A ministerstwo nie

O te trzy słowa, wycięte z czyjejś wypowiedzi, a następnie niefrasobliwie wmontowane w dziennikarską narrację, bez radykalnie złych intencji, ot - dla podkręcenia efektu, nieomal z nawykowej bezmyślności, wybuchła pewnego razu mała wojna, wojenka prowincjonalna.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Z centrali szły poważne zapytania, jakże to "ministerstwo nie", a na dole, czy raczej na szczeblu średnim władzy terenowej, lokalnej, lecz mającej przecież swą wagę i honor swój, toczyło się śledztwo w celu wykrycia - kto śmiał. Kto ośmielił się powiedzieć, że "ministerstwo nie". Bo jeśli "ministerstwo nie", to może w ogóle to "nie ministerstwo" jest, a jakieś monstrum obrzmiałe, tobół ociężały, hydra na pół zdechła, widmo biurokratyczne, straszące i strachliwe, niewiedzące, niedziałające, o zgrozo, niepotrzebne! Ale - bez ministerstwa cóż poczniemy dzisiaj, dzisiaj i jutro i na wieki wieków? Bo jeśli nie rzeczywistość, lecz ministerstwo weryfikuje nasze poczynania, daje im kierunek i placet, to - jak żyć - bez niego?

(...) Dlaczego wszystkich nagle ogarnął niepokój?

Skąd zamieszanie? (Twarze jakże spoważniały.)

Dlaczego tak szybko pustoszeją ulice

i place? Wszyscy do domu wracają zamyśleni.

Dlatego że noc zapadła, a barbarzyńcy nie przyszli.

Jacyś nasi, co właśnie od granicy przybyli,

mówią, że już nie ma żadnych barbarzyńców.

Bez barbarzyńców - cóż poczniemy teraz?

Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem.

(w przekładzie Z. Kubiaka)

Skąd to ministerstwo nieszczęsne, na dobitek pomieszane z kawałkami słynnego wiersza Kawafisa "Czekając na barbarzyńców"? Przecież ponad wszelką wątpliwość ono jest, a ich - barbarzyńców - nie ma. Co więcej: im bardziej ich nie ma, tym bardziej ono jest. Z czego wynika niezbicie, że nie grozi nam nienadejście ministerstwa. Ono już tu tkwi, w stu miejscach, uważnie strzegąc, by dotrzymany został partyjno-koalicyjny paradygmat wpływów. Wyrazem posiadania wpływów jest oczywiście kompetencja polegająca na rozdawaniu posad. Ciągła repryza, powtarzalność prostackiego pożądania władzy, recycling dominacji. A świat gdzie? W czarnej dziurze zapadnięty? Inwoluuje w hiperrzeczywistość? Dobry Panie, filozofowie, którzy ogłaszali przed laty zniknięcie rzeczywistości, z towarzyszącym temu poczuciem odkrycia czegoś ważnego, z nieomal tryumfem, chyba nigdy nie byli, a już na pewno nigdy nie pracowali w urzędzie! Gdyby byli, wiedzieliby, że u nas od dawna nie takie rzeczy się robiło, nawet bez alkoholu, że przepadanie świata, zatykanie go w teczkach, przejadanie na kursokonferencjach to właściwie pestka, rutyna i nuda. Urzędnik średniego, powiedzmy, wojewódzkiego szczebla siedzi i myśli, sponiewierany (ergo poniewierający), aż do bólu głowy, o jedynej istotnej dla niego rzeczywistości, czyli układach na wyższym szczeblu. Ten iście gogolowski obrazek przypomina się na marginesie książki, którą od paru dni podczytuję, "W pośpiechu", czyli rozmowy Tadeusza Konwickiego, świetnego prozaika (czytaliście go może, młodzi przed trzydziestką, znacie?) z Przemysławem Kanieckim.

Konwicki to kozer, stara szkoła wileńska, oszlifowana potem przy Czytelnikowskim stoliku w asyście Gustawa H. i innych mistrzów przewrotnej riposty, ale to również pisarz wściekły, który próbował zakazać unieważniania rzeczy podstawowych, czy to przez dosłowny i ograniczony realizm, czy wybujałą, nieznającą hamulców groteskę, autor "Małej apokalipsy", którą w latach osiemdziesiątych czytało się jak przewodnik po ówczesnym świecie. A kiedy ów świat rzekomo zniknął, to nadal się ją czytało, choć nie tak żarliwie, jako nawiązanie do Kafki, do egzystencjalistów, jako przypomnienie, że życie swą smakowitość bierze od śmierci, słowem jako powieść filozoficzną czy psychologiczną.

Dzisiaj ta powieść może być znowu czytana jako opis rzeczywistości, ukazanie jej absurdalności w celu oczyszczenia umysłów z miraży… W dzisiejszej gazecie (20 XI, wydanie internetowe) znajduję komentarz: "Gdyby w sobotę policji zabrakło, Marsz Równości zostałby przez motłoch zagoniony do stodoły, a ktoś wystarałby się o benzynę...". Kącki z Wybieralskim pytają więc dramatycznie: "Co się dzieje z tym Poznaniem, do cholery!". No jakże co - miasto postawiło na sport i to ze skutkiem, który przerósł najśmielsze oczekiwania. Dodajmy, z Konwickiego: "Jest takie rosyjskie przysłowie: wsie po swojemu s uma schodiat. Ponimajetie?".

Skąd te nagłe smuteczki? Może to efekt objawienia się nowego, a starego rządu (rządku, porządku), który podobno winniśmy kochać z całych sił, z wdzięczności, że nie jest rządem Jarosława Kaczyńskiego. Tak, jestem rad, że panu Kaczyńskiemu nie udało się wygrać wyborów, lecz zarazem zmartwiony, że nie mógł ich wygrać ktoś naprawdę inny. Wściekły, że muszę kochać, choć wcale mi się to nie podoba. Zły, bo jeszcze raz wybrałem mniejsze zło. Zażenowany, bo nie wolno krytykować, a choćby i zrzędzić, to zaś z obawy, że jakiś zawzięty prawicowiec albo i farbowany lewicowiec weźmie te słowa za akces, powoła do wspólnictwa, pobratymstwa, szwagrzyć się zacznie. Smutny, bo jeśli nie jest się kompletnym pięknoduchem, to trudno wątpić, że kryzys w Europie jest też kryzysem Europy - i że oba nas nie ominą. W pułapce, bo nawet jak się nie jest z natury optymistą, to nie jest fajnie być zanadto pesymistą.

Więc gdzie są barbarzyńscy, do diabła? W powieści Coetzeego ich istnienie usprawiedliwia terror, w naszym przypadku ich istnienie usprawiedliwia normalność, którą lubimy definiować jako związek - zawarty z rozsądku, lecz trwały - nudy z głupstwem. No tak, jeśli barbarzyńcami miałby być "układ patriotyczny", o którym usłyszałem niedawno (senator Pęk, TVN 24, 20 XI), to faktycznie - nuda lepsza. A może jacyś barbarzyńcy z odzysku, jak Palikot? Facet zbyt inteligentny, żeby mógł uchodzić za normalnego? A może - zaryzykuję - ksiądz redaktor? Uciszony - spełnia dwie role naraz: jest dowodem na występowanie obcych, a ponadto, że znakiem obcych jest, najogólniej mówiąc, refleksyjność, która jak enzym rozkłada status quo. Albo raczej - nie wiadomo, pomarzmy chwilę, czy kiedyś znowu nie zacznie go rozkładać. Oburzeni? Wolne żarty, zjawisko zbyt estetyczne jak na nasze warunki.

Nie czekając na barbarzyńców, co jakiś czas wybierając ich z własnego kręgu dla zachowania pozorów, kładziemy uszy po sobie z nadzieją, że burza do nas nie dotrze. Nasz patent, nasza wizja małej stabilizacji: horror zanudzić na śmierć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011