30. rocznica beatyfikacji św. Faustyny. O poszukiwaniach zależności między sukcesem a szczęściem

Jezus w wizji siostry Faustyny zdaje się cierpieć, nie mogąc podzielić się tym, co ma. W chęci dzielenia się jest wręcz niecierpliwy.

01.08.2016

Czyta się kilka minut

Uroczystości Święta Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, Kraków 16 kwietnia 2023 r. Fot. ANDRZEJ BANAS/Polska Press/East News

O co tak naprawdę chodzi w orędziu o Bożym Miłosierdziu, zrozumiałem (chyba) w jednym z afrykańskich miast, w którym proboszcz – wielki piewca tej idei – postanowił zbudować poświęconą Jezusowi Miłosiernemu kaplicę w formie groty. Figurę ładnie oświetlił różnokolorowymi żarówkami, a ponieważ immanentną cechą takich grot bywa cudowne źródło, a cudownej wody Opatrzność nie zesłała, pomógł jej, podłączając źródło do miejskiego wodociągu.

Parę dni później ze zdumieniem skonstatował, że pod gipsowym Mesjaszem z napisem „Jezu, ufam Tobie!” kłębi się tłum kobiet, które przyszły zrobić pranie. Okolica od lat cierpi na totalny deficyt wody, gdy więc pojawiło się darmowe jej źródło, ludzie uznali za oczywiste, że miłosierny Bóg nie miałby nic przeciwko temu. „Jezu, ufam Tobie” znaczy wszak: nawiązuję z Tobą relację tak bliską, że bliższa być już nie może. Zaufanie to przecież oddanie swojego losu w czyjeś ręce. Czy ktoś, o kim wiesz, że cię nie skrzywdzi i można mu zawierzyć wszystkie swoje potrzeby i pragnienia, miałby coś przeciwko temu, byś pod jego wizerunkiem zrobił sobie wreszcie wymarzone od dawna i niezbędne pranie?

Poufałość Jezusa

Większość (uczciwiej: znaczna część) moich codziennych rozmówców pytana o istotę Bożego Miłosierdzia piętrzy przedziwne konstrukcje, z których wynika, że Pan Jezus był na ludzi bardzo nadąsany za grzechy, ale święta Faustyna przyszła ich poinformować, że się chwilowo oddąsał. Miał spuścić nam duchowy łomot, ale stwierdził, że będzie druga szansa. W tej koncepcji miłosierdzie jest skreśleniem długu, wyzerowaniem licznika. Brakuje w niej wszystkiego, co znajduje się po dodatniej stronie skali.

Naprawdę mam wrażenie, że nie ma sensu zaczynać katechez o Bożym Miłosierdziu od teologii. Powinna ona budować na fundamencie postawionym wcześniej właśnie z elementów psychologii relacji. Zanim oprze się o bóstwo Jezusa – dobrze ugruntować się w jego człowieczeństwie. „Miłosierdzie to miłość w praktyce” – mówi papież Franciszek. A więc to zainteresowanie czyimś losem, czułość, gotowość do samopoświęcenia, uważność, cierpliwość, łagodność. Wstępem do zrozumienia tajemnicy miłosierdzia jest naprawdę uważna lektura nazbyt lekko cytowanego, a przecież przegłębokiego i domagającego się od czytelnika medytacji „Hymnu o Miłości”, który święty Paweł wysłał do Koryntian.

Miłość nie szuka swego, nie pamięta złego, nie unosi się gniewem, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma, we wszystkim pokłada nadzieję. Pamiętam dobrze, jak po raz pierwszy, pewnie gdzieś w połowie lat 90., sięgnąłem po „Dzienniczek” siostry Faustyny Kowalskiej (wtedy jeszcze „błogosławionej”). Najbardziej mnie w nim zaskoczyła i ujęła właśnie intymność, z jaką Jezus traktuje tę zakonnicę. Swoista poufałość, do której ją dopuszcza, dzieląc się swoimi troskami, ba – prosząc o współdziałanie! I jego konsekwentna decyzja, że chce być w tej relacji pomimo wszystko. Bóg ze swoim stworzeniem!

Siostra drugiego sortu

Naprawdę nie pojmuję, jak radykalni krytycy albo wręcz prześmiewcy tego tekstu nie mogą zrozumieć, przez kogo i w jakich czasach był notowany. Jasne, siostra Faustyna w tym, co pisze, wspina się czasem na koturny nieznośnie kościółkowo-archaicznej polszczyzny. Ale jak niby ma pisać ta dziewczyna o bardzo mizernym wykształceniu, uformowana w przedsoborowej wizji Boga niedosiężnego, z którym obcować mogą wyłącznie najświętsze dusze oraz otaczani nabożną czcią kapłani? Tak, ciężko brnie się czasem przez spiętrzenia nieco teatralnych, samoponiżających epitetów. Czy tak trudno jednak zrozumieć, jaki szok skrywają te słowa? Ile granic przekroczyć musi w sobie Helenka Kowalska z parafii Świnice Warskie, siostra drugiego chóru (czyli drugiego sortu – wówczas w zgromadzeniu praktykowano podział na „nadsiostry” i „podsiostry”), by rozmawiać twarzą w twarz ze Stwórcą Wszechświata?

A że i Jezus brzmi czasem u niej jak skrzyżowanie XIX-wiecznego proboszcza z bohaterem powieści z epoki? A jak niby ma brzmieć w warsztacie takiej autorki? Siostra to, co słyszała, zapisywała w najbardziej odświętnym ze znanych sobie języków. Po co biadać nad stylem, gdy mamy na stole coś, co rozpala serce?

Za to serce Faustyna ujęła mnie od samego początku. Nie ideą, którą miała światu ogłosić (nad tym zacząłem dumać później), lecz swoją rzeczowością i nieprawdopodobną wręcz otwartością. Ileż cierpień musiała wycierpieć ta biedna dziewczyna od swoich przełożonych i współsióstr. Zbiory listów i świadectw jej zakonnych rówieśniczek pokazują czasem nie tyle dystans, co wręcz niechęć, niezrozumienie, a niekiedy i zwykłą złośliwość. Faustyna mimo to twardo idzie drogą, którą kreśli przed nią Jezus. Tylko z jednego powodu: bo to Jezus.

Gdy czuje własną słabość i brak kompetencji, czegoś nie rozumie – pisze to tak jasno, że bardziej się nie da. Gdy Pan każe jej iść do przełożonych i zgłosić, że ma powstać obraz Jezusa Miłosiernego oraz ustanowione Święto Miłosierdzia, Faustyna wie przecież, że wyślą ją do psychiatry, a mimo to idzie i mówi. Zgromadzenie, w którym żyła święta siostra, nie kochało jej zdaje się tak mocno i bezwarunkowo, jak ona kochała je. Przeżywa więc męki, gdy Pan objawia jej, że ma założyć zupełnie nowy zakon. Ale przecież to mówi Pan, więc idzie się i wykonuje.

Rozdawaj łaski, jak chcesz

„Dzienniczek” czytałem chyba z kilkanaście razy. W biblioteczce mam całą półkę poświęconą zagadnieniu. Wspaniałą robotę w pokazywaniu ludzkiego oblicza Faustyny (i jej współpracowników) zrobił Jan Grzegorczyk w książkach „Każda dusza to inny świat” oraz „Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie”. Ostatnio na rynku sypnęło „faustynianami”. Dobrą biografię świętej wydała Ewa Czaczkowska, można przeczytać coraz więcej o jej spowiedniku i przewodniku jej dzieła, księdzu Michale Sopoćce (już błogosławionym), wspomnienia i papiery z epoki też stale podawane są do druku. Nigdzie Faustyna nie kokietuje. To chyba jeden z najlepszych w historii Kościoła „miksów” kontemplacyjnej Marii z czynną do bólu Martą.

Święta siostra relacjonuje jedną z wizji, w której jej oczom jawi się pełna ludzi świątynia, gdzie puste miejsce na ołtarzu zdaje się na kogoś czekać. Faustyna dowiaduje się, że miejsce to czeka na nią. Rusza więc ku ołtarzowi, a w tym czasie wszyscy obecni – w tym przełożeni, a nawet wychowanki zgromadzenia (trudna młodzież żeńska) – zaczynają rzucać w nią wszystkim, czym popadnie. Z chwilą, gdy Faustyna dochodzi do ołtarza, cała ta rozkrzyczana gawiedź momentalnie zmienia front i zaczyna wyciągać do niej ręce, prosząc o łaski.

Jezus mówi: „Czyń, co chcesz. Rozdawaj łaski, jak chcesz, komu chcesz i kiedy chcesz”. Faustyna wyznaje zaś jasno i zwięźle, że nie, nie czuła niechęci do tych, którzy źle ją traktowali. Przeciwnie – jest im wdzięczna, że zadając jej ból, zmusili ją do przyspieszenia kroku ku szczęściu.

Jezus w wizji siostry Faustyny zdaje się autentycznie cierpieć, nie mogąc podzielić się z nimi tym, co dla nich ma. Jest gwałtowny w naleganiu, by korzystać z nieograniczonych zasobów Bożej dobroci. Wystarczy przyjść, reszta jest w Jego rękach. To nie Bóg, który wyrównuje jakieś kosmiczne rachunki. To ktoś, kto się autentycznie troszczy. A w chęci dzielenia się jest wręcz niecierpliwy.

Dostęp bezpośredni

Czy stawia warunki wstępne? Jeden, najprostszy, ale i oczywisty: by nie tylko nie patrzeć już na zło, ale i nie ufać sobie, przestać się frustrować, zdać się wyłącznie na wiarę w to, że jak On prowadzi, to w końcu doprowadzi.

Ja wychowałem się – i zostałem wychowany – w duchu myślenia, że na łaskę należy najpierw zapracować. Wysiłkiem, niepokalaną moralnością, staraniami i deklaracjami. Mieć światły plan i konsultować go, „przemadlać” w Bożej obecności. Tymczasem Bóg mówi Faustynie, że On chce się tym wszystkim zająć osobiście. „Jezu, ufam sobie” zmienia się w „Jezu, ufam Tobie”.

Powtórzmy: nie ma większego, głębszego wyznania miłości. I to też zupełnie osiowa sprawa w czasach, w których ludzie utożsamiają wiarę ze światopoglądem, zbiorem idei, moralnym równaniem. To komunikat, że bez osobowej, głębokiej relacji to jednak nie jest chrześcijaństwo.

Warto też mieć na uwadze, że w chwilę po śmierci Faustyny na świecie wybucha hekatomba II wojny światowej i komunistycznego totalitaryzmu. Wszechwiedzący Bóg daje człowiekowi szansę w swoim stylu: zalewa go dobrem, błagając, by się na to otworzył. Z pasją dosiewa zboża na całe pola kąkolu. Człowiek ma jednak swój pomysł: „Jezu, ufam sobie”.

Nie wiem, na czym to polega, ale o ile w Europie (poza Polską) obserwuję raczej umiarkowane zainteresowanie orędziem o Bożym Miłosierdziu (a może po prostu mam dziwne marszruty i dziwnych na kontynencie znajomych), o tyle w innych odwiedzanych przeze mnie częściach świata obraz „Jezu, ufam Tobie” (bez wątpienia najbardziej popularne w skali globu dzieło polskiego malarstwa), nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia i „Dzienniczek” przyjmowane są jak podmuch świeżego powietrza, łyk wody, coś ożywiającego i realnie pokrzepiającego. Widziałem ludzi modlących się przed tym obrazem w Oceanii. W Kigali w Rwandzie pallotyni wybudowali całe Centrum Miłosierdzia Bożego i szykują się do pankontynentalnego Kongresu Miłosierdzia. Z rozmów z ludźmi wnoszę, że pociąga ich w tym wszystkim to, co – zdaje się – zdumiewało i fascynowało Faustynę. Że człowiek z marginesu świata, a nie z jego piedestału, jest nagle w stanie bez wielu zapośredniczeń stać się partnerem do rozmowy dla samego Boga.

Niby powinno to być jasne od czasów Wcielenia, takiego zjednoczenia się Boga z człowiekiem, że ściślejsze istnieć nie może. Z czasem w historii ów Bóg został jednak obarczony mnóstwem zadań, wkładanych mu na barki przez jego naziemny personel, zarządzający ruchem na bramkach, które do Niego prowadzą (i które ów personel sam – oczywiście w imieniu Szefa – pobudował). A tu tymczasem jest człowiek, który niekiedy autentycznie mając wyłącznie problemy, widzi Boga, który chce dać mu wszystko. I który – to w pierwszym rzędzie – traktuje go poważnie, wykuwa bezpośredni dostęp do siebie.

Przesyt oratorów

Podstawowa bariera w przyjęciu tych prostych prawd, którą obserwuję u Europejczyków to (chyba) brak świadomości, że czegoś w ogóle może im brakować. Jasne, nie mają tyle, ile by chcieli, ale w zasięgu ręki jest tyle duchowych ofert i przeżyć, że nie widzą potrzeby wykonywania tego jednego prostego ruchu: odwrócenia spojrzenia w stronę Boga, odczytując w tym ryzyko umniejszenia własnej godności, zbyt mocno zarysowaną deklaratywność (bo przecież gdy patrzę na Boga, nie będę mógł zachować humanistycznego dystansu i patrzeć jednocześnie np. na Buddę). Poza tym, statystycznie niezbyt wielka liczba z nich wie, co to brak pożywienia, pokoju, dachu nad głową. Nie proszą, bo jeszcze nie muszą prosić.

Ta postawa ma też przełożenie na życie duchowe. Miłosierdzie? Może dla morderców, ale dla szarych ludzi o przeciętnych grzechach? Jeśli Europa – jak mówił papież Franciszek – usycha, coraz bardziej przypomina bezpłodną babcię, dzieje się tak właśnie między innymi dlatego, że wciąż operujemy na niuansach w środku skali. „Tak” i „nie” wypierane jest sukcesywnie przez „może”, „jakoś”, „nie wiem”. Być może dlatego właśnie w Afryce obserwuję dużo więcej autentycznych cudów niż choćby w Polsce.

Czasy niewątpliwie mamy ostateczne (Jezus przypomina o tym Faustynie), a im bliżej zamknięcia światowego baru, tym bardziej Bóg ma już chyba przesyt oratorów poczytywanych za mędrców. Coraz bardziej lubi ludzi zwięzłych, konkretnych, grających jasno i fair. Dlatego na swoją apostołkę w XX w. wybrał prostą dziewczynę, którą nawrócił na głęboką relację z sobą podczas jakiejś wiejskiej potańcówki. Ona miała (sama z siebie – i życie jej o tym nieustannie przypominało) głęboką i realistyczną samoświadomość. Pan nie musiał jej kokietować ani przebierać się za kogoś, kim nie jest.

Ilekroć jestem więc w Łagiewnikach (ale zawsze w starej kaplicy, tam gdzie jest trumna z relikwiami Faustyny; jakoś wciąż nie mogę się przemóc do lśniących posadzek wielkiego nowego sanktuarium), u świętej, którą kiedyś nazywałem swoją siostrą, nie zawijam się w retoryczne sreberka. Wykładam kawę na ławę, później słucham. Wystarczy wiedzieć, gdzie zwrócić wzrok, i pozostać sobą. Reszta zrobi się sama (a dokładniej – zrobi ją za nas Ktoś inny).

A że nie zawsze będzie to życie takie, jak sobie wymarzyliśmy? Wtedy też warto przyjść na lekcję do traktowanej za życia jak piąte koło u wozu świętej, i sprawdzić, jak absurdalne bywa szukanie zależności między sukcesem a szczęściem. ©

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016

W druku ukazał się pod tytułem: Przyśpieszyć krok ku szczęściu