12 parseków na Kessel

Do kin trafił właśnie „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”. Od pierwszej odsłony sagi w 1977 r. nietracący humoru przemytnik z Korelii jest doskonałym przewodnikiem po drogach i bezdrożach przemysłu rozrywkowego.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Alden Ehrenreich w roli młodego Hana Solo / LUCAS FILM
Alden Ehrenreich w roli młodego Hana Solo / LUCAS FILM

Większość analiz „Gwiezdnych wojen” skupiała się na podobieństwie sagi do klasycznych opowieści mitycznych, opisywanych chociażby przez Josepha Campbella w książkach „Bohater o tysiącu twarzy” i „Potęga mitu”. Sam twórca sagi, George Lucas, otwarcie przyznawał się do tej inspiracji. „Gwiezdne wojny” okazywały się historią o przemianie i dojrzewaniu Luke’a Skywalkera, o jego edypalnym starciu z ojcem i moralnych wyborach, które zaważyły na losach całej galaktyki. I tak Skywalker, odmieniany przez wszystkie przypadki, wpisywany w kulturowe toposy i poddawany wnikliwej psychoanalizie, stał się ulubieńcem antropologów.

Bohater drugiego planu

Ulubieńcem publiczności został jednak Han Solo. Pamiętam, jak w czasach wczesno­szkolnych egzaminowaliśmy nowych chłopaków na podwórku słowami „wolisz Luke’a czy Hana?”. Każdy fajny odpowiadał, że Hana. Dziewczyny podobno stawiały sobie to samo pytanie. I udzielały tej samej odpowiedzi. Dziś w internecie można znaleźć quizy, psychotesty, a nawet rozbudowane pseudonaukowe teorie na temat tego, że mężczyźni w ogóle dzielą się na „Luke’ów” i „Hanów”. Cóż, czasy się zmieniają, ale nie mity i toposy.

Postaci drugoplanowe odgrywają współcześnie rolę szczególną. Pomyślmy tylko o największych przebojach Disneya. Ich dynamika zbudowana jest wokół postaci z tła kontrpunktujących poczynania głównego bohatera. Bohaterowie drugiego planu dodają humoru scenom zbyt poważnym, zapewniają spektakularne przerywniki i wątki poboczne, czasem znów pełnią funkcję przedłużenia czy rozwinięcia emocji bohatera, dublując lub zastępując jego poczynania. Czym byłby „Król lew” bez Timona i Pumby? Albo „Aladyn” bez małpki i latającego dywanu?

Taką właśnie rolę pełni w oryginalnej trylogii Han Solo. Uzupełnia i wzbogaca obraz dość jednowymiarowego Luke’a, przechodzącego przyspieszony kurs od pomocnika farmera do mistrza Jedi. Niektóre funkcje z klasycznego eposu bohaterskiego (np. miłość księżniczki, śmierć i zmartwychwstanie) zostały wręcz przeniesione z Luke’a na Hana, który okazuje się nie oddzielną postacią, lecz cieniem bohatera. Jest brakującą częścią Luke’a – emocjonalną, mniej jednoznaczną moralnie, naznaczoną przyziemnymi popędami.

Kilometry czy godziny

„Łotr 1”, poprzedni spin-off „Gwiezdnych wojen”, rozwijał w zasadzie jedno zdanie z pierwszej części oryginalnej trylogii: „Podczas bitwy szpiedzy Rebelii ukradli sekretne plany ostatecznej broni Imperium, Gwiazdy Śmierci”. Przez dwie i pół godziny dowiadujemy się, jak do tego doszło.

Jedno zdanie z „Nowej nadziei”, z którego wypączkowała samodzielna produkcja o Hanie Solo, to jego niefortunna przechwałka. Twierdzi, że jego statek zrobił trasę na Kessel w mniej niż 12 parseków. Problem polega na tym, że parsek nie jest jednostką czasu, lecz odległości. Deklaracja buńczucznego przemytnika nie ma więc sensu. Chyba że kryje się za nią coś więcej...

Choć zdanie to nie ma dla fabuły żadnego znaczenia, a sama nazwa Kessel pojawia się w filmie jeszcze tylko raz (C3PO wyraża obawę, że ześlą go do kopalni na tej planecie), trudno o cytat z „Gwiezdnych wojen”, który doczekałby się liczniejszych interpretacji i bardziej zajadłych dyskusji. Czy naprawdę mamy do czynienia z idiotycznym błędem? Jeżeli tak, to czy obciąża on konto postaci, czy raczej scenarzysty? Jest częścią świata przedstawionego czy niezamierzoną wpadką?

Może mamy tu do czynienia z niefrasobliwością twórców, którzy biorą się za pisanie kosmicznej sagi, nie rozumiejąc podstawowych pojęć z zakresu astronomii? Niekoniecznie. W jednej z wersji scenariusza „Nowej nadziei” czytamy, że Obi Wan „reaguje zwątpieniem na ten oczywisty blef”. Może więc to nie George Lucas wykazał się niekompetencją, spekulowali fani, a sam Han Solo? To również brzmiało mało wiarygodnie. Naprawdę nie chciałbym lecieć z pilotem, który myli godziny z kilometrami. Więc może mamy do czynienia z innym rodzajem blefu? Może faktycznie trudnością było pokonanie trasy na Kessel nie w krótszym czasie, lecz przebywając krótszy dystans? Jak mogłoby wyglądać takie wyzwanie?

Fani głowili się nad tym dość długo. Być może ma to związek z wspomnianymi w filmie arkanami nawigacji w nadprzestrzeni? Wyznaczenie krótszej trasy między dwoma punktami wiązałoby się wówczas z podjęciem ryzyka przejścia zbyt blisko gwiazdy lub czarnej dziury. Znaleźli się nawet fani chętni obliczyć związane z tym przeciążenia i paradoksy czasoprzestrzenne.

Fanowską intuicję potwierdziły wreszcie książki o wcześniejszych przygodach Hana Solo, z których dowiadujemy się, że mityczna „trasa na Kessel” to przemytniczy szlak, przechodzący blisko gromady czarnych dziur. Faktycznie wyzwanie polegało więc na opracowaniu krótszej, lecz niezwykle ryzykownej trasy, a jednostką miary sukcesu mogły się w tym wypadku okazać parseki.


Czytaj także: "NIech moc powtórzeń będzie z wami" - Marcin Napiórkowski o "Gwiezdnych wojnach"


Na tym jednak nie koniec historii, bo w 2012 r. Disney przejął prawa do franczyzy „Star Wars” i wcisnął guzik z napisem „RESET”. W jednej chwili stosy książek i komiksów, których znajomość odróżniała prawdziwych fanów od przygodnych widzów, stały się bezwartościową makulaturą. Po prostu wypadły z kanonu, zdegradowane do roli apokryfów równych fikcji fanowskiej spisywanej wieczorami w szkicownikach i na domowych komputerach.

Teraz jedyną oficjalną odpowiedź na pytanie, czy statek Hana Solo naprawdę zrobił trasę na Kessel poniżej 12 parseków i jaki to ma w ogóle sens, znaleźć można w nowym filmie. Nie zdradzając szczegółów fabuły, można powiedzieć, że odpowiedź ta nie odbiega zanadto od wersji niekanonicznych.

Tożsamość widza

Historia 12 parseków mówi nam coś ciekawego nie tylko o prawdomówności Hana Solo i kompetencjach astronomicznych George’a Lucasa, lecz – znów – o strukturze współczesnego przemysłu rozrywkowego. Jego odbiorcą staje się coraz częściej już nie zwyczajny widz albo czytelnik, lecz fan – osoba zafascynowana danym dziełem, aktywnie poszukująca o nim dodatkowych informacji, czasem wręcz współtworząca świat poprzez produkcję fikcji fanowskiej czy teorii – jak w przypadku trasy na Kessel.

Wglądu w tożsamość takiego fana dostarczają prace Henry’ego Jenkinsa. Wyjaśnia on, w jaki sposób fani, nawiązując między sobą wspólnotowe więzy i krytycznie uzupełniając kanon, stają się współgospodarzami wymyślonych światów. Fan, w przeciwieństwie do widza, nie tylko obejrzy film. Będzie zainteresowany jego drobiazgową analizą, dalszymi i wcześniejszymi losami bohaterów, drobnymi detalami składającymi się na fikcyjny świat. Z punktu widzenia właściciela praw autorskich do franczyzy najważniejsze jest jednak to, że fan będzie gotów zakupić coraz to nowe produkty zapewniające mu łączność z ukochanym uniwersum.

Dopiero biorąc pod uwagę istnienie takiego odbiorcy można zrozumieć istnienie fenomenów takich jak Marvel Cinematic Universe – kinowej mitologii splecionej misternie z dziesiątek filmów i seriali. Albo kuriozów, właśnie takich jak nowy film o Hanie Solo, który składa się niemal wyłącznie z niespodzianek i smaczków dla uważnych fanów, bo nie dla widzów przecież.

Wielkanocne jaja

Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że przepis na hollywoodzką superprodukcję zawiera się w doskonałym pomyśle na fabułę. Dobry bohater, zwroty akcji, wciągająca intryga. Żeby bilety się sprzedały, musi się dużo dziać. Ekranowa matematyka miała decydować o tym, kiedy bohater ma upaść, a kiedy zatriumfować; kiedy widz oczekuje zwrotu akcji, a kiedy rozwiązania.

W najnowszych kinowych superprodukcjach fabuła schodzi jednak na dalszy plan. Niby wciąż wiele jest pościgów, strzelanin i pojedynków, niby bohaterowie przechodzą wewnętrzne przemiany, zakochują się, a czasem nawet umierają. Ale to wszystko ma już zupełnie inne znaczenie, zmieniły się bowiem reguły gry.

W przypadku filmu stanowiącego element większego uniwersum (franczyzy kulturowej) bardzo często znamy już zakończenie, nim go zobaczymy. Nie wiemy natomiast, jaką drogą bohater dotrze do stanu, który znamy. Dokładnie tak jest w przypadku wszelkich „filmów o początkach” (ang. origin movies), które stały się dziś oddzielnym podgatunkiem w ramach hollywoodzkich sag. To filmy opowiadające o tym, jak bohater (lub antybohater) stał się tym, kim jest. Najnowsze filmy ze świata „Star Wars” zbudowane są niemal w całości na skomplikowanej grze z oczekiwaniami widzów i równowadze między ich zaspokajaniem i odmawianiem satysfakcji.

„Han Solo” doskonale wpisuje się w tę logikę, wznosząc na akrobatyczne wręcz wyżyny zarówno drażnienie się z fanami, jak i schlebianie ich oczekiwaniom. W przemyśle rozrywkowym karierę robi ostatnio pojęcie „easter eggs” (dosł. jajka wielkanocne). Chodzi o mniej lub bardziej subtelnie ukryte treści, których dostrzeżenie wymaga uważnego oglądania i dobrej znajomości kanonu. Można powiedzieć, że nowy film o Hanie Solo składa się niemal w całości z takich niespodzianek dla fanów.

Na ekranie aż roi się od znajomych przedmiotów, miejsc i postaci. Uważny fan co chwila napotyka na takie detale. Widzimy np. wnętrze Sokoła Milenium. Takie samo, a jakby inne, bo pamiętamy, że Han zmienił obicia kanap. Albo ten ­moment, kiedy jeden z bohaterów przebiera się w osłaniający twarz kostium ochroniarza. Ale zaraz, zaraz – czy to przypadkiem nie to samo przebranie, które w „Powrocie Jedi” chroniło tożsamość Lando w pałacu Jabby?

Kryzys we franczyzie

Wszystko to emocje, których doświadczyć mogą jedynie fani. Niezaznajomiony z poprzednimi filmami widz, który przypadkiem zabłąkałby się na kinową salę, na ekranie zobaczyłby tylko feerię niepowiązanych wybuchów, bezsensownych kosmicznych pościgów i wielopoziomowych zdrad, w których nie sposób się połapać.

Wiąże się z tym problem znacznie poważniejszy niż ewentualna alienacja widzów, którzy z daną franczyzą nie zapoznają się systematycznie. Najnowsza odsłona „Gwiezdnych wojen”, a także nowy film o Avengersach oraz – choć taki przeskok może zaskakiwać – ostatnie książki Małgorzaty Musierowicz muszą się zmierzyć z kryzysem o kosmicznej wręcz skali.

Fabuła zawsze zbudowana jest na kryzysie. Rodzi się z kwestionowania reguł świata. Tak jak w najprostszych baśniach, zwanych „bajkami magicznymi”, nie przypadkiem uwielbianych przez antropologów, gdzie cała fabuła sprowadza się do kilku prostych funkcji: zakaz – złamanie zakazu – nieszczęście sprowadzone na świat – wyprawa bohatera – przywrócenie świata do stanu równowagi.

Tymczasem nie sposób przekonująco mnożyć kryzysy w ramach jednej franczyzy. No bo ile razy można ratować ten sam świat od zagłady? W związku z tym kolejne produkcje stają się powoli czystą afirmacją zastanego porządku. Miejsce akcji zajmuje nostalgia: „Pamiętasz tę postać? A tę planetę? A to powiedzonko?”. Tam, gdzie mamy do czynienia jedynie z celebracją zastanego świata, z czystą radością powrotu do ukochanego uniwersum, nie ma już przestrzeni na fabułę. Jej miejsce zajmuje nowa, fascynująca forma wspólnotowości celebrowanej w kinowych salach, sklepach z odzieżą i przy księgarnianych półkach. Produkt służy tu już nie zaspokojeniu konkretnej potrzeby, lecz wpisaniu nas w plemienną wspólnotę. Oj, przyjemnie w niej być. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018