Polska wychodzi zza kulis

Fala protestów po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego to skutek konsekwentnego betonowania sceny politycznej i odmowy dialogu społecznego ze strony władzy.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Strajk Kobiet w Katowicach – siódmy dzień masowych protestów, 28 października 2020 r. / TOMASZ KAWKA / EAST NEWS
Strajk Kobiet w Katowicach – siódmy dzień masowych protestów, 28 października 2020 r. / TOMASZ KAWKA / EAST NEWS

Kiedy w 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość odzyskało władzę, usiłowało zatrzymać społeczeństwo w stopklatce. Odrzucając „pedagogikę wstydu”, zdawało się mówić Polakom, że nie muszą już gonić za zagranicznymi wzorcami cywilizacji i obywatelstwa. Niech pozostaną tacy, jacy są, pozbędą się kompleksów i zaczną korzystać z owoców transformacji po dekadach wyrzeczeń.

Rząd obiecywał, że te owoce pomoże rozdzielić bardziej sprawiedliwie. Do tego zarówno szkoła, jak i media publiczne zostały zmuszone do swego rodzaju podróży w przeszłość. Zlikwidowano bez przekonującego uzasadnienia merytorycznego gimnazja. Programy informacyjne telewizji publicznej zamieniono w tuby propagandowe rządu, jakby nie zauważając faktu, że media państwowe już od dawna nie mają monopolu na informację. Przypominało to wszystko rodzimą, uwspółcześnioną wersję „Good Bye, Lenin!”, niemieckiego przeboju kinowego, w którym syn stara się odtworzyć dla matki przebudzonej ze śpiączki po upadku muru berlińskiego pozory życia w NRD.

Wszystkie te działania, które wedle rządzących miały nas wyrwać ze szponów imitacyjnej modernizacji, złożyły się paradoksalnie na imitację przeszłości w skali kraju. Procesy społeczne nie przestały jednak biec swoim torem tylko dlatego, że rządzący postanowili zorganizować zabawę w wielką rekonstrukcję historyczną. Zresztą w samym obozie rządzącym widać było napięcia między dążeniami do petryfikacji przeszłości a potrzebą modernizacji i twórczego odpowiadania na wyzwania nowoczesności. Z punktu widzenia tego fundamentalnego sporu personalia bohaterów są drugorzędne, minister Ziobro czy premier Morawiecki są tylko wyrazicielami podziału o wiele głębszego niż walka o wpływy w obozie władzy czy porządkujący od 15 lat polską scenę polityczną i przechodzący różne fazy konflikt pomiędzy PO i PiS.

Dopóki jednak dominującą narracją obozu władzy, skierowaną do twardych zwolenników i nieco mniej przekonanych sympatyków, było hasło „pozwalamy wam być takimi, jacy jesteście”, ten fundamentalny spór można było ukrywać, a PiS mógł chodzić jednocześnie w aurze konserwatywnych modernizatorów i reakcyjnych obrońców przeszłości. Orzeczenie upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego z wadliwie powołanymi sędziami, które zakazuje przerywania ciąży w przypadku, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub jego śmierci poza organizmem matki, sprawiło jednak, że kontynuowanie tej maskarady stało się niemożliwe. Zakaz wprowadzony z przyczyn czysto ideologicznych, bez oparcia nie tylko na wiedzy medycznej, ale też z pominięciem wiedzy o jego realnych społecznych konsekwencjach, zarówno dla tysięcy kobiet, jak i dla spójności społecznej, ostatecznie obnażył fasadowość obozu rządzącego jako łaskawych, konserwatywnych modernizatorów.

W masowych protestach sprowokowanych orzeczeniem TK chodzi oczywiście przede wszystkim o zdrowie i prawa reprodukcyjne kobiet, ale skala demonstracji i postulaty protestujących daleko wykraczają poza kwestię aborcji. Dosadne „Wypierdalać!” zawiera w sobie żądanie głębokiej zmiany całego polskiego życia publicznego.


STRAJK KOBIET – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM


Strategia podpalacza

PiS wcale nie był gotowy do zakończenia gry pozorów, którą z powodzeniem uprawiał od 2015 r. Samodzielne rządy Zjednoczonej Prawicy nie byłyby możliwe bez przyciągnięcia dużego grona wyborców, którzy nie utożsamiali się z kulturowym tradycjonalizmem, ale doceniali programy socjalne rządu i ich pozytywne efekty (np. redukcję biedy wśród dzieci za sprawą 500 plus czy ułatwienie sporej części beneficjentów tego programu zmiany pracy na lepszą) i wierzyli, że twardsze negocjowanie interesów narodowych na arenie międzynarodowej może być dla Polski tylko korzystne. Po zakończeniu długiego cyklu wyborczego i reelekcji Andrzeja Dudy w obozie rządzącym zaczęła się jednak walka o wpływy pomiędzy skrzydłami: ultrakonserwatywnym i nastawionym bardziej modernizacyjnie. Pojawiła się też rosnąca w siłę konkurencja na prawym skraju sceny politycznej. Próba przeforsowania „Piątki dla zwierząt” zaostrzyła te konflikty i podziały, sprowokowała też ostre protesty społeczne. A równocześnie trwał lawinowy wzrost zachorowań na COVID-19.

Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, prezes Kaczyński postanowił zatem odzyskać inicjatywę i uciec się do sprawdzonej metody, rozniecając kolejny konflikt społeczny i dając przyzwolenie na orzeczenie TK. PiS ma już wprawę w prowokowaniu gniewu społecznego, by go następnie przeczekiwać, umacniając swoją władzę i demotywując protestujące grupy. Działał tak podczas strajku pielęgniarek, gdy poprzedni raz był u władzy, i tak samo postępował w poprzedniej kadencji podczas protestów lekarzy rezydentów czy opiekunów osób niepełnosprawnych.

Tym razem jest inaczej – zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych popiera zdecydowana mniejszość społeczeństwa, przeciwnych jest również 58 proc. wyborców PiS. Bezpośrednią przyczyną protestów nie jest też sytuacja konkretnej grupy społecznej (nawet protesty w obronie praworządności można było przedstawiać jako obronę interesów „kasty sędziowskiej” wobec niskiego zaufania do sądów przed 2015 r.), lecz konkretne, życiowe dylematy wielu rodzin, bez względu na ich przynależność klasową, sympatie polityczne czy miejsce zamieszkania.

Protestem w monolit

Protesty być może ograniczyłyby się do żądania cofnięcia skutków orzeczenia albo liberalizacji dostępu do legalnej ­aborcji, gdyby taktyka Kaczyńskiego została zastosowana w innym kontekście politycznym. Tymczasem od pięciu lat opozycja parlamentarna nie ma właściwie żadnych możliwości wpływania na stanowienie prawa, poza – od roku – ograniczonymi możliwościami wstrzymywania ustaw przez Senat. Żadne z rozwiązań znanych z innych państw, które poprawiają dialog między rządem a opozycją, jak np. specjalne dni dla opozycji podczas posiedzeń parlamentarnych, w Polsce nie istnieją. W sytuacji niemal całkowitej blokady inicjatyw opozycyjnych i bardzo ograniczonych możliwości sprawowania przez nią funkcji kontrolnych powracające protesty uliczne są właściwie nieuchronne, gdyż duża część społeczeństwa nie może liczyć na to, że jej interesy będą realnie reprezentowane w parlamencie.

Orzeczenie TK zostało również wydane w momencie, kiedy polskie protesty wchodziły w etap radykalizacji. W przypadku ruchów protestu często mówi się o cyklach, falującej dynamice od wygaszenia do wzmożenia. Wpływ mają na nią zarówno okoliczności polityczne, jak i osobiste czy personalne, zmiany demograficzne, a niekiedy też dostępność symboli lub narzędzi protestu. Ten splot czynników jest na tyle złożony, że naukom społecznym bardzo trudno przewidzieć dokładny moment wezbrania fali, choć później, kiedy się patrzy wstecz, często wydaje się to nieuniknione. Pewna prawidłowość potwierdza się jednak w różnych kontekstach politycznych – po fiasku pokojowych protestów ich kolejna fala jest dużo ostrzejsza, zwłaszcza gdy protestujący czują, że nie mają już wiele do stracenia.

W 2014 r. mieszkańcy Hongkongu protestujący przeciwko coraz dalej idącemu zmniejszaniu autonomii przez rząd w Pekinie demonstrowali, rozkładając parasolki i starając się jak najmniej uprzykrzać życie współobywatelom. Podobnie polski Czarny Protest z 2016 r. przeciwko dalszemu procedowaniu drakońskiego prawa antyaborcyjnego, choć masowy, był pokojowy, a jego symbolem był czarny parasol.

W 2019 r., kiedy Pekin zaczął ostateczny demontaż autonomii Hongkongu, demonstrujący rozpoczęli okupację ważnych miejsc publicznych i doszło do regularnych walk z policją. Po orzeczeniu TK hasło „nie składamy parasolek” zamieniło się w „wypierdalać”, a zamiast spokojnych marszy zaczęły się blokady i malowanie napisów na kościelnych murach. Choć sporo osób oburzało się na te działania, należy podkreślić, że polskie protesty są generalnie o wiele spokojniejsze niż podobne zrywy w wielu innych krajach, by przywołać tylko manifestacje francuskich Żółtych Kamizelek czy zamieszki w Hamburgu podczas szczytu G20.

Fala protestów po orzeczeniu TK okazuje się być zatem skutkiem konsekwentnego betonowania sceny politycznej i odmowy jakiegokolwiek dialogu społecznego ze strony władzy, czy to z opozycją parlamentarną, czy reprezentantami społeczeństwa. Skoro ani kanałami parlamentarnymi, ani pokojowymi demonstracjami nie da się władzy skłonić do rozmów, pozostaje radykalizacja, która jest właściwie nieuchronną konsekwencją formowania władzy na podobieństwo monolitu.

Poruszona stopklatka

Ostatnie pięć lat rządów PiS to próba utrzymania pozorów, że dzięki polityce obozu rządzącego polskie społeczeństwo zawróciło z błędnej ścieżki rozwoju na modłę zachodnią i powróciło do tradycyjnych wartości. Utrzymanie tej fasady było możliwe dzięki konsolidacji władzy i zbudowaniu kompletnie archaicznej sceny politycznej, ale te wysiłki nie zatrzymały przemian społecznych, które rozgrywały się za jej kulisami.

Gdyby obóz władzy zadowolił się takim podziałem na fasadową politykę i zakulisowe zmiany społeczne, mógłby zapewne rządzić bez większych przeszkód jeszcze długo. Część badaczek i badaczy polskiego społeczeństwa od dłuższego czasu powtarzała już, że politycy stworzyli sobie odrębną rzeczywistość, odległą od codziennego doświadczenia wielu obywatelek i obywateli. Toczą w niej spory między Polską solidarną a liberalną, PiS a PO, i jeśli przesadnie nie wtrącają się w życie codzienne, mogą liczyć na rytualne poparcie swoich elektoratów.

Przyzwalając na orzeczenie TK partia rządząca poruszyła jednak sama stopklatkę, którą tak pieczołowicie starała się utrzymać w bezruchu. Złamano zasadę „pozwalamy wam być takimi, jacy jesteście” w zamian za poparcie w wyborach. Na monolicie obozu rządzącego pojawiły się rysy, przez które dostrzec można zachodzące za fasadą zmiany społeczne.

Przedstawicielom obozu władzy było na tyle wygodnie z podziałem na fasadę i kulisy, że teraz mogą co najwyżej snuć na Twitterze opowieści o protestującej młodzieży „zostawionej sam na sam z internetem” (Joachim Brudziński) albo „wychowanej przez media III RP” (Patryk Jaki), której „obce są wartości, o których naucza Kościół”. Tymczasem badania Pew Research Center dobitnie pokazują, że Polska jest jednym z krajów o największych różnicach międzypokoleniowych, jeśli chodzi o znaczenie religii w życiu.

Tylko 16 proc. Polek i Polaków poniżej 40. roku życia deklaruje, że religia jest w ich życiu bardzo ważna, wśród osób po czterdziestce ten odsetek wyniósł 40 proc. W 2015 r. 87 proc. respondentów w Polsce określało się jako katolicy, co oznaczało nie tylko spadek o 9 punktów w stosunku do roku 1991, ale wziąwszy pod uwagę wspomniane dane o znaczeniu przypisywanym religii, jest to dla wielu osób raczej określenie przynależności grupowej czy etykieta kulturowa, a nie definicja tożsamości. Na pytanie o to, czy Polska jest dziś krajem religijnym, twierdząco odpowiedziało 56 proc. respondentów. Za kraj, który był religijny w latach 70. i 80., uważało Polskę 86 proc. badanych. Najwyraźniej respondenci rozumieli zachodzące w Polsce przemiany o wiele lepiej od rządzących.

Zmieniła się jednak nie tylko religijność Polaków, ale także ich oczekiwania wobec polityki. W 2015 r., po dojściu PiS do władzy, ale i pojawieniu się nowych formacji politycznych po prawej i po lewej stronie sceny politycznej, znacząco zmalał odsetek obywateli, którzy nie czuli się reprezentowani przez żadną partię polityczną. Niektórzy komentatorzy sympatyzujący z obozem władzy wysnuli z tego wniosek, że to PiS „upodmiotowił” Polaków, ale jest to jedynie część prawdy.

Oferta programowa i ideowa partii stała się szersza. Do tego polaryzacja sprawiła, że wyborcy zaczęli się utożsamiać z partiami o wiele silniej niż dotychczas. Jeśli zestawimy to polityczne ożywienie z próbami stworzenia monolitycznego ośrodka władzy, to okazuje się, że dzisiejsze protesty – ich radykalizm i intensywność, błyskawiczne pojawienie się postulatu nie tylko unieważnienia orzeczenia TK, ale oddania władzy przez PiS – są również pokłosiem rozbudzonego oczekiwania większego wpływu; oczekiwania, które dzisiejsza partia władzy sama pomogła rozbudzić, by następnie krok po kroku je zawodzić.

Zmiana podziałów

Bardzo prawdopodobne, że obóz władzy będzie starał się przeczekać protesty, wymęczyć protestujących i okopać się na swoich pozycjach. Ta metoda zadziałała już wcześniej kilkakrotnie. Ma jednak swoje ograniczenia, które wynikają po pierwsze z cyklu protestów i ich rosnącej intensywności, jeśli demonstrujący napotykają na ścianę, a po drugie z faktu, że tym razem bezpośrednią przyczyną wybuchu społecznego gniewu jest sprawa, która łączy ludzi z bardzo różnych opcji politycznych, środowisk i o różnych tożsamościach.

Być może PiS zdoła mimo wszystko skutecznie wziąć protestujących „na przeczekanie” albo zamknąć ich w domach, ogłaszając stan wyjątkowy lub podobne restrykcje. Polska polityka po tej fali demonstracji będzie już jednak wyglądała inaczej. Liberalizacja drakońskiego prawa antyaborcyjnego stanie się celem łączącym bardziej umiarkowanych konserwatystów, liberałów i lewicę. A to oznacza, że podział na Polskę liberalną i solidarną, który tak długo przynosił korzyści polityczne PiS i PO, obozowi władzy i dużej części opozycji, może zostać skutecznie unieważniony. PiS-owi o wiele trudniej będzie przedstawiać się jako partia solidaryzmu społecznego, z kolei liberalizm przestanie być etykietą pasującą do szerokiego opozycyjnego frontu.

Paradoksalnie podsycenie wojny o prawa reprodukcyjne nie cofa Polski w mroki średniowiecza, choć decyzja TK ignorancją w zakresie wiedzy medycznej i brakiem poszanowania dla podmiotowości kobiet rzeczywiście przywodzi czasy, kiedy polityka nie liczyła się ze zdrowiem i zdaniem obywateli. Zerwanie politycznej fasady i odsłonięcie prawdziwego konfliktu o sprawy fundamentalne katapultuje nasz kraj w sam środek globalnej wojny kulturowej między tymi, dla których głównymi zasadami organizującymi społeczeństwa powinny być pluralizm i autonomia, a tymi, którzy uważają, że mogą się one opierać wyłącznie na autorytecie władzy, choćby narzuconym. Tego zasadniczego sporu nie da się już przykryć nową fasadą ani ignorować. Polityka stanie się jeszcze brutalniejsza, ale też bliższa realnego doświadczenia obywateli. ©

Autor jest szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji im. Stefana Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020