Drzewa Andreasa von W.

05.07.2021

Czyta się kilka minut

Są białe, ulepione z papier mâché. Unoszą się w powietrzu, korzeniami zwrócone do nieba, a koronami ku ziemi. Są jak zjawy, jak duchy drzew. Jak pamięć o drzewach.

Jego dziadek był zastępcą Ribbentropa. Sądzono go w Norymberdze.

Jego ojciec był posiłkowym obrońcą w procesie dziadka – w jedenastym, przedostatnim norymberskim procesie. Dziadka skazano na siedem lat.

Jego babcia nie wyrzucała opakowań z pergaminu. Zostało jej to z czasu wojny – nosiło się pergamin przy sobie, bo mogli gdzieś rzucić masło na wagę. Albo smalec. Doszedłby do niej w kolejce kawałek masła, a ona bez pergaminu?! Zbierała te opakowania do końca życia. Dziwny nawyk jak na żonę wiceministra Trzeciej Rzeszy.

Jego ojciec i stryj walczyli na froncie wschodnim.

Jego stryj zginął w Borach Tucholskich w drugim dniu drugiej wojny światowej. Polacy strzelali z góry, przywiązani pasami do wierzchołków drzew. Przyjaciel stryja mówił, że było to nieprzyjemne.

Ojciec zawsze wiedział, co należy zrobić. Pił kiedyś kawę z kolegami w sztabie pułku, w Rosji, pod Carskim Siołem. Rozmawiali o czymś, o niczym ważnym, i nagle wstał jeden z oficerów. Wyjął rewolwer. Strzelił w portret Adolfa Hitlera. Oficerowie zamilkli. Patrzyli po sobie, jakby sprawdzając, czy w pokoju są sami swoi. Przerwał milczenie jego ojciec. – Myśleć będziemy później, teraz zrobimy to, co on. Wyjął rewolwer, po nim strzelili wszyscy. Nikt nie doniósł, to zrozumiałe.

Ojciec wiedział, jakimi słowami należy mówić.

Mówił na przykład: – Wszyscy byliśmy mordercami.

Albo: – Przed sobą udawaliśmy, że nie wiemy.

Albo: – Nie wiedzieliśmy, wiedząc wszystko.

Szkło było kuloodporne, osłaniał nim ślady po pociskach. Wyglądało to trochę jak obraz – fragment muru, beton albo cegła i mały, ciemny, złowrogi otwór. Albo jak tablica pamiątkowa. Nad tablicą czy obrazem umieszczał napis: RANY PAMIĘCI.

Mówił, że chodzi o rany ofiar i rany sprawców. Pamięć cierpienia i pamięć o dokonanej zbrodni.

Mówił, że to archeologia dwudziestego wieku.

Powiesił szkła w kilku europejskich krajach. W Warszawie na ulicy Bielańskiej, na murze dawnego Banku Polskiego. Bank był redutą powstańczą w czterdziestym czwartym roku, bronił się przez cztery tygodnie. Cała elewacja pokryta była śladami kul, dość długo zastanawiał się, które wybrać.

Szkło wisiało przez jakiś czas, potem zniknęło, nikt nie wie, gdzie jest teraz.

Nie powiedziałam mu, że w Warszawie ślady kul nie zwracają na siebie niczyjej uwagi. Nawet pod szkłem. Są codziennością, banalnym szczegółem w pejzażu miasta.

Miejsca codziennej nieuwagi, powiedział ktoś.

W Belgii rany pamięci były schowane w drzewach – dębach, grabach i jesionach. Były odłamkami szrapneli. Utkwiły w pniach podczas walk o Ardeny w zimie, w czterdziestym czwartym roku. Z czasem zarosły, jak rany, które się zabliźniają. Cieśle szukali ich wykrywaczami metali. Żeby piły nie tępiły się podczas wycinki.

Dowiedział się o tym od jednego z cieśli.

Kupił kilka pni i wykrywacze metalu.

Pokazał wszystko na wystawie. Zwiedzający mogli badać drewniane eksponaty, posłuchać odgłosu szrapnela i dotknąć ręką rany pamięci.

Jeden kraj nie zgodził się na umieszczenie tablicy. Duńskie Muzeum Oporu było zdania, że inni ucierpieli bardziej, porównanie z Danią byłoby niestosowne.

Podróż do Danii była mimo to pożyteczna. Od duńskiego historyka dowiedział się o niemieckim lesie.

Był to bukowy las. W korze drzew były wyryte czyjeś imiona, daty, czasami ptak. Zostawili je wojenni jeńcy i robotnicy przymusowi. Nocowali w obozie, pracowali w Volkswagenie. Fabryka była w Wolfsburgu, w pobliżu lasu.

W fabryce pracowało dwadzieścia tysięcy najemnych robotników.

Zobaczył w tych drzewach pomnik, który zasługuje na opiekę i trwanie. Podzielił się refleksją z władzami miasta, ale myśl o pomniku nie zrobiła na nich wrażenia. Władze zawiadomiły go, że drzewa będą wycięte – wymaga tego dobro lasu.

Kupił papier, jakiś specjalny, japoński, i zrobił frotaże, kopie drzew. Przykłada się papier i trze się – grafitem, ołówkiem albo węglem. Powstaje rysunek. (Max Ernst położył papier na drewnianej podłodze, ołówkiem zrobił odcisk i ukazał się tajemniczy las, tak przynajmniej mu się zdawało).

Na jego frotażach ukazała się kora drzew, a w niej imiona, cyfry, gwiazdki, flagi, był ptak, gołąb chyba…

Pojawiło się imię – Eduard, pisane cyrylicą. I cyfra – 18. I słowo – liet, też cyrylicą. I data – 29 maj 1944.

Osiemnastoletni Rosjanin zawiadamiał świat o swoim istnieniu.

Z lewej strony, koło imienia, był kwiat. Róża, precyzyjnie wycięta – z łodygą, płatkami i liśćmi.

Róża i słowa były bardzo nisko, Eduard rył kawałkiem szkła leżąc na ziemi.

Drzewo ścięto.

Pień z Eduardem przewieziono do miejskiego muzeum.

Pień zaczął próchnieć i gnić, kora odpadała płatami. Miasto Wolfsburg spytało go o radę. Powiedział: odtwórzmy pień w metalu, w brązie najlepiej. Jak rzeźbę, jak pomnik.

Nie wyrzeźbił drzewa-pomnika.

Wróciła choroba, rak krwi.

Zmarł 13 czerwca 2008.

Pień przewieziono do pracowni rzeźbiarki Sabriny H.

Zabezpieczyła korę, jak się konserwuje obraz. Pracowała długie miesiące. Zafrapowała ją róża, kunsztownie wyrzeźbiona. O kim ten chłopak myślał, leżąc pod drzewem? Dla kogo był kwiat? Dla dziewczyny? Dla matki?

Sabrina H. zawiozła pień do odlewni brązu.

Zrobiono negatyw z silikonu, pozytyw z wosku i odlano metal.

Powstał pomnik pnia.

Z czytelnym napisem – Eduard 18 liet…

Umieszczono go w centrum miasta na placu Sary Frenkel.

(Urodziła się w Lublinie. Była w Volkswagenie na robotach, pracowała w fabrycznym żłobku. Były tam dzieci przymusowych robotnic. Prawie wszystkie umarły – z głodu, brudu i chorób. Na miejskim cmentarzu jest kamień poświęcony dzieciom).

Chciał pamiętać rany oprawców i rany ofiar. Wierzył, że pamięć o cierpieniu czyni człowieka lepszym.

Dwa lata temu zadźgano nożem jego młodszego brata. Nożownik pamiętał, że ich ojciec kierował zakładami, w których powstawała trująca substancja. Użyto jej w Wietnamie podczas wojny. Nożownik był przeciwnikiem wojny oraz całej rodziny von W. Wolałby zabić ojca, ale już nie żył. Zabił syna. Wiadomo, gdzie kupił nóż i jakim pociągiem przyjechał do Berlina.

Prace Sabriny H. stoją na placach i dziedzińcach, jej biały koń jest w muzeum (ostatnio z czarnym napisem – WIĘCEJ BIELI!).

Czasami pisze wiersze.

W wierszach lepiej rozumie siebie samą i swoje myśli.

Była na cmentarzu. Położyła Andreasowi kilka róż i opowiedziała o naszych rozmowach. Wiedział już o nich i nie był zdziwiony.©

Dziękuję Sabrinie Hohmann, żonie Andreasa von Weizsäckera, za nasze niekończące się rozmowy. Instalacje „Rany pamięci” Andreas von W. realizował z Beate Passow. Wnikliwa analiza ich pracy jest w książce Justyny Balisz-Schmelz „Przeszłość niepokonana”, Kraków 2018.

O miejscach nieuwagi pisał Walter Benjamin.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i reporterka związana z „Życiem Warszawy”, „Polityką” i „Gazetą Wyborczą”, a od grudnia 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka wielu nagród, odznaczona Orderem Ecce Homo za „popularyzację uniwersalnych wartości moralnych”,więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2021