Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mateusz miał konto na Naszej Klasie od dwóch lat, w tamtym roku założył profil na Facebooku, potem na MySpace. Zamieszkał w dużym mieście, w ciekawej dzielnicy o nieco złej opinii. Przyjechał na studia. Znajomych z Facebooka codziennie informował, co robi. Pisał: "Mateusz jest niewyspany, je jajecznicę i kanapki z pomidorem". Potem: "Mateusz już w domu, a w głośnikach Indios Bravos". O tym, co go ucieszyło i co porabia.
Późnym wieczorem w czwartek, tym razem po spotkaniu ze znajomymi w realu, wracał do domu do swojej niespokojnej dzielnicy.
E-śmierć
Od rana media informowały o zamordowaniu 23-letniego studenta. Jego ciało znaleziono w bramie, z ranami od noża.
- Wiedziałam, że to stało się niedaleko miejsca, w którym mieszkał Mateusz. Kiedy usłyszałam w radiu, że chodzi o 23-letniego chłopaka, od razu przyszły mi do głowy najgorsze myśli - opowiada Magda, koleżanka Mateusza ze studiów. Od razu weszła na Facebooka. Zawsze się z nim tak kontaktowała, bo prawie nigdy nie wyłączał komputera.
- Kiedy zobaczyłam, że nie ma go przy komputerze, zdenerwowałam się jeszcze bardziej - wspomina. - Miałam nadzieję, że może tego samego dnia dodał jakiś link albo zdjęcie. Jednak wpisy innych znajomych tylko utwierdziły mnie w najgorszych podejrzeniach. Ktoś napisał na jego tablicy: "Błagam odbierz telefon...".
Po kilku godzinach policja podała, że zamordowany to Mateusz C., 23-letni student matematyki.
Na Facebooku wpisał się brat Mateusza: "Mati...... [*]".
Profilowe życie po życiu
Greg: "Mateusz... dalej nie wierzę... :-(".
Ola: "...fb [Facebook - red.] właśnie mi zasugerował żebym napisała coś na Twojej tablicy ;-((".
Od śmierci Mateusza minęło kilka miesięcy, a na jego tablicy w portalu społecznościowym nadal wpisują się znajomi. Owszem, krótko po zabójstwie niektóre elementy profilu zostały zablokowane. Ci, którzy nie są w gronie jego "znajomych", nie mogą zobaczyć zdjęć ani wysłać do niego wiadomości. Dla każdego ciągle widoczne jest jednak główne zdjęcie profilowe: w łódce na jeziorze.
Nie ma informacji, że Mateusz nie żyje.
Problem, co robić z kontami osób zmarłych, dopiero się pojawia: bo najbardziej popularne w Polsce portale społecznościowe liczą sobie zaledwie 4-7 lat.
- Nie można winić twórców serwisów za to, że na ich stronach wciąż widnieją profile zmarłych - uważa Barbara Stawarz, community manager projektu internetowego w wydawnictwie Burda Communications. - Trudno mi sobie wyobrazić, jak właściciel serwisu miałby monitorować, czy użytkownicy jego strony żyją. To byłoby wręcz absurdalne. W czasach, kiedy tyle milionów osób posiada konta w serwisach społecznościowych, wydaje się naturalne, że jest to jedna z formalności, które uporządkować powinna rodzina.
Tymczasem Sebastian Huber, content manager w serwisie MySpace, nie otrzymał do tej pory ani jednej prośby o likwidację konta z powodu śmierci użytkownika. - Przypuszczam, że to ostatnia rzecz, o której myślą bliscy w chwilach rodzinnej tragedii - tłumaczy. Jak dodaje, MySpace nie ma specjalnych procedur na wypadek śmierci, stosuje wówczas reguły obowiązujące przy usuwaniu profilu. Wystarczy, że rodzina zgłosi prośbę o zlikwidowanie konta, a zniknie ono z systemu po 24 godzinach.
- Śmierć to sytuacja dotykająca wszystkich, którzy otaczali daną osobę, a zatem zgłoszenie może przyjść od rodziny, kolegi z pracy czy kogoś, kto znalazł nekrolog w gazecie - tłumaczy z kolei Arvind Juneja, opiekujący się społecznością serwisu GoldenLine. - Jednak pojawiają się problemy: trzeba zweryfikować nadawcę wiadomości i prawdziwość zgłoszenia.
Jak dodaje, sprawa jest prosta, jeśli zgłaszający prośbę o usunięcie konta dołączą do niej akt zgonu użytkownika profilu.
- Konta osób zmarłych są usuwane na wniosek kogoś z rodziny bądź innego użytkownika - opowiada Jan Samołyk z NK.pl (dawniej Nasza Klasa). - Konieczne jest jednak upewnienie się, że profil na pewno jest nieaktywny. Jest więc blokowany na 30 dni. Jeśli w tym czasie nikt się z nami nie skontaktuje, profil zostaje usunięty.
Każdy serwis stosuje nieco inne zasady w przypadku zgonu posiadacza profilu. - Być może wraz z boomem na serwisy społecznościowe przyszedł czas, by pomyśleć o regulacji prawnej takich sytuacji - zastanawia się Barbara Stawarz. Na razie dość daleko w wewnętrznych regulacjach poszedł Facebook. Portal z Kalifornii udostępnia internetowy formularz, który umożliwia zgłoszenie profilu osoby nieżyjącej. Trzeba w nim podać informacje o zmarłym i koncie, a także określić, co ma się stać z profilem: czy ma zostać skasowany, czy przekształcony w konto wspomnieniowe. Konto w takiej wersji znacznie się różni od zwykłego.
Magda, koleżanka tragicznie zmarłego studenta, przypomina sobie: - Bardzo dziwnie się poczułam, kiedy Facebook automatycznie zasugerował mi, żeby napisać do Mateusza i "dowiedzieć się, co u niego, bo dawno się ze sobą nie kontaktowaliśmy"...
W profilu wspomnieniowym ten właśnie charakterystyczny dla Facebooka mechanizm zostaje wyłączony. Poza tym, usunięte zostają stare wpisy nieżyjącego użytkownika, a konto mogą oglądać tylko znajomi. Profil służy teraz do wpisywania wspomnień i kondolencji.
Na portalu można się też zapisać na listę o nazwie: "W wypadku śmierci daję moim przyjaciołom pozwolenie, aby zmienili mój status na »nie żyję«"...
Społeczność zmarłych
Tymczasem w polskim internecie funkcjonuje... Wirtualny Cmentarz. Na stronie głównej stajemy przed półokrągłą bramą z murem z czerwonej cegły po lewej i prawej stronie. Na bramie napis "Wejście". Obok w murze jest też mniejsza "bramka", a nad nią szyld "Cmentarz dla zwierząt". Z głośników płynie kojąca muzyka i ćwierkanie ptaków.
- Na Wirtualnym Cmentarzu są blisko trzy tysiące grobów osób zmarłych i około tysiąca grobów zwierząt - mówi "Tygodnikowi" Dariusz Pałęcki, administrator witryny. - Zwykle mamy około 30 tys. wejść miesięcznie. 1 listopada ubiegłego roku było ich ponad pół miliona.
Jak na prawdziwym cmentarzu, tak i tu trzeba płacić: za miejsce, rodzaj grobu (są zwykłe, wieloosobowe i VIP), za zapalenie znicza, położenie wirtualnych kwiatów bądź kamienia pamięci na dłużej niż jeden dzień. Jednodniowe takie gesty są za darmo. Opłaty uiszcza się kartą, sms-em albo e-przelewem.
Pałęcki broni się przed zarzutem komercji. - Za podstawowe usługi pobieramy symboliczne jednorazowe opłaty, a niektóre czynności są darmowe - mówi. - Cmentarz jest dotowany.
- W internecie ma szansę powodzenia wszystko, co zaspokaja ludzkie potrzeby - wyjaśnia Barbara Stawarz. - W cywilizacji ludzi "szalenie zajętych", jak określił to amerykański psychiatra Edward M. Hallowell, normalną rozmowę zastępują czaty, e-zakupy wypierają te w osiedlowym sklepie. Więc kiedy nie będziemy mieli czasu pojechać na groby, zapalimy wirtualny znicz.
Dr Andrzej Bukowski, socjolog z UJ, sens internetowych kondolencji uzasadnia inaczej: - Jakiś czas temu znajoma mojej żony urodziła martwe dziecko. Jej otoczenie bardzo to przeżyło, a ona sama, informując swoich znajomych o nieszczęściu, poprosiła, żeby nie składać jej kondolencji telefonicznie, ale zapalić "świeczkę" w portalu "Pamiętajmy" - opowiada. - Pojawiło się mnóstwo "świeczek", zarówno anonimowych, jak i podpisanych, z wyrazami wsparcia, pocieszenia. Długo po tym wydarzeniu - dodaje - owa znajoma zwierzała się mojej żonie, że dzięki tamtym wyrazom współczucia, wsparcia, modlitwy, łatwiej jej było przeżywać stratę.
Socjolog podkreśla, że w internecie śmierci nie przeżywamy inaczej niż w realu, ale możemy komunikować uczucie w innej, bardziej komfortowej formie. - Internet nie jest ani alternatywną rzeczywistością, ani rzeczywistością nierealną - przekonuje. - Jest rzeczywistością równoległą, dodatkową, która może służyć np. wyrównywaniu niedostatków tzw. realu albo wzbogacaniu naszych realnych przeżyć.
***
Na facebookowej tablicy zmarłego studenta ktoś pisze: "Mateusz miałby dzisiaj urodziny...". Pod wpisem link do zdjęć z ostatnich wakacji. Mateusz wygląda na nich na szczęśliwego.
Imię i dane Mateusza zostały zmienione.