9 listopada

Mąż mówi, chodź, pójdziemy na piwo na Kudamm, do Berlina Zachodniego. Ja na to, chyba oszalałeś. Przecież nie można. Tak to się utrwaliło w głowie: nie można i już. Mąż nie ustępował. Pojechaliśmy. Z daleka usłyszeliśmy jakby grzmot, huk radości....Przez 28 lat mur dzielił Berlin. Wieczorem, 9 listopada 1989 r., znikł.

03.11.2009

Czyta się kilka minut

Berlin, 11 listopada 1989 r.: nowo otwarte przejście graniczne przy Eberswalderstrasse / fot. archiwum Wojciecha Pięciaka /
Berlin, 11 listopada 1989 r.: nowo otwarte przejście graniczne przy Eberswalderstrasse / fot. archiwum Wojciecha Pięciaka /

9 listopada, w południe. Jesienny Berlin ma zapach brykietów z węgla brunatnego, opału popularnego i trującego środowisko. Od rana mży. Ponuro. Pusto. Żadnych ulotek, plakatów. Trudno uwierzyć, że coś się tu zmienia, że kilkanaście dni temu ze stanowisk odeszli szef partii Erich Honecker i Erich Mielke, szef bezpieki (Stasi). Na ulicy nie czuje się napięcia. Tu rewolucja jest jakoś ustrukturyzowana: rozgrywa się w poniedziałki, gdy idą demonstracje, a na co dzień w kościołach, gdzie niekończące się dyskusje prowadzą opozycjoniści, i w mieszkaniach, gdzie przy stołach spierają się zwykli obywatele. Takie rozmowy to w tym kraju też przełom. Na razie dominuje niepewność. Prasa partyjna podaje, że 3 listopada sąd w Dreźnie skazał kilka osób za "chuligaństwo" podczas demonstracji w październiku. Wyroki: od kilku do kilkunastu miesięcy więzienia.

Popołudnie. Rozmowa z Michaelem Bartoszkiem. Poeta i opozycjonista, Bartoszek (jest Niemcem; dziadkowie byli Polakami, przybyli tu przed 1914 r. za pracą) jest współzałożycielem opozycyjnego Ruchu Obywatelskiego Demokracja Teraz. Potężny, jowialny, tłumaczy przybyszowi z Polski, czemu NRD jest "inna". - Wam jest łatwiej - wzdycha. - Komunizm to tylko etap w waszej historii. Macie tożsamość, która nie musi mieć nic wspólnego z komunizmem, macie silne poczucie przynależności narodowej, to pomogło wam przetrwać. Tego wszystkiego nie ma w NRD. W ogóle: co to jest NRD? Nie mamy ogólnie uznanego systemu wartości. Co ma zastąpić w społeczeństwie miejsce, które dotąd zajmowały partia i ideologia?

Pytam, dlaczego opozycja w NRD mówi, że nie chce obalać socjalizmu, ale go reformować? Bartoszek jest zafrasowany. Jak to wytłumaczyć? Zaczyna: - To punkt wyjścia, strategia przy poszukiwaniu nowej tożsamości i nowego modelu społeczeństwa, nie kapitalistycznego i nie socjalistycznego. W Niemczech lewica ma inne tradycje niż u was. Socjaldemokraci są przecież potęgą w Niemczech Zachodnich.

Mam wrażenie, że kolejne pytanie zabrzmi brutalnie: po co ma w ogóle istnieć NRD? Bartoszek zamyśla się: - Trudno odpowiedzieć wprost... 40 lat rozwoju w innych warunkach spowodowało zmiany świadomościowe. W tej chwili zjednoczenie oznaczałoby wchłonięcie NRD przez RFN, narzucenie modelu zachodnioniemieckiego. Myślę, że możemy zastanawiać się nad zjednoczeniem dopiero, gdy społeczeństwo wyzwoli się z dyktatury i po wolnych wyborach stworzy podwaliny pod nowy system polityczny, który umożliwi nam samookreślenie. Obrazowo: jest dwoje partnerów, należą do siebie i wiedzą o tym. Ale muszą też wiedzieć, kim są, aby ich małżeństwo było udane...

Symbolem Demokracji Teraz jest motyl. Dlaczego? Poeta Bartoszek tłumaczy: - Motyl to symbol naszego społeczeństwa. Larwa, która zawija się w kokon, może wyschnąć i obumrzeć. Ale jeśli przeżyje, wykluje się z niej piękny, kolorowy motyl.

Jeśli przeżyje...

Wieczorem. W mieszkaniu Haralda Hauswalda włączony telewizor. Hauswald, znany fotograf - znany na Zachodzie, gdzie wydał albumy dokumentujące życie w NRD; tu nic nie opublikuje - wybiera zdjęcia z demonstracji. Dla polskiej prasy niezależnej (czy słowo "podziemna" jest jeszcze adekwatne?) udostępni je za darmo. Zerkamy na ekran, w telewizji leci na żywo konferencja prasowa Güntera Schabowskiego, jednego z partyjnych liderów. Schabowski czyta jakieś komunikaty, chaotycznie, bełkotliwie. Gdy wychodzę z mieszkania Hauswalda i idę przez "studnię" podwórza, głos Schabowskiego dobiega zza wielu okien. Potem zapada cisza.

Daleko, wiele przecznic stąd, dziennikarze opuszczają konferencję prasową i zastanawiają się, co właściwie Schabowski powiedział. Pierwsze depesze będą oględne. Dopiero za kilkadziesiąt minut jedna z agencji odważy się na ryzykowną, jak się jeszcze wydaje, interpretację, która skłoni inne agencje, a potem zachodnioniemiecką telewizję i radio, do naśladownictwa: "Granica jest otwarta!". Dopiero wtedy ci, którzy w NRD oglądają akurat zachodnią TV, pojmą, co powiedział Schabowski. Albo czego nie powiedział, ale co tak zostało zrozumiane.

Ale to jeszcze nie teraz.

Późnym wieczorem. Pukam do drzwi rodziny Krause w dzielnicy Prenzlauer Berg. Siedzimy przy kolacji, dyskutujemy. Odnoszę wrażenie, jakby ci ludzie budzili się z długiego snu, nagle stwierdzali, że muszą sami podejmować decyzje, działać. Około godziny 23 telefon. Elisabeth, pani domu, odbiera. - Co? - puszcza słuchawkę, rzuca się do telewizora. Ten odmawia posłuszeństwa. W radio czytają tekst jakichś nowych przepisów. Podobno coś z granicą. - Boże, co teraz...

Najstarsza córka, Angelika, sięga po płaszcz: - Jadę, muszę zobaczyć, jak to wygląda. Ale nie, to niemożliwe...

To było za piękne. Nie uwierzyliśmy. Zostaliśmy w domu. O wpół do szóstej zostałem zbudzony przez Angelikę. Pochylała się nade mną, zdziwiona i wystraszona: - Granica jest otwarta.

Potem dowiedzieliśmy się,

co przespaliśmy.

Noc pierwsza. Opowiada Annemarie, lat 47: - Wieczorem byliśmy na spotkaniu oficjalnych partii i naszych grup opozycyjnych, poznawaliśmy się, dyskutowaliśmy, byli ludzie z komunistycznej SED. Wróciliśmy z mężem do domu. Żeby się odprężyć, włączyliśmy telewizor. Zobaczyliśmy młodych ludzi, krzyczeli, że właśnie przeszli Most Bornholmski. Nie mogliśmy uwierzyć. Mąż mówi, chodź, pójdziemy na piwo na Kudamm, do Berlina Zachodniego. Ja na to, chyba oszalałeś. Przecież nie można. Tak to się utrwaliło w głowie: nie można i już. Mąż nie ustępował. Pojechaliśmy. Z daleka usłyszeliśmy jakby grzmot, huk radości. Strumień ludzi przelewał się przez granicę.

Jürgen Bohl, lat 24: - Zapukał przyjaciel i mówi, że granica otwarta. Nie wierzyliśmy, ale pobiegliśmy. No i przeszliśmy granicę. Głupio mi się zrobiło, gdy zobaczyłem, jak ludzie rzucają się na colę, jakby to był dla nich symbol zachodniego standardu. Potem staliśmy na murze przy Bramie Brandenburskiej, tańczyliśmy, płakaliśmy, armatka wodna próbowała nas zmyć. Było już pół do czwartej, zeskoczyliśmy na wschodnią stronę i byliśmy z żoną chyba pierwszą parą, która przeszła przez Bramę od 28 lat.

Opowiada Konrad Weiss, rocznik 1942, współzałożyciel Demokracji Teraz: - Zostawiliśmy najmłodszą córkę, bo spała, a jeszcze nie wierzyliśmy i nie chcieliśmy jej budzić. Pojechaliśmy z żoną autem do najbliższego przejścia, ale tam wszystko było już zablokowane. Wróciliśmy więc po córkę. Ona oszołomiona, my też, doszliśmy na piechotę do przejścia Bornholmerstrasse. Kiedy zbliżyliśmy się do granicy, usłyszeliśmy radosny gwar tysięcy ludzi. I już tkwiliśmy w środku ludzkiego strumienia płynącego przez Most Bornholmski, który prawie 30 lat był symbolem podziału. Szliśmy przed siebie, a wokół ludzie śmiali się, płakali, tańczyli. Nikt ich nie zatrzymywał. Nawet po strażnikach, którzy stali wciśnięci z boku, widać było radość. Ludzie podchodzili do nich, żartowali. Kiedy ta ludzka rzeka parła do Berlina Zachodniego, z przeciwka już płynął wąski strumyk. To byli ci z pierwszej fali, którzy chcieli tylko postawić stopę po drugiej stronie, niektórzy w piżamach, na które narzucili płaszcze - i ludzie z Berlina Zachodniego, którzy po raz pierwszy normalnie szli do krewnych na naszą stronę. Wszyscy, jak umówieni, szli na Kurfürstendamm - główną arterię Westberlina. Córka zaciągnęła nas, rzecz jasna, do dyskoteki. Najpierw stanęliśmy bezradni, ale potem zaczęliśmy tańczyć: najpierw ja, potem żona, a na końcu córka. Jak szaleni. Nigdy dotąd nie zdarzyło się nam tak tańczyć - jakbyśmy wytańczyli z siebie lata frustracji, lęków, strachu.

Namawiam Weissa, aby swe wrażenia spisał w formie korespondencji dla "Tygodnika". Siada do maszyny. Powstaje emocjonalny tekst pt. "Pierwsza noc pokoju". Weiss pisze: "Nigdy lepiej nie rozumiałem słów z Kazania na Górze: błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Tak, tej nocy doznaliśmy prawdziwej pociechy. Dla Niemców owa noc była nocą pokoju". I dalej: "Rozumiem Polaków, którzy wydarzenia tej berlińskiej nocy obserwowali nieufnie i podejrzliwie. Rozumiem, że lękają się tego wybuchu niemieckich uczuć. Proszę mi jednak wierzyć, ta godzina różniła się bardzo od pamiętnych dla Polaków chwil z przeszłości (...) Te godziny były może naprawdę pierwszymi godzinami nowych, całkiem innych Niemiec. Niemiec, których żaden sąsiad nie będzie już musiał się więcej lękać".

Piątek rano. Biegniemy z Angeliką do najsłynniejszego przejścia granicznego Friedrichstrasse, zwanego "Tränenpalast", Pałac Łez, bo tu rozdzielone rodziny czekały na krewnych z Zachodu; wychodzili zza drzwi, otwierających się w jedną stronę; tu odprawiano emigrantów; stąd kursowały "Mumien­­express", pociągi z emerytami, którzy mogli podróżować, bo byli już nieproduktywni. "Czekać aż się stanie nad grobem / żeby mieć prawo przy stole przyjaciela / wypić filiżankę herbaty" - pisał poeta Reiner Kunze.

Przed Pałacem Łez tłum. Autobusy wypluwają setki ludzi, wszyscy ruszają w jedną stronę. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, co się stało. I wierzyć, że się stało. Angelika płacze, zachowuje się jak dziecko, które krąży wokół nieznanej zabawki. Chce jej dotknąć i boi się. Kolejka rośnie. W tych dniach granicę przekroczą miliony. Podbiegamy do ludzi. Grupa młodzieży urwała się ze szkoły, chcą zobaczyć, razem czują się pewniej. Młoda dziewczyna idzie do narzeczonego, wyjechał legalnie pół roku temu, chcieli się pobrać, ale ani ona nie mogła do niego, ani on do niej, jako były obywatel NRD. Ostatni raz widzieli się, gdy wyjeżdżał.

Piątek w południe. Mieszkanie Bärbel Bohley, czyli biuro opozycyjnego "Nowego Forum". Zwykle tłoczy się tu kilkaset osób dziennie, dziś jest zdumiewająco spokojnie. Nawet pusto. Bohley odmawia umówionego wywiadu, mieliśmy rozmawiać o opozycji, o przyszłości: - Chyba zwariuję, nie wierzę. To za wiele dla mnie. Nie mogę się cieszyć. 28 lat, po co, dlaczego tyle tysięcy siedziało w więzieniach, po co tylu zginęło. Dlaczego?

Rola intruza jest niemiła, ale zostaję. Po chwili dzwonek do drzwi: kolejny szok. Wchodzą ludzie, których Bohley widziała po raz ostatni przed laty, gdy pozbawieni obywatelstwa opuszczali przymusowo NRD. Myśleli, że na zawsze. Roland mówi: - Najpiękniejsze dla mnie były te kolumny trabantów, które jechały z powrotem do NRD.

Nieprzyjemny akcent: w telewizji pojawia się Wolfgang Templin, wiadomość psuje nastrój. Chciał wjechać do Berlina Zachodniego, nie został wpuszczony. Templina (w latach 80. założyciela Inicjatywy Pokój i Prawa Człowieka) władze wydaliły w 1988 r., teraz sądził, że będzie mógł wjechać do NRD. Ale go nie wpuszczono. Jeszcze nie.

Ponieważ Bohley nie jest w stanie udzielić wywiadu, rozmawiam z Rolfem Henrichem. Współzałożyciel "Nowego Forum", kiedyś komunista, został "rewizjonistą", a teraz jednym z liderów opozycji. Rozmowa się nie klei, szybko zamienia się w katalog nieporozumień. Henrich tłumaczy: - Dla opozycji wspólna jest postawa antykapitalistyczna. Nie kwestionujemy socjalizmu, my rozumiemy go inaczej niż Honecker.

- W opozycji mówicie o "socjalizmie z ludzką twarzą", dla Polaka brzmi to jak "żywy trup" - mówię i mam wrażenie, że go obraziłem. Ripostuje: - Demokratyczny socjalizm to wolność dla życia kulturalnego i duchowego, równość wobec prawa, państwo prawa, sprawiedliwość społeczna! Nie chcemy społeczeństwa rządzącego się wilczymi prawami, drapieżną konkurencją. Ale chcemy mieć efektywną gospodarkę i myślę, że możemy wprowadzić elementy gry rynkowej bez całkowitej prywatyzacji.

- Czy wszystkie grupy opozycyjne są lewicowe? - pytam. Henrich też jest poirytowany: - Cóż, prawdopodobnie inni uciekli na Zachód. Kto był prawicowy, ten przez 40 lat istnienia NRD nie miał tutaj szans.

- Nie miałem na myśli prawicy, tym bardziej skrajnej, ale opcję konserwatywną, jak np. CDU w Niemczech Zachodnich... - tłumaczę. - A czemu nie ruszacie tematu zjednoczenia Niemiec? - pytam i słyszę po odpowiedzi, że weszliśmy na kolejne pole minowe: - "Nowe Forum" stwierdza, że zjednoczenie nie jest dziś tematem. Punktem wyjścia jest istnienie dwóch państw niemieckich i nie dążymy do systemu kapitalistycznego - deklaruje Henrich. - Uważam, że niemieckie państwo narodowe przyniosło same nieszczęścia. Takie państwo było zresztą wyjątkiem w dziejach. Mogę sobie wyobrazić, że RFN i NRD nie będzie dzielić mur, a mimo to powstanie u nas własna tożsamość.

- Ale dotąd jedyną racją istnienia NRD był socjalizm - brnę dalej. - Nie jedyną - ripostuje rozmówca - bo była też idea antyfaszystowska, która określiła historię pierwszych lat NRD. Prawdą jest, że mur trzymał wszystko przemocą. Ale prawdą jest też, że w Niemczech istniała idea socjalistyczna zanim powstała NRD. Proszę pamiętać o Róży Luksemburg, jednym z naszych największych przywódców duchowych...

- Dla Polaków to niezrozumiałe...

- Może. Dla nas była jednym z największych autorytetów.

- Nam kojarzy się z wypowiedziami na temat państwa polskiego, które negowała...

- Tego nie wiedziałem...

- Więc jak widzicie nową NRD-owską tożsamość?

- To się uda, jeśli zbudujemy inny niż w RFN organizm społeczny. Gdy będziemy gospodarować metodą socjalistyczną i ludzie zobaczą, że nie mamy bezrobotnych, a gospodarujemy efektywnie. Pod koniec XX w. jestem daleki od składania hołdów zachodniej gospodarce, która prowadzi do światowego kryzysu ekologicznego.

- Ale to funkcjonuje, ekologia to problemy uboczne...

- Uboczne?! Ta cała eksploatacja, ten wyzysk? Ta gospodarka niszczy ziemię, spycha Trzeci Świat w nędzę!

- Gospodarka socjalistyczna nie funkcjonuje w ogóle.

- Dlatego musimy znaleźć trzecią drogę!

I tak dalej...

Popołudnie, przy murze. Podjeżdża tramwaj, wysypuje się tłum ludzi, ich miejsce zajmują inni, którzy wracają, z kolorowymi torbami, książką, płytą, piwem, drobiazgami. Jakby ostrożnie kosztowali wolności, powoli, aby się nie zachłysnąć. Przetrawiają to, co zobaczyli po drugiej stronie, są trochę jakby odurzeni. "Tego dnia naród niemiecki jest najszczęśliwszym narodem na ziemi - powie burmistrz Berlina Zachodniego. - Oni wywalczyli ten dzień, i oni o tym wiedzą". Na przystanku stoi oficer w mundurze. Chyba płacze. A może to tylko deszcz?

Za kilka-kilkanaście dni areszty Stasi zaczną opuszczać więźniowie. Także aresztowani ledwie kilkanaście tygodni temu. Pojawi się anegdota o młodym człowieku, którego aresztowano podczas jednej z pierwszych większych demonstracji, we wrześniu, gdy milicja je jeszcze rozpędzała. Chłopak miał siedzieć w izolacji. Gdy w listopadzie wyszedł, nie rozumiał, co się dzieje, i musiał szukać pomocy u psychologa.

Gethsemanekirche. Kościół Ogrójca, centrum opozycji w Prenzlauer Berg, dzielnicy popadających w ruinę XIX-wiecznych kamienic, gdzie żyje kontrkultura wszelkiej maści i opozycjoniści. Tego dnia życie toczy się po drugiej stronie muru, ale kościół pełen: spotkanie "Nowego Forum". Ściany obwieszone ogłoszeniami, zdjęciami z demonstracji 7 i 8 października z Alexanderplatz, jeszcze brutalnie tłumionych przez milicję.

Nastroje mieszane. Święto, oczywiście. Ale też niepewność. Ludzie, którzy pierwsi poruszyli społeczeństwo, są niepewni. Jakby upadek muru wprowadzał jeszcze większą niejasność co do przyszłości. Co dalej?

Jeszcze parę tygodni temu, we wrześniu, w październiku, wydawało się, że przełamali izolację, w jakiej tkwili w społeczeństwie. Że, jak w Polsce 9 lat wcześniej, stanęli obok siebie robotnicy, studenci i inteligencja, że opozycja wreszcie ma poparcie - w końcu na demonstracje nawet w niewielkich miastach przychodzi po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ale ta siła to złudzenie. Tak, to oni ruszyli z posad bryłę NRD-owskiego świata, ale po to, aby za chwilę okazać się niepotrzebnymi.

Ale jeszcze nie dziś.

Schöneberg, Berlin Zachodni. Przed ratuszem trwa wiec 200 tys. ludzi. Przemawiają politycy, w tym kanclerz Helmut Kohl, który przerwał wizytę w Warszawie. Tłum - dominują lewacy, Westberlin to ich "stolica" - wygwizduje Kohla, rzuca jajkami. Największą, kilkunastominutową owacją przyjmuje słowa szefa MSZ Hansa-Dietricha Genschera: "Jeszcze dziś rano byliśmy w Warszawie. Powiedzmy więc z tego miejsca: naród polski musi wiedzieć, że my, Niemcy, nigdy więcej nie zakwestionujemy granicy między Polakami i Niemcami".

Noc druga. Pod mur przecinający w poprzek Eberswalderstrasse podjeżdżają wojskowe ciężarówki. Ruszają młoty pneumatyczne, wybijają w murze przejście. Żołnierze ściągają drut kolczasty, spychacz zasypuje rów. To samo dzieje się tej nocy na Puschkinalee, Dammweg i jeszcze w paru miejscach: powstają nowe przejścia graniczne. Mieszkańcy z okolicy zaglądają do "strefy śmierci".

Poranek. Przejście jest otwarte. Ktoś wspina się na mur, zatyka bukiet kwiatów. Żołnierze Grenztruppen, wczoraj gotowi zabijać, stoją odprężeni, żartują z ludźmi. Symbol epoki, która się kończy, stoi niegroźny, niepotrzebny. Podchodzę do betonowej bariery, wyrywam kawałek, chowam do kieszeni. Potem wdrapuję się na budkę transformatora i patrzę z góry, jak przez wyrwy przelewają się ludzie. - Ja bym go nie wyburzała - mówi stara kobieta. - Niechby to zostało, niech to będzie nasza niemiecka ściana płaczu.

Sobota w południe. Schöneweide, dzielnica Berlina Wschodniego, kościół Chrystusa Króla. Erich Busse, który kilka dni temu świętował 40. urodziny, rozlewa do talerzy zupę fasolową. "Kilkadziesiąt lat temu ludzie zapomnieli, że jest Pan Bóg. Teraz zapomnieli, że zapomnieli, że jest Pan Bóg" - zwykł mawiać Busse, pastor 14-tysięcznej dzielnicy, gdzie w niedzielę na nabożeństwo przychodzi kilkanaście osób. Od lat pomaga opozycji (na jaką skalę Stasi go inwigilowała, uświadomi sobie dopiero za kilka lat, z lektury swojej "teczki").

Ale dziś wielka sala parafialna jest pełna: opozycyjne "Nowe Forum" zorganizowało swój kongres, przyjechali ludzie z całego kraju, trwa debata nad programem. Młodzi opozycjoniści spierają się o strategię. Chcą budować "zreformowane, demokratyczne NRD". Teraz jest przerwa obiadowa i Busse, człowiek praktyczny, załatwił zupę. "Rozłam się szykuje, nie będzie jedności" - prorokuje brodacz znad talerza.

Opozycjoniści jedzą więc fasolowy "Eintopf" z wkładką mięsną i nie wiedzą, że tworzenia historii zakosztują tylko przez chwilę. Za kilkanaście dni na kolejnej wielkiej "demonstracji poniedziałkowej" w Lipsku - Lipsk nadaje ton - tłum rzuci nowe hasło: "Wir sind ein Volk!". "Jesteśmy jednym narodem!". A chwilę później: "Deutschland, einig Vaterland!".

Opozycja nie będzie już potrzebna. Wiosną 1990 r., w pierwszych wolnych wyborach do parlamentu (jeszcze) NRD, koalicja partii wywodzących się z NRD-owskiej opozycji dostanie raptem niecałe 3 proc. głosów.

Ale oni tego jeszcze nie wiedzą. Że w czwartek, 9 listopada 1989 r., zaczęła się droga do zjednoczenia Niemiec, będzie jasne dla wszystkich za kilka miesięcy. Jeszcze nie teraz. Na razie trwa rewolucja.

W końcu bez niej nie upadłby mur. I nie byłoby zjednoczenia. A potem wielu, wielu innych wydarzeń w Europie.

Ale to jeszcze nie teraz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2009