Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Aneksję Krymu Rosjanie zaakceptowali bez zastrzeżeń: oto odzyskaliśmy nasze ziemie, obroniliśmy rodaków przed „kijowską juntą” i „rezunami”, na dodatek bez przelewu krwi. Amok #Krymnasz ogarnął ponad 80 proc. społeczeństwa. Projekt „Noworosja” miał być łatwą powtórką. Ale stało się inaczej.
Okazało się, że o „Noworosję” trzeba walczyć, i to krwawo. „Zielone ludziki” przerzucane do Łuhańska i Doniecka nie zdołały namówić ludności do masowego zaciągu w szeregi „pospolitego ruszenia”, napływ ochotników z Rosji też niewiele dał. Gdy siły (pro)rosyjskie w Donbasie zaczęły przegrywać z ukraińską armią i oddawać terytorium, w sierpniu na front rzucono cichcem regularne jednostki Federacji Rosyjskiej. Zadanie wykonały: zatrzymały Ukraińców i zadały im duże straty.
Mantra zaczyna męczyć
Ale prezydent Władimir Putin nie adoptował donieckich uprzejmych ludzi w mundurach bez naszywek, jak to uczynił po aneksji Krymu. Nie przyznał też, że rosyjskie wojsko walczy w Donbasie. Rosja powtarzała mantrę: nie jesteśmy stroną konfliktu, tam trwa wojna domowa, to wewnętrzna sprawa Ukrainy – jednocześnie śląc ludzi i broń. Mantra sprzedawała się coraz gorzej nie tylko na Zachodzie, ale także w kraju.
Obecności rosyjskich żołnierzy nie dało się dłużej ukrywać, gdy poprzez rosyjskie sieci społecznościowe zaczęły szerzyć się wieści, że z Ukrainy wracają trumny. Wtedy propaganda sięgnęła po kolejną bajkę: tak, to żołnierze regularnych rosyjskich jednostek, ale pojechali tam dobrowolnie, biorąc wcześniej urlopy i nic nie mówiąc rodzinom.
„To lubieżni nekrofile”
Pierwsze sygnały o „ładunkach 200” (to kryptonim – jeszcze z czasów ZSRR – transportów zabitych żołnierzy; „ładunek 300” to ranni) pojawiły się już na etapie zasilania sił separatystów przez ochotników, przerzucanych z obwodu rostowskiego na Ukrainę. Także wtedy władze wypierały się swych wysłanników, dementowały informacje z sieci społecznościowych, zastraszały lub próbowały przekupić rodziny.
Dane o rosyjskich żołnierzach – poległych, rannych, zaginionych i wziętych do niewoli – zaczęto zbierać i publikować na Facebooku, na otwartej stronie gruz200.net. Grupę „Gruz 200” („gruz” to po rosyjsku „ładunek”) – liczącą dziś kilkanaście tysięcy członków – zorganizowała Jelena Wasiljewa, ekolog i obrończyni praw człowieka z Murmańska.
Grupa weryfikuje informacje od rodzin i znajomych żołnierzy. Wasiljewa twierdzi, że na Ukrainie mogło zginąć nawet 1500 Rosjan: ochotników oraz żołnierzy z regularnych jednostek armii rosyjskiej.
Protestów nie było
Największym echem odbiła się sprawa potajemnych pochówków żołnierzy z dywizji powietrznodesantowej z Pskowa. Pod koniec sierpnia w miejscowej prasie pojawiła się relacja z pogrzebu dwóch z nich – po czym dostęp do publikacji w sieci zablokowano, a redaktora gazety „Pskowskaja Gubiernia” – i zarazem lokalnego polityka – Lwa Szlosberga dotkliwie pobito.
Pobito również dziennikarzy internetowej telewizji „Deszcz” (jednego z niewielu niezależnych jeszcze mediów), którzy przyjechali na pskowski cmentarz. Nazajutrz z grobów zniknęły zdjęcia żołnierzy, a nawet nazwiska.
Pytany o tajemnicze pogrzeby, sekretarz prasowy Putina odparł, że słuchy o stratach w pskowskiej dywizji należy sprawdzić. Weryfikacja zapewne trwa, bo nowych komunikatów brak.
Za to w mediach prezentujących stanowisko władz pojawiły się wzmianki o „ładunkach 200”. W programie „Wiesti Niedieli”, w państwowej telewizji, prowadzący nazwał „lubieżnymi nekrofilami” tych, którzy szukają zaginionych na Ukrainie. Ale nie zaprzeczył, że problem jest, i że żołnierze zginęli na obcej ziemi. Z kolei państwowa telewizja Pierwyj Kanał pokazała reportaż z pogrzebu komandosa z Kostromy. „Dowództwo jego jednostki podkreśla, że Anatolij Trawkin wziął urlop” – zaznaczono.
Komitet Matek Żołnierskich (oddolna organizacja) twierdzi, że Putin wysłał na Ukrainę do 15 tys. żołnierzy. Psków nie jest jedynym miastem, do którego po cichu są zwożone trumny. Podobne wieści płyną z Astrachania, Penzy, Murmańska, Omska, Machaczkały... Obrońcy praw człowieka zwracają uwagę, że wysyłani po kryjomu żołnierze nie mają pełnych praw do świadczeń w razie ranienia lub śmierci (świadczenia nie przysługują także ich rodzinom).
Jak dotąd w Rosji nie było większych protestów przeciw ekspediowaniu żołnierzy na Ukrainę. W społeczeństwie ciągle żywa jest trauma, związana z „czarnymi tulipanami”: tak nazywano samoloty, którymi w latach 1979-89 transportowano do kraju cynkowe trumny z ciałami poległych w Afganistanie. Wtedy też obowiązywała cisza.
Pierwsze informacje o ofiarach trafiły wtedy do opinii publicznej dopiero po pięciu latach od początku konfliktu. Tysiące zabitych i okaleczonych żołnierzy z „Afganu”, a także kłamliwa propaganda stały się wtedy jednym z czynników degradacji systemu sowieckiego.
Ekspansja tak, ofiary nie
Jak społeczeństwo rosyjskie, zaczadzone #Krymnaszem, zareaguje teraz?
Opozycyjny polityk Władimir Ryżkow mówił w wywiadzie: „Rosjanom z jednej strony podoba się potęga Rosji, bardzo im się podoba przyłączenie Krymu, podoba się ekspansja. Ale z drugiej strony nie chcą za to płacić życiem swoich dzieci, swoim życiem. Chcą, żeby wielka Rosja żyła i się rozprzestrzeniała, ale nie chcą, żeby ich to uderzyło po kieszeni i żeby się pojawiły świeże groby. Tak myśli większość Rosjan i Putin o tym wie”.
Opinię Ryżkowa potwierdzają ostatnie sondaże: tylko 5 proc. popiera wysłanie wojsk na Ukrainę. „Gruz 200” może jeszcze bardziej osłabić ekspansywny zapał.