następcą Piotra, widzialną głową Kościoła był człowiek wstrząsany paroksyzmami bólu, który z trudem, trzęsącą się ręką błogosławi "Miastu i Światu". Świat mówił: taki słaby nie może przecież być skuteczny, niech ustąpi.
Jak kiedyś: jeśli jesteś tym, za kogo się głosisz, zstąp z krzyża... wtedy uwierzymy. Nie zstąpił. Został z umierającymi, by im dać nadzieję.
"O, jak nieskore jest wasze serce do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy...".
Przez cierpienie wiedzie droga do zmartwychwstania. Kto widzi tylko cierpienie i grób (pusty, pełny, wszystko jedno), ten, pogrążony w smutku, odchodzi od nadziei, nie wiedząc, że już jest Niedziela Zmartwychwstania, że wschodzi światło, tyle że nie tam i nie takie, jak to sobie wyobrażał.
I jego szczęście, jeśli zechce posłuchać Nieznanego Przechodnia.
I jeśli Go rozpozna przy łamaniu chleba.
Wtedy wróci i odnajdzie braci, radość i nadzieję.