2030. Strach i nadzieja

Rok 2030 zacznie się we wtorek. Czyli warto wziąć wolne w sylwestrowy poniedziałek, by mieć długi weekend. A potem tylko trzy dni pracy – uff, jeszcze tylko sześć lat spłacania zaciągniętego w 2006 r. kredytu we frankach – i znowu weekend!

30.11.2015

Czyta się kilka minut

Wizualizacja biblioteki New Deichmanske Library w Oslo, zaprojektowanej przez Lund Hagem Arkitekter AS | Atelier Oslo. Budowa ma zakończyć się w 2018 r. Zobacz więcej w rozmowie z Katie Paterson / Fot. © Atelier Oslo and Lund Hagem // katiepaterson.org
Wizualizacja biblioteki New Deichmanske Library w Oslo, zaprojektowanej przez Lund Hagem Arkitekter AS | Atelier Oslo. Budowa ma zakończyć się w 2018 r. Zobacz więcej w rozmowie z Katie Paterson / Fot. © Atelier Oslo and Lund Hagem // katiepaterson.org

Oczywiście, jeśli wciąż będzie praca, franki i weekendy. Czy 15 lat to dużo? Dla gimnazjalisty (czy wciąż będą gimnazja?) – całe życie. Dla trzydziestolatka – życia pół. Im dalej, tym krócej, teoria względności: czas przyśpiesza, im bardziej zbliżamy się do końca.

15 lat temu nie było nie tylko iPhone’ów (2007), ale nawet – wycofanego niedawno z rynku – odtwarzacza mp3 iPoda (2001). 15 lat temu nie było Facebooka (2004, przycisk „lubię to” – pięć lat później), Twittera, YouTube’a; kultura serialowa, jaką dziś znamy, rodziła się w bólach w stacjach kablowych. 15 lat temu nie było paranoicznej kontroli na lotniskach, wprowadzonej po zamachu na World Trade Center. 15 lat temu nie było „wojny z terroryzmem”, a na orbicie znajdowała się stacja kosmiczna Mir. Pokój nad światem.

15 lat temu był rok 2000, data graniczna mojej dziecięcej wyobraźni.

Granice wyobraźni

To było w drugiej połowie lat 80. Miałem osiem albo siedem lat. W którymś podręczniku była czytanka o tym, jak dzieci wyobrażają sobie przyszłość. Latające autobusy, kontrola pogody. I chyba pokój na świecie? Do dziś Мир jest jedynym rosyjskim słowem, które umiem napisać, wyryte w pamięci z obrazków w „Wesołych kartinkach”, na których dzieci z całego świata tańczyły trzymając się za ręce. I ze zdjęć orbitalnej stacji kosmicznej, zawieszonej hen nad naszymi głowami. Po przeczytaniu tekstu nauczycielka poleciła nam narysować rok 2000. Byłem wtedy małym nerdem (nie znaliśmy jeszcze słowa „nerd”), z wyobraźnią wykarmioną telewizyjną „Sondą”, „Bajtkiem”, „Młodym Technikiem” i „Jazonem z Gwiezdnego Patrolu”. Rozpędziłem się. Futurystyczna wizja zajęła mi trzy kartki bloku rysunkowego na których narysowałem podziemną fabrykę, w której pracowały roboty przemysłowe, pociąg na poduszce magnetycznej i oczywiście statki kosmiczne strzelające laserami.

A potem spojrzałem, co nabazgrolił kolega. Latający autobus, jak z czytanki, który leciał, bo miał przyczepione baloniki. I wielkie uśmiechnięte słoneczko. Przeżyłem wtedy swój pierwszy nerd rage („wściekłość wycofanego społecznie osobnika o umyśle ścisłym”), nie mogłem zrozumieć, jak ktoś może nie wiedzieć, że autobusy będą latać na poduszkach magnetycznych oraz dzięki silnikom odrzutowym!

A przecież większość futurologów, próbujących przewidzieć przyszłość, jest dokładnie jak ten mój kolega. Budują wizję z klocków, które mają pod ręką, naiwnie jak dziecko, wyobrażające sobie latający autobus o napędzie balonowym. Kiedy rysowaliśmy nasze obrazki, wciąż wychodziły książki science fiction, w których występowały Związek Radziecki i Układ Warszawski. Czekałem na rakiety strzelające laserami, a nie przypuszczałem, że za parę lat w moim małym miasteczku nie będzie dorocznego pochodu z okazji Święta Pracy, że skończą się papierowe chorągiewki z gołąbkami pokoju robione w szkole, że na koniec defilady nie przejedzie (gwóźdź programu!) reprezentacja straży pożarnej. I że na pierwszego maja przestanie przyjeżdżać karuzela.

Gdybym dziś miał narysować przyszłość w roku 2030, niewiele różniłaby się od tych obrazków z dzieciństwa. Pociągi na poduszkach magnetycznych, podziemne zautomatyzowane fabryki i drony strzelające laserami. Ale jaką mogę mieć pewność, że za trzy lata wszystko znowu nie stanie na głowie?

Jutro to dziś...

Kultową „Seksmisję” otwiera cytat z Mrożka – „Jutro to dziś, tyle że jutro”. Ojciec cyberpunka, William Gibson, ujmuje to inaczej: „Przyszłość już tu jest – po prostu nie została równomiernie rozprowadzona”. Z perspektywy sytego Europejczyka bon mot Gibsona można odczytywać z cybernetycznym optymizmem, patrząc na najnowsze elektroniczne zabawki testowane na poligonie tokijskich ulic, czekając na coraz to lepsze aplikacje do przesyłania kotków przez internet i coraz doskonalsze aparaty w smartfonach służące prowadzeniu dokumentacji spożytych lunchów. Cudowna przyszłość, w której wolność będzie można wydrukować sobie na drukarkach 3D.

Gdzie się obudzę we wtorek 1 stycznia 2030 r.? Albo – jak się obudzę? Może medyczny implant (odpowiada za to, żebym nie wyglądał na swoje 50 lat) wyśle biochemiczny sygnał do mojego organizmu, który sprawi, że otworzę oczy rześki i gotowy do działania. Ten sam implant, który wcześniej zmetabolizował alkohol, tak żebym nie czuł skutków nocnego szaleństwa. Koniec z tradycyjnym noworocznym żurkiem, najlepszym lekarstwem na kaca. A może nie, zjem go sobie z sentymentu, nie z przymusu, z pyszną kiełbaską z hodowli mięsa in vitro, przy powstaniu której nie cierpiało żadne zwierzę.

Co z innymi tradycjami? Może koncert noworoczny z Wiednia, którym od lat witam przekręcenie licznika lat. Ach, cudowna technologio, tyle możliwości. Może wyświetlacz holograficzny przemieni mój pokój w salę koncertową, a ja usiądę sobie na kanapie, jakbym siedział na widowni. A może założę hełm rzeczywistości wirtualnej, który połączy mnie z kamerami oczu siedzącego w wiedeńskiej filharmonii androida lub drona. Albo po prostu podepnę się pod stream życia jakiegoś użytkownika na jakimś portalu społecznościowym, który zastąpił Facebooka.

...tyle że bardziej

A poza tym przecież nic się nie zmieni. Tyle że komórkę – staroświeckie słowo, którego już nikt nie będzie używał – zamiast w kieszeni będę miał wszytą pod skórę. Nie martwcie się, spece od biznesu coś wymyślą, żeby nadal można było się obnosić. Hipsterzy (albo cokolwiek ich zastąpi) na Zbawiksie (będzie jeszcze Warszawa?) zamiast błyszczeć obudową nowego telefonu, będą mogli szpanować najnowszym tatuażem iPhone’a dwudziestej generacji.

Praca? Jeszcze kilka lat kredytu do spłacenia. Czy będę pisał swoją piętnastą (dwudziestą?, kto wie, jak się rozpędzę...) powieść? Może wręcz przeciwnie, książki odejdą w zapomnienie. Że dziś nie odeszły, ba, ale z iloma rzeczami muszą konkurować o ten najcenniejszy zasób, jakim jest czas? Pewnie nie byłem na żadnym balu sylwestrowym, tylko spędziłem noc świętując w rzeczywistości wirtualnej, może się wreszcie dałem podejść i zamieszkałem w cyberprzestrzeni jakiejś gry komputerowej. Może nawet siedzę tam i piszę dialogi dla neuromantycznych bohaterek, spotykanych przez nieśmiałych nerdów w niekończących się przygodach nierzeczywistego świata. A może jestem zbędny, bo takie dialogi piszą teraz boty. Może założyłem szkółkę pisania dialogów i uczę boty pisać.

A może wykorzystałem wolne, żeby wtłoczyć sobie do mózgu trzy sezony najnowszych amerykańskich seriali. Narkotyki XXI w., popkulturowe dopalacze. Końska dawka dramy i feelsów. Może zakocham się w androidzie grającym główną rolę w remake’u serialu, którego już nie pamiętam z dzieciństwa.

No bo wszystko będzie takie samo, tylko bardziej, prawda? To jest ta myśl, której się trzeba trzymać, żeby nie zwariować. Kiedy wyjrzę przez okno mieszkania, które za kilka lat będzie moje, a nie banku, nadal zobaczę znane podwórko. Tylko sąsiad spod jedynki, który w 2015 r. blokuje dostęp do śmietnika swoją skodą, będzie go blokował czymś innym. Może jakimś tanim elektrykiem przywiezionym z zagranicy. Tylko jeden właściciel, niemiecki emeryt, jeździł nim w niedziele do kościoła. Czy za 15 lat będą jeszcze kościoły w Niemczech?

[uśmiechnięta buzia], [komiksowy dymek], [dwa znaki zapytania]

Mój teść krzywi się, kiedy w moich książkach znajduje angielskie dialogi. Zna rosyjski na tyle dobrze, żeby pisać wiersze, ale angielskiego nie miał okazji się nauczyć. Ja, jak wspomniałem, nie znam rosyjskiego; a w jakim języku będzie mówić młodzież za 15 lat? Czy globalna wioska wypracuje wspólny język, czy wręcz przeciwnie, automatyczni tłumacze komputerowi sprawią, że wystarczy znajomość ojczystego?

O, już widzę, jak siadam i piszę felieton, w którym utyskuję na współczesną młodzież. Nawet nie będę się wysilał, wyguglam (będzie jeszcze Google?) coś z przełomu milleniów, jakiś tekst straszący Pokoleniem SMS, które mówi tak, jak pisze. Dziś może jestem wysoki i gruby, ale specjalnie do napisania owego felietonu będę wyglądał jak Houellebecq; wzorzec capa z Sèvres. Pisać będę na maszynie do pisania, takiej prawdziwej, bo tak archaiczną działalność jak pisanie felietonów uprawiać będziemy z koleżeństwem właśnie w formie vintage. Ach ta młodzież w tych swoich [najnowsza moda, której nie rozumiem], słuchająca tych swoich [gatunek muzyki, którego nigdy nie puszczał PR3], jak oni mówią? Za nic mają klasyczną polszczyznę, drwią z ortografii, a słownictwo? Gramatyka? Kpina! Mówią jak maszyny tłumaczące, kalkami z angielskiego! Skandal i dramat! Upadek wszystkiego! Wiedziałem, wiedziałem, że jeszcze zatęsknimy za pokoleniem emoji, za tymi obrazkami kolorowymi, może nie zawsze wiedziałem, co znaczą, ale przynajmniej nie niszczyły języka polskiego!

Ciekawe, ile lajków (lajki emitowane przez Narodowy Bank Polski są prawnym środkiem płatniczym w Polsce; czy będzie jeszcze Polska?) za niego dostanę i co będę sobie mógł za nie kupić.

Koniec świata

A potem obudzę się pierwszego stycznia 2030 r., zdejmę kask wirtualny i zobaczę, że ten piękny hipsterfuturyzm prosto z filmu „Ona” Spike’a Jonze’a mi się tylko przyśnił. I wyjrzę przez okno baraku dla uchodźców, i zobaczę pustynię rzeczywistości. Bo ta przyszłość, która jest jak masło – jeszcze nie całkiem rozsmarowana, ma przecież też inne oblicze. To nie tylko cybernetyczne zabawki i miłość z komputera, przyszłość to koniec świata. I on już tu jest, nie tylko w filmie „Mad Max”, gdzie bandy pustynnych mutantów walczą o wodę i benzynę. W świecie z mangi „Ghost in the Shell” w 2030 r. mają za sobą już IV wojnę światową. To jeszcze dwie przed nami.

Wojny klimatyczne, walki o dostęp do podstawowych, niezbędnych do życia surowców zakłócają już spokój Twierdzy Europa. Kryzys migracyjny, terroryzm – oto przyszłość, która już jest. Patrzymy na spadające bomby i samoloty, jeszcze nie u nas walnęło, dopiero u sąsiada, lalala, możemy jeszcze zasłonić oczy i uszy, ale przyszłość już tu jest. Za każdym razem, kiedy eksplozja odbija się echem od ścian Twierdzy Europa, w internecie pojawiają się tony analiz, że to już, że teraz i nas, że Putin, że ktoś; nawet nie próbuję o tym myśleć, nawet nie czytam i nie analizuję alternatyw, bo wydaje mi się, że w tym rządzonym przez chaos świecie nie można być niczego pewnym ani niczego przewidzieć. Kto 15 lat temu przypuszczał, że ledwo rok później obejrzymy w CNN na żywo spektakl terrorystyczny, od którego zapłonie pół świata?

Dlatego nie myślę o tej wojnie, co nadejdzie, o tym końcu świata, którego nie można już odwołać (jak twierdzą ekolodzy-pesymiści), tylko o tym nieszczęsnym kredycie, który w 2030 r. będę miał już prawie spłacony, jakże normalnym, jakże przyziemnym, arcymieszczańskim, spełnienie moich marzeń polskiego nomady o byciu jak Zachód, z ciągłością pokoleń i trwaniem w jednym miejscu.

Przyszłość nie jest tym, czym miała być

Gdyby rozdać dziś kartki dzieciom i polecić narysowanie świata za 15 lat (15 lat = wieczność, gdy masz ich siedem), większość pewnie poleciałaby sprawdzić w Wikipedii. Wedle skarbnicy internetowej mądrości będzie nas wówczas 8,5 miliarda, z czego najwięcej w Indiach. 9 proc. populacji Ziemi będzie zamieszkiwało jedno z 41 megamiast, które w dodatku będą inteligentne. O, to mi się podoba, dobra wiadomość, szanowni czytelnicy, do 2030 r. ma zostać zlikwidowana bieda, a także zapewniona powszechna służba zdrowia! Jest nadzieja. O, NASA wyśle człowieka na Marsa! O, druk 3D nas zbawi – będzie się drukowało budynki, a nawet organy ludzkie. Może ten elektryczny samochód sąsiada też będzie z drukarki 3D? W dodatku będzie inteligentny, będzie poruszał się bez kierowcy (cudownie, może przestanie blokować śmietnik?). Oczywiście, zastąpią nas roboty, ale to sam narysowałem wiele lat temu.

Piękne wizje i każdą można obalić jakąś pesymistyczną alternatywą. Nową chorobą, która nas wybije. Postępującą alienacją klas rządzących, które uciekną sobie do orbitalnego raju jak w filmie „Elizjum”. Ale dzieci raczej nie myślą o takich rzeczach.

No dobrze, cóż tam narysowały, cóż to za dziwaczny świat zbudowany z kwadracików. Ach tak, „Minecraft”, wirtualna piaskownica. W 2030 r. dorośnie całe pokolenie wychowane na absorbującej wirtualnej zabawie w stwarzanie światów z pikselowych sześcianów. Czeka nas być może jakiś nowy turbomodernizm w sztuce, architekturze i polityce, uporządkowany model wszystkiego wyciągnięty wprost z trzewi komputera. Nadciągają cyborgi, już słychać ich metalowy krok na ulicach.

Młody człowieku, jeśli przypadkiem czytasz ten artykuł w 2030 r. i chcesz napisać prześmiewczą notkę na blogu, miej zrozumienie dla starszego pana. Zrozum, że tu naprawdę nie chodzi o to, jak wygląda rok 2030, ale o to, czego pragniemy i czego się boimy w 2015. Przyszłość już wiele razy okazywała się nie tym, czym miała być. Mam nadzieję, że wy nie macie na co narzekać. ©

MICHAŁ R. WIŚNIEWSKI (ur. 1979) jest pisarzem i publicystą, autorem powieści „Jetlag” (2014) i „God Hates Poland” (2015). Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Nowej Fantastyce”, „Pixelu”. Prowadzi blog mrw.blox.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015