Na odległość ramienia

Łowy na kobiety, jakie w Kolonii urządziły gangi złożone z imigrantów – i początkowe tuszowanie sprawy przez policję, media i polityków – mogą być punktem zwrotnym w niemieckiej debacie o migracji.

07.01.2016

Czyta się kilka minut

Policja patroluje wnętrze Głównego Dworca kolejowego w Kolonii. Po wydarzeniach z Sylwestra, kiedy dziesiątki kobiet zostały zaatakowane w okolicy, policja wzmocniła swoją obecność na Dworcu. Kolonia, Niemcy, 06.01.2015 r. /  / Fot. OLIVER BERG / DPA / PAP
Policja patroluje wnętrze Głównego Dworca kolejowego w Kolonii. Po wydarzeniach z Sylwestra, kiedy dziesiątki kobiet zostały zaatakowane w okolicy, policja wzmocniła swoją obecność na Dworcu. Kolonia, Niemcy, 06.01.2015 r. / / Fot. OLIVER BERG / DPA / PAP

Pierwsze relacje pojawiły się już w noworoczny poranek. 

Jednak nie były to reportaże i komentarze w gazetach czy telewizji, ani nawet suche fakty w oficjalnych policyjnych raportach. Media, te tradycyjne, miały jeszcze przez chwilę pomilczeć – dziś biją się z tego powodu w piersi i skwapliwie nadrabiają zaległości. Milczała też lokalna policja oraz politycy z Kolonii. 

Choć służbowe raporty, sporządzane od razu przez policjantów uczestniczących w tych wydarzeniach – i dziś przeciekające do prasy – przedstawiały dramatyczny obraz tego, co stało się w sylwestrową noc w centrum Kolonii, i choć jeszcze w nocy pierwsze ofiary zaczęły składać zeznania, to oficjalny komunikat kolońskiej policji z dnia 1 stycznia 2016 r., z godziny 8.57, niósł przekaz pozytywny: sylwestrowe świętowanie w mieście przebiegało „spokojnie i pokojowo”. 

Tytuł komunikatu brzmiał: „Swawolna atmosfera”.

„Czy to te nowe Niemcy?”

Mniej więcej w tym czasie, gdy na stronie internetowej policji opublikowano ów komunikat, w serwisach społecznościowych zaczęły pojawiać się pierwsze relacje ludzi, którzy w sylwestrową noc znaleźli się w centrum nadreńskiej metropolii: w okolicy dworca głównego i na wielkim placu, który dworzec, usytuowany w sercu miasta, łączy z katedrą, główną atrakcją turystyczną.

„Czy tak właśnie ma wyglądać to, na co oddałem połowę zawartości mojej szafy z ubraniami? Czy to jest ta nowa Kolonia? Czy to są te nowe Niemcy?” – pytał mężczyzna, który wraz ze swoją dziewczyną znalazł się wtedy w centrum miasta. Opisywał upokorzenie, jakiego doświadczyli, gdy musieli przepychać się przez tłum młodych mężczyzn, którzy dziewczynę obmacywali i sięgali jej pod spódnicę. 

Swoją opowieść zamieścił na profilu fejsbukowej grupy z Kolonii „Nett-Werk Köln”, gdzie na co dzień zamieszczane są informacje np. o dziecięcych ubrankach, które ktoś może oddać za darmo, albo o knajpach, które warto odwiedzić.

Relacja mężczyzny i tak była jeszcze powściągliwa i oględna. Tymczasem z kolejnych opowieści ofiar i świadków – coraz liczniejszych najpierw nadal w internecie, a potem także w kolońskich mediach lokalnych (musiało minąć kilka dni, zanim temat podjęły, początkowo jakby z wahaniem, media ogólnokrajowe, w tym telewizja publiczna) – wyłaniał się obraz coraz pełniejszy. Na policję zgłaszały się też następne ofiary, składały zeznania. 

W kolejnych dniach takich oficjalnych zgłoszeń miało wpłynąć ponad sto dwadzieścia; poszkodowanymi były głównie kobiety. Zgłoszenia dotyczyły – używając języka prawniczego – napaści na tle seksualnym, zwykle połączonej z rabunkiem; czasem też uszkodzenia ciała. Był też jeden gwałt.

Rekonstruując przebieg tej nocy w Kolonii – i posiłkując się tu głównie prasą lokalną i ogólnokrajową – odnotujmy jedno znamienne zjawisko: rzadko się zdarza, by zgadzały się ze sobą dwa tak odległe na co dzień światy, jak feministyczny magazyn „Emma” (www.emma.de – wydawany przez znaną i radykalną feministkę Alice Schwarzer) i popularny dziennik „Bild” (www.bild.de – idący tropem społecznych oczekiwań i emocji, i czasem porównywany z polskim „Faktem”, ale niesłusznie, bo „Bild” ma większe ambicje polityczne i jest gazetą poważniejszą, gdy idzie o stronę informacyjną). 

A tak jest w tym przypadku: relacje, publikowane przez te dwa źródła, „Emmę” i „Bilda”, były wyjątkowo zgodne. A komentarze? „To terror wobec kobiet”. „To skutki fałszywej tolerancji” – waliła na odlew „Emma”. „To wojna w środku Europy!” – dokładała swoje Schwarzer w komentarzu. „Bild” (jeszcze?) na taki tytuł się nie zdecydował.

„Hej, baby, fiki-miki?”

Co właściwie wydarzyło się w Kolonii? Fakty są takie: w sylwestra, późno wieczorem, na placu między dworcem głównym i katedrą zgromadził się tłum młodych mężczyzn – w relacjach: od kilkuset do półtora tysiąca. Ofiary i świadkowie relacjonują, że w pewnym momencie atmosfera zaczęła robić się coraz bardziej napięta i agresywna. Pijani młodzi mężczyźni odpalali sylwestrowe rakiety – celując także w przechodniów. Z tłumu co jakiś czas wyodrębniały się grupy kilku- lub kilkunastoosobowe, które zaczepiały młode kobiety. 

Dalej scenariusz był podobny: kobiety były zagadywane, agresywnie i z podtekstami seksualnymi („Hej, baby, fiki-miki?”). Potem zaczynało się popychanie i brutalne obmacywanie: piersi i innych intymnych części ciała. Niektóre ofiary zeznawały, że aby wydostać się z tłumu, musiały biec przez szpaler mężczyzn, którzy sięgali im pod sukienki, rwali rajstopy i majtki, obrzucali wyzwiskami. Policjantka, która miała służbę po cywilnemu, zeznała, że w pewnym momencie poczuła ręce wsuwające się jej w majtki. 

Napaściom zwykle towarzyszyły rabunki: gdy ofiary wydostały się już z tłumu, stwierdzały, że straciły telefon komórkowy, portfel itd. 

W późniejszych zeznaniach ofiar, a także w relacjach policjantów, przewijać będzie się wspólny wątek: sprawcami byli młodzi mężczyźni o wyglądzie sugerującym, że „pochodzą z obszaru arabskiego lub z Afryki Północnej” (to cytat z późniejszego komunikatu policji). Bardzo blisko tu do konkluzji, że byli to imigranci – albo od jakiegoś już czasu przebywający w Niemczech, albo pozostający nadal w procedurze azylowej.

„Ścieżki zdrowia” dla kobiet

Z relacji ofiar i świadków wynika, że choć policja była obecna na dworcu i na placu między dworcem i katedrą, to niewiele robiła. „Policjanci tylko się przypatrywali!” – grzmiała „Emma”. Ściślej rzecz biorąc: niewiele mogli zrobić, poza pocieszaniem płaczących i eskortowaniem ich poza plac. Jeden z policjantów opowiadał później dziennikarzowi o swej bezradności: że gdy próbował „zagadnąć podejrzanego”, zaraz otoczył go agresywny tłumek jego kolegów i musiał się wycofać. Przez pierwszy tydzień nie udało się aresztować ani jednego podejrzanego. Dopiero w czwartek, 7 stycznia, poinformowano, że kilka podejrzanych osób trafiło do aresztu tymczasowego.

Tamtej nocy nie pomogło nawet ściągnięcie oddziału prewencji. Jego dowódca sporządził rutynowy raport z akcji – tydzień po wydarzeniach miał on trafić do dziennika „Bild”. Oficer opisuje w nim bezradność i frustrację swoich ludzi, z których obecności sprawcy niewiele sobie robili. Za dużo „zdarzeń” działo się naraz, by mogli skutecznie interweniować przeciw tak licznemu tłumowi. Oficer przedstawia dalej – wychodząc poza język urzędowy – co widział: zrozpaczone, płaczące kobiety i zaszokowane dzieci, które najwyraźniej przyszły z rodzicami świętować sylwestra. 

Stwierdzał, w urzędowej niemczyźnie, że tłum na placu przed katedrą tworzyły „głównie osoby płci męskiej z kontekstem migracyjnym”, które strzelały rakietami do przechodniów i rzucały w nich butelkami. Około 22.45 – referował dowódca kompanii prewencji – sytuacja przed dworcem uległa zaostrzeniu. „Kobiety (...) musiały przebiegać prawdziwe »ścieżki zdrowia«, w dosłownym znaczeniu tego słowa, poprzez zalkoholizowane masy mężczyzn”.

Nie tylko Kolonia

Wszystkie te relacje do mediów ogólnokrajowych, w tym telewizji publicznej, miały trafić dopiero kilka dni później. Po części jak się zdaje dlatego, że świadomość ich skali przebijała się powoli. Ale w niektórych przypadkach, np. drugiego programu telewizji publicznej ZDF, redaktorzy przyznawali – przepraszając – że choć mieli gotowy materiał, to początkowo nie zdecydowali się na emisję.

A gdy informacje o wydarzeniach w Kolonii przebiły się już do sfery publicznej, okazało się, że podobne sceny – choć w mniejszej skali – rozgrywały się w sylwestrową noc także w innych miastach. Również w Hamburgu, Stuttgarcie, Düsseldorfie, Frankfurcie nad Menem czy Berlinie na policję zaczęły zgłaszać się kobiety, składając zawiadomienia o napaściach, których sprawcami miały być „osoby płci męskiej z kontekstem migracyjnym”. Powtarzał się tu podobny scenariusz: rabunek w miejscu publicznym połączony z brutalnym molestowaniem. 

W ten sposób mogło powstać pierwsze wrażenie, jakby nagle, w wielu miejscach Niemiec, doszło do serii skoordynowanych ataków... Ale wrażenie to raczej mylące. Zadziałał tu, jak się zdaje, następujący mechanizm: gdy wydarzenia w Kolonii – ich skala była faktycznie bez precedensu – zostały nagłośnione, wtedy media także w innych miastach zaczęły zwracać uwagę na podobne przypadki u siebie. Równocześnie na policję być może zaczęły zgłaszać się ofiary także z innych miast, które w innych okolicznościach nie poszłyby na policję, z poczucia wstydu bądź z przekonania, że perspektywa odzyskania np. komórki jest i tak nikła.

„Obtańcowywanie”

Szok, jakim dla niemieckiego społeczeństwa stała się najwyraźniej sprawa kolońska, sprawił także, że zaczęto nagle dostrzegać to, co dotąd nie było dostrzegane. Albo: co było dostrzegane, ale przemilczane, z powodów, które sprowadzić można chyba do zakazów tzw. poprawności politycznej.

Mowa o skali i charakterze przestępczości, której sprawcami są imigranci. Także tej zorganizowanej – nie kto inny, ale federalny minister sprawiedliwości Heiko Maas, socjaldemokrata, jako jeden z pierwszych postawił hipotezę, że te swoiste łowy na kobiety, do których doszło w Kolonii, mogły być „ustawką”, tj. że wielu sprawców znalazło się tam nieprzypadkowo. 

Maas wyraził też opinię, że charakter napadów, do jakich doszło w Kolonii, jest nowy – i za to został natychmiast skrytykowany: cytowani w mediach policjanci, pracujący na co dzień w terenie, zarzucili ministrowi niekompetencję. „Antanzen”, w wolnym przekładzie „obtańcowywanie”, to metoda, jaką od dawna stosują zwłaszcza gangi złożone z imigrantów z Afryki Północnej: bandyci otaczają ofiarę i zaczynają ją obmacywać w miejscach intymnych, po czym, wykorzystując strach i szok, rabują. Metoda nie jest więc nowa, tłumaczyli operacyjni policjanci swemu szefowi, nowa była co najwyżej masowa – i może zorganizowana – skala tego, co stało się w Kolonii.

Czego nie poruszył ani minister, ani policjanci, to pytanie: skoro w ciągu tygodnia nie udało się nikogo zatrzymać, to jak wygląda rozpoznanie operacyjne w środowiskach przestępczych rekrutujących imigrantów? Czy policja w ogóle je kontroluje, infiltruje? W przypadku Kolonii to pytania raczej retoryczne.

Podwójny szok 

Obserwując reakcje w serwisach społecznościowych oraz intensywność, z jaką temat komentują czytelnicy portali internetowych gazet, w istocie można tu chyba mówić o szoku. A także – powszechnym wzburzeniu. Liczba komentarzy i udostępnień tekstów prasowych w internecie po raz pierwszy idzie w tysiące – tego nigdy wcześniej nie było. Co ciekawe, biorąc kilka próbek portali i towarzyszących im komentarzy – z których przebija gniew, nie tylko na domniemanych sprawców, ale też na media, policję i polityków – można chyba stwierdzić, że większość z nich jest rzeczowa, daleka od tzw. hejtu, a ich autorami wydają się być osoby, których nie sposób zakwalifikować (i tym samym zignorować) jako „Fremdehasser” („nienawistników”; „tych, co nienawidzą obcych”) czy wręcz zwolenników skrajnej prawicy. 

Śledząc reakcje społeczne, można też postawić tezę, że szok, jaki w Niemczech wywołały wydarzenia z Kolonii, jest podwójny. Po pierwsze, to szok będący reakcją na same wydarzenia, ich masowość, bezczelność i bezkarność sprawców, bezradność policji. Po drugie, to szok – a także rozczarowanie, irytacja, złość – wywołany sposobem, w jaki policja, politycy i część mediów potraktowali początkowo problem, bagatelizując go, usiłując „zamieść pod dywan” czy też przekonując, że wśród sprawców na pewno nie było nikogo spośród tych uchodźców, którzy przybyli do Niemiec w 2015 r. Co było mało przekonujące, skoro policja nikogo nie aresztowała.

Irytację wywołały też takie komentarze polityków, jak nieszczęsnej pani burmistrz Kolonii. Podczas pierwszej konferencji prasowej, zwołanej dopiero 5 stycznia, Henriette Reker (bezpartyjna) zaczęła przekonywać, że kobiety w miejscach publicznych powinny stosować się do pewnych „reguł zachowania”, takich jak „trzymanie się na dystans na odległość ramienia od osób obcych” itd. – co wywołało furię feministek i ironiczną krytykę konserwatywnego „Frankfurter Allgemeine”, który komentował, że to jawna kpina z ofiar i powtórka schematu, że wina nie jest po stronie sprawców, ale kobiet, które rzekomo nie powinny prowokować. W internecie – na Facebooku i Twitterze – karierę zrobiło ironiczne hasło „#einearmlaenge” („na odległość ramienia”).

W ten sam wtorek, 5 stycznia wieczorem, pod kolońską katedrą odbyła się demonstracja: kilkaset osób, głównie kobiet, przyszło na wezwanie organizacji feministycznych, takich jak Notruf Köln (pomaga ona ofiarom przestępstw seksualnych). Niesiono transparenty krytykujące burmistrz Reker – i kanclerz Merkel: „Angelo Merkel, gdzie jesteś, co teraz powiesz?”.

I Merkel zabrała głos: jeszcze tego samego 5 stycznia, gdy sprawą zaczynały już żyć – bez przesady – całe Niemcy, wyraziła swą opinię, przez pośrednika. Rzecznik rządu Steffen Seibert informował, że pani kanclerz rozmawiała telefonicznie z panią burmistrz Reker, i w rozmowie wyraziła „swoje oburzenie z powodu tych odrażających napaści i ataków seksualnych, które domagają się twardej odpowiedzi ze strony państwa prawa”. Winnych trzeba znaleźć i ukarać, „bez względu na ich pochodzenie”. W międzyczasie w podobnym duchu zdążyli się wypowiedzieć znaczący politycy z wszystkich partii.

Konkluzje i konsekwencje 

A więc – koniec sprawy? Niekoniecznie.

Wygląda raczej na to, że wydarzenia w Kolonii i innych miastach, których „przepracowanie” (jak to mówią Niemcy) nabrało już własnej dynamiki, mogą mieć skutki społeczne, a może też polityczne: dla klimatu w Niemczech w kwestii uchodźców/imigrantów, dla dyskusji o obecnym kryzysie migracyjnym, a także o zdolności do integrowania nowych mas przybyszów. Bo choć już zima w pełni, w grudniu w Bawarii nadal granicę przekraczało 3 tys. osób dziennie – co, jeśli tendencja się utrzyma, może dać kolejny milion w skali całego 2016 r. O ile wiosną te liczby nie wzrosną.

Tymczasem jeżeli nawet okaże się, że wśród sprawców z Kolonii – jeśli zostaną ujęci – nie ma imigrantów przybyłych w 2015 r., lecz że chodzi o osoby, które przybyły wcześniej, to aktualne pozostają pytania – stawiane coraz częściej – o zdolność państwa do skutecznej integracji tak wielu imigrantów. Oraz o warunki integracji, w tym: czy przybysze mają się dostosowywać kulturowo w kwestii np. stosunku do kobiet. 

Wprawdzie Angela Merkel zapewnia nieustannie – ostatnio w orędziu noworocznym – że Niemcy „dadzą radę”, gdyż „są silnym krajem”, i że nie zamierza zmieniać swojej polityki. Ale „damy radę!” to tylko hasło. Pytanie: co ono znaczy? Niemcy są rzeczywiście dość bogate, aby zakwaterować, ubrać i nakarmić ponad milion ludzi, którzy przekroczyli ich granicę w 2015 r. (choć widać, że z coraz większym trudem). Ale integracja to przecież nie tylko dach nad głową i jedzenie. Udana integracja – jej warunki wyjściowe – to znajomość języka i miejsce pracy (i to raczej nie za euro na godzinę w myjni samochodowej – aspiracje imigrantów są przecież wyższe). Jak dotąd to się udawało – aż połowę z dwóch milionów stworzonych ostatnio w Niemczech miejsc pracy obsadzili imigranci. Ale rynek pracy nie jest nieograniczony, a jak uświadomiły wydarzenia w Kolonii, powiększają się tzw. społeczności równoległe, wobec których w pewnych sytuacjach bezradne mogą być nawet siły odpowiedzialne za bezpieczeństwo wewnętrzne.  

Tymczasem zwłaszcza w Niemczech, w hierarchii społecznej Niemców, to właśnie poczucie bezpieczeństwa sytuowało się zawsze bardzo wysoko jako wartość nie tylko pożądana, ale też oczekiwana – od państwa i jego instytucji. Dziś coraz więcej Niemców wydaje się mieć wątpliwości, czy wartość tę uda się zachować. Na pewno zaś coraz więcej ludzi – to wynika z sondaży – przestaje ufać politykom (i mediom), jeśli idzie o takie kwestie jak uczciwe informowanie o problemie imigracji. Wydarzenia z Kolonii zapewne pogłębią ten kryzys zaufania. 

Bezalternatywność?

A czy będą mieć także konsekwencje polityczne? Jeśli – to raczej nie poprzez zmianę konstelacji partyjno-politycznej. Wprawdzie w marcu odbędą się wybory do trzech landtagów (parlamentów krajowych), w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i Saksonii-Anhalt, a potem, we wrześniu kolejne: w Berlinie i Meklemburgii. Jednak nawet gdyby do wszystkich sześciu landtagów weszła antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec, niewiele zmieni to układ sił. Może się nawet okazać, że paradoksalnie wzmocni to pozycję Merkel – jako kanclerza, dla którego w tej chwili nie ma alternatywy ani w obozie chadeckim (CDU/CSU), ani w jakiejkolwiek innej niż obecna konstelacji koalicyjnej.

To bezalternatywność dla jej osoby może być największym atutem Angeli Merkel w zaczynającym się roku, nie zaś przekonanie o słuszności jej strategii ze strony obywateli i polityków – bo w jednej i drugiej grupie coraz więcej jest tych, którzy wątpią w jej, nazwijmy to, wizję nowej „niemieckiej osobnej drogi” w kwestii imigracji (osobnej także coraz bardziej w Unii). Zarazem trudno jest na dłuższą metę rządzić wbrew obywatelom i trudno jest rządzić obywatelami, których zaufanie do struktur własnego państwa, w tym policji, będzie spadać. 

W tym momencie na pewno widać jedno: „sylwestrowy horror” w Kolonii może stać się punktem zwrotnym w niemieckiej debacie o imigracji. Ale w jaki sposób, to rzecz otwarta.


Tekst pochodzi z kolejnego numeru "Tygodnika Powszechnego", który w kioskach i salonikach prasowych wyjątkowo już w kioskach i salonikach prasowych.

Okładka \"Tygodnika Powszechnego\" 03/2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016