Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tytuł okazuje się mylący, bo w tym, co pokazuje dokument „Tańcząc Pinę”, wcale nie chodzi o ślepe naśladownictwo choreografki i tancerki z Wuppertalu. Dekadę po jej śmierci dwa zupełnie różne zespoły, złożone z wykonawców o bardzo różnych rodowodach, próbują odnaleźć istotę jej twórczości. Nie dążą jednak do nadludzkiej perfekcji czy bezwzględnego podporządkowania starym i nowym mistrzyniom. Chodzi bardziej o szacunek dla indywidualności każdego z artystów.
- „TAŃCZĄC PINĘ” – reż. Florian Heinzen-Ziob. Niemcy 2022. CANAL+ online
Dzisiaj, pod wpływem burzliwych debat na temat zależności i przekroczeń w sztukach wszelakich, co chwila zapalają się nam ostrzegawcze światełka. Tymczasem styl pracy zmarłej w 2009 roku Bausch oceniany jest po latach w samych superlatywach – i chce się wierzyć, że nie tylko na użytek filmu Floriana Heinzena-Zioba. Mówią tak między innymi byłe tancerki Piny, które przygotowują nowe wersje jej spektakli w różnych częściach świata: „Ifigenię w Taurydzie” na deskach Semperoper Dresden i „Święto wiosny” w senegalskim École des Sables, gdzie spotykają się młodzi tancerze z czternastu krajów afrykańskich. Z jednej strony mamy więc ociekającą przepychem budowlę teatralną, z drugiej – surowy, spalony słońcem pejzaż. Wszędzie unosi się duch Piny, lecz bohaterowie na każdym kroku podkreślają, iż nie chodzi im o kultywowanie sekciarstwa.
ANITA PIOTROWSKA POLECA, CO ZOBACZYĆ, W KAŻDY WEEKEND >>>
W sumie dzieje się niewiele: wspominki, pogadanki, wyznania i próby, próby, próby… Dla wykształconych klasycznie bądź niewykształconych wykonawców „tańczenie Piny” jest jak mówienie w innym języku. Trzeba nauczyć się specyficznej ekonomii ruchu, czerpać z osobistych i zbiorowych doświadczeń, najtrudniej jednak być „perfekcyjnie nieperfekcyjnym”. I co to właściwie znaczy, że muszą nagle wyłączyć kontrolę nad sobą – tę spod znaku „jak wypadnę”?
Doskonałość à la Pina nie polega bowiem na tym, że trzeba koniecznie zabłysnąć. Prawdziwe jej dziedzictwo to praca na własnej wrażliwości, odmienności, wręcz nieporadności, choć jakoś nie słyszymy nawoływań do ryzykownych przekroczeń w imię artystycznego efektu, osiąganego za wszelką cenę. Również słowo „poświęcenie” nabiera w tym kontekście nieco innych odcieni. Dodatkowo, w trakcie pracy nad przedstawieniami, nadchodzi pandemia, komplikując artystyczne plany i wynosząc ten dokument na jeszcze inny poziom refleksji.
Z wypowiedzi tańczącej młodzieży i ich choreografek wyłania się właśnie ów bardziej ludzki aspekt tańca współczesnego. Nie przypadkiem w obu przygotowywanych spektaklach znajdziemy tak wiele scen upadania. Mowa jest także o tym, jak bardzo „ciałopozytywny” był teatr Bausch, zanim stało się to modne. Nie było w nim na przykład brutalnej selekcji „po warunkach”, co nie tylko dawało szansę artystom i artystkom odrzucanym przez inne zespoły z racji nieprzepisowej fizyczności, ale i stanowiło wartość dodaną dla samego spektaklu.
Dokument Heinzena-Zioba zrobiony został z podobną pokorą i niczym nie przypomina filmowego poematu w 3D, czyli arcydzielnej „Piny” Wendersa. Dostajemy znacznie bardziej klasyczny i kameralny film o sztuce, bliższy raczej podgatunkowi zwanemu making of, czyli zapis twórczego procesu. I chociaż samo powstawanie spektakli może wydawać się laikom mało efektowne, warto zaczekać na finał – podwójny i naprawdę wspaniały.