Droga pani Maczkowa

Napisany na zetlałej kartce, przeleżał w prywatnej szufladzie prawie 75 lat: list z krakowskiego getta. Jaką kryje tajemnicę?

23.05.2016

Czyta się kilka minut

List Maurycego Sonnenscheina do Wiktorii Maczek z 7 listopada 1942 r.  / Fot. Zbiory rodzinne
List Maurycego Sonnenscheina do Wiktorii Maczek z 7 listopada 1942 r. / Fot. Zbiory rodzinne

Nigdy wcześniej nie opowiadała tej historii, nigdy publicznie.

Bogusława, z domu Maczek, wyjmuje list. Kartka, wielkości strony z zeszytu, sprawia wrażenie kruchej: papier jest przetarty, zrudziały. Bogusława boi się, że wkrótce rozpadnie się jej w rękach, zetleje, zniknie. A z nim historia, której jest dziś jedynym świadkiem.

Jedynym żyjącym. Drugim jest ta kartka: list z getta w Krakowie-Podgórzu, napisany 7 listopada 1942 r. Bogusława dostała go od mamy Wiktorii. Ona była adresatką, przechowała go (zamiast zniszczyć – tak byłoby bezpieczniej) i jest jedną z kilku osób występujących w tej historii. Bogusława, rocznik 1933, w liście zwana Władzią (czemu, o tym za chwilę), była obserwatorem wydarzeń, śledzącą je ze stołeczka w matczynej kuchni.

Owszem, pamięć dziecka jest zawodna. Ale jest list. Jedna kartka, lecz pełna treści.
Ten, kto ją zapisał, z obu stron, użył pióra. Miał staranny charakter pisma. I był jakby powściągliwy: nie ma tu emocji, dramatyzmu. A w każdym razie, nie ma na pierwszy rzut oka. Gdyby nie treść, można by sądzić, że autor traktuje go jak zwykłą korespondencję.

Czy dlatego, że po trzech latach niemieckiej okupacji pewne rzeczy się opatrzyły? A może autor cenzurował emocje? Jeśli tak, to czy dla własnej równowagi psychicznej, czy po to, by nie martwić adresatki? A może zakładał, że ona wie sporo, np. od człowieka (Bogusława nazwie go „umyślnym”), któremu powierzył list? Jeśli tak, nie było sensu tracić cennego miejsca na sprawy znane.

W każdym razie jest tu dość informacji, aby skończyło się to źle dla nich wszystkich, jeśli kartka wpadłaby w ręce Niemców. Nie tylko dla Maurycego Sonnenscheina, który list napisał. Również dla Wiktorii Maczek i jej córki. A także Stanisława Sęka, który – wiele na to wskazuje – nosząc ze wsi Czernichów (25 km na zachód od Krakowa) do getta paczki z żywnością dla Maurycego, wracając zabrał list, by oddać go wdowie Maczkowej, swej krewnej. Jednego możemy być pewni: Maurycy Sonnenschein im ufał. A oni jemu.

Ale najpierw list. Na górze widnieje data: „7 XI 1942”. Dalej czytamy:

„Droga Pani Maczkowa!
Przepraszam bardzo, że dopiero dziś potwierdzam odbiór paczki, za którą serdecznie dziękuję, otrzymałem wszystko prawie w porządku. W międzyczasie było wysiedlenie z Geta [pisownia oryginalna] i byłem już w transporcie, ale chwała Bogu zostałem uratowany i pracuję nadal na starej placówce t.j. w Zbrojowni.
Cieszę się bardzo, że tak Pani jak również Władzia jesteście zdrowe. Dla Władzi poślę co tylko będę mógł na gwiazdkę. Jeżeli Pani coś potrzebuje z rzeczy żony, to proszę sobie wziąść bez żadnego krępowania, zrobi mi Pani tem wielką przysługę i przyjemność, bo niczem innem nie jestem w możności się zrewanżować. Może Pan Bóg da że wkrótce się zobaczymy, to o różnych sprawach porozmawiamy, bo listownie nie wszystko da się pisać.
Jeżeli Pani ma możność, to proszę coś mi napisać, bo to jest jedyna moja przyjemność, jak z Czernichowa otrzymuję jakie wiadomości.
Jeszcze raz serdecznie Pani za wszystko dziękuję. Pozdrawiam Panią jak również Władzię serdecznie.
Życzliwy
Maurycy Sonnenschein
Kraków, Krakusa 15/3”.


Poniżej zdanie, podkreślone: „Załączam kopertę zaadresowaną na odpowiedź”. Pod nim drugi dopisek: „Jeżeli Pani będzie posyłać ubranie, to Staszek Sęk zna adres, gdzie można posłać”.

Bogusława 

– Byłam przy tym. Siedziałam na moim stołeczku, a on stał i mamusia stała – wspomina dziś Bogusława, lat 82.

Nie pamięta, który to był rok: 1940, 1941? Jakoś wtedy, gdy poszła fama, że Niemcy tworzą getto i nakazali, aby wszyscy Żydzi tam poszli. Zbierali się więc też Żydzi z Czernichowa.

Nie była to duża wieś (dziś 2 tys. mieszkańców), ale od średniowiecza będąca ośrodkiem administracyjnym dla okolicy (już w XV w. stanął tu gotycki kościół). W 1860 r. powstała tutaj Szkoła Praktyczna Gospodarstwa Wiejskiego, pierwsza taka na ziemiach polskich, kształcąca początkowo głównie synów ziemian. Rynek pośrodku wsi, z wzniesionym po 1918 r. pomnikiem niepodległości, służył jako targ i miejsce uroczystości. Tu 11 listopada, w drugiej połowie lat 30., zadebiutowała Bogusia: wyrecytowała wiersz.

Bogusława pamięta, że żyła tu też społeczność żydowska. Jak duża, nie wie: – Berek miał sklep, ktoś inny karczmę... – wylicza.

Ale pamięta, że gdy wybuchła wojna, do wsi zaczęli przybywać wygnańcy. Dwojacy: „poznaniacy” (tj. wysiedlani mieszkańcy Wielkopolski, kierowani do GG) i Żydzi. Wspomina: – To było wtedy, gdy Niemcy wyrzucali Żydów z Krakowa. Dlaczego, nie wiem, ale tak mówiono. Wielu rozproszyło się po wsiach wokół. Jeszcze nie musieli iść do getta, nie musieli się ukrywać. Pewnie myśleli, że tu na wsi przetrwają. Ludzie wynajmowali im pokoje. W piątym domu za nami mieszkała pani, która miała w Krakowie sklep z orderami. Gdy byłam u niej, dała mi paczuszkę z tymi medalami. Nie pamiętam już, co z nią zrobiłam... U kolejnych sąsiadów też ktoś mieszkał.

– I także on, pan Maurycy, przyjechał wtedy do Czernichowa z Krakowa – dodaje.

– To było małżeństwo, bezdzietne. Nie pamiętam, u kogo mieszkali... Może u Berka?

– W każdym razie – mówi – wszyscy ci Żydzi niedługo zostali, bo im Niemcy zaraz kazali iść do getta. Ale zanim odeszli, prosili ludzi, by wzięli od nich cenne rzeczy, na przechowanie.

– Po wojnie żaden nie wrócił. Wszyscy zostali zamordowani – Bogusława milknie.

Maurycy i Wiktoria

Nadal ma przed oczami tę scenę, bo, jak mówi, jest wzrokowcem.

Bogusława: – Siedziałam na stołeczku, a on stał przy piecu. Mamusia go zapraszała, żeby usiadł. Powiedział: „Pani Maczkowa, nie będę siadał, mam mało czasu, idziemy do getta, może jak Pan Bóg da, to się zobaczymy...”. Tak to pamiętam. Wysoki, zwyczajnie ubrany.

Wspomina: – Stał więc w płaszczu, naprzeciw mamusi. Prosił, by wzięła od niego taką szkatułkę, aby ją przechowała. Nie wiem, co w niej było. Kosztowności, złoto? Tego mama mi nigdy nie powiedziała. Namawiał. Mamusia odmówiła, nie chciała przyjąć. Bała się. Słyszałam, jak mówiła: „Bardzo pana szanuję, panie Maurycy, ale nie mogę, mieszkam sama z dzieckiem, nie mam męża...”.

– To było wtedy, jak przyszedł po raz pierwszy – precyzuje Bogusława. – Bo on był u nas dwa razy. Za pierwszym, gdy chciał zostawić to pudełko. Ale że mamusia się nie zgodziła, zabrał je z powrotem. Pewnie gdzieś indziej zostawił.

Gdy zjawił się ponownie, ona też przy tym była: – Następnego dnia znów przyszedł. Powiedział: „Pani Maczkowa, w takim razie zostawię rower i rzeczy mojej żony”. To mamusia się zgodziła. Zostawił więc taką czarną walizeczkę. W niej, pamiętam, bieliznę damską, piękną: bluzeczki i haleczki, chyba z jedwabiu. I firanki. I jeszcze obrus. A może dwa?

Bogusława: – Chciał też zostawić maszynę do szycia, Singera. Ale mamusia znów się nie zgodziła. Bała się, że jak ktoś zobaczy, będą komentarze, skąd maszyna. Bo za okupacji mamusi nie było już stać na Singera. Przed wojną... O, przed wojną mamusia mogłaby sobie sto takich maszyn kupić! Ale wtedy to my już byłyśmy spauperyzowane. No więc, on powiedział: „Trudno, szkoda”. Dał maszynę sąsiadom. I pożegnaliśmy się, do lepszych czasów.

– Aha, i jeszcze plecak zostawił – dodaje. – Solidny, pusty. Mama potem go komuś dała... Ten rower, męski, był bardzo porządny. Uczyłam się potem na nim jeździć. Ile razy w rowie lądowałam! Potem mama go komuś pożyczyła i przepadł. Wszystkim pożyczała...

– Gdy oni rozmawiali – przypomina sobie Bogusława – on najpierw mówił do mamusi: „pani Maczkowa”, a ona do niego: „panie Maurycy”. A potem on do niej: „Wiktorio”. Z tego by wynikało, że się wcześniej znali. Ale skąd? Przecież on nie był stąd...

Dlaczego więc Maurycy przyszedł do wdowy Maczkowej, by zostawić u niej swoją szkatułkę? Bogusława: – Nie wiem... Może Berek mu podpowiedział? On miał sklep kolonialny. Znał nas, bo gdy jeszcze żył tata, on i Berek handlowali. Tatuś miał masarnię. Może więc ten stary Żyd Berek poradził mu, że może iść do Maczkowej, bo to uczciwa osoba?

Paczki z Czernichowa

Bogusława precyzuje: był jeszcze płaszcz: – Za drugim razem zostawił też palto męskie. Mama mu je potem do jednej z paczek zapakowała. To była ogromna paczka.
Ile w sumie było tych paczek?

Bogusława sięga po zetlałą kartkę, zastanawia się: – Przed tym listem mamusia posłała mu do getta chyba trzy lub cztery paczki. A po liście też kolejne wysyłała. Ale nie pamiętam, ile ich było, jedna czy więcej.

Wylicza: – W każdej paczce była cebula, może ze dwa kilo. Do tego czosnek i smalec.

Porządny, ze skwarkami, utopiony w garnku. I boczek: mama go kupowała, jak ktoś zabił świnię, nielegalnie. I chleb był, mamusia sama piekła. I może jakiś placek? Zwykle to taka paczka była... – Bogusława rozkłada ręce, odmierza. – I może inne warzywa czy owoce? Bo miałyśmy własny ogród i sad, cebulę z tego ogródka.

– Cebula była wtedy cenna – dodaje. – U nas w Szkole Rolniczej stacjonowali niemieccy żołnierze. My, dzieci, brałyśmy po kilogramie cebuli i szłyśmy do nich, a oni w zamian dawali nam suchary i czekoladę.

– A myśmy nie mogły go przecież ukryć – powie nagle Bogusława, jakby chciała usprawiedliwić matkę i siebie. – Bo jak? Zajmowałyśmy połowę domu, a drugą ciocia z synami. Jeden z nich, Władek, był krawcem. Stale po domu ktoś chodził, tam i z powrotem, bo do Władka przychodzili klienci. Nie mogłyśmy przyjąć pana Maurycego...

– Ale przynajmniej paczki dochodziły – dodaje.

Staszek

Jak paczki trafiały do getta? Tego Bogusława nie wie: – Musiał być ktoś, kto je woził – zastanawia się. – Przecież mamusia sama ich nie woziła... Ale nie wiem, kto.
Wiemy jedno: trasa z Czernichowa na krakowskie Podgórze, pod getto, to była wyprawa: tam i z powrotem jakieś 65 kilometrów. Wydaje się, że jedynym możliwym środkiem transportu mógł być rower. Przecież za okupacji nie kursował ów słynny wesoły autobus Szkoły Rolniczej, którym przed wojną ziemiańscy synowie ruszali „na ubaw” do Krakowa. Jeśli ktoś ze wsi wybierał się do miasta, a autobus jechał, można się było zabrać.

Tak właśnie, w 1935 r., w swoją ostatnią drogę do Krakowa wyruszył Mieczysław Maczek. Rocznik 1879, człowiek zamożny, właściciel masarni. A wcześniej emigrant zarobkowy w USA i Francji, który na przełomie lat 20. i 30. wrócił do rodzinnego Czernichowa i poślubił młodszą o 18 lat Wiktorię. Ich małżeństwo, szczęśliwe i dostatnie, miało potrwać niespełna trzy lata.

Ale o tym za chwilę. Teraz mamy listopad 1942 r., Maurycy mieszka w getcie przy ul. Krakusa 15 i pracuje w „Zbrojowni”. W liście potwierdza odbiór paczki: „otrzymałem wszystko prawie w porządku”.

Tylko – jak?

Wydaje się, że dla pytania, jak paczki trafiały do getta, kluczowe mogą być dopiski na końcu listu. Najpierw, gdy Sonnenschein pisze, że załącza „kopertę zaadresowaną na odpowiedź”: to sugeruje, że relacja między nim i tajemniczym łącznikiem nie polegała np. na wyrzuceniu paczki z tramwaju (podgórskie linie jechały przez getto; z prac historycznych wiemy, że bywało, iż pomagający wyrzucał paczkę czekającej osobie), lecz że istniała tu komunikacja zwrotna. Maurycy prosi też Wiktorię, by przesłała mu ubranie (płaszcz?), a wcześniej, by mu coś napisała, „bo to jest jedyna moja przyjemność, jak z Czernichowa otrzymuję jakie wiadomości”. Czy więc wcześniej otrzymywał od niej listy? Bogusława się zastanawia: – Tego dobrze nie pamiętam... Ale wydaje mi się, że mamusia do niego jakieś listy pisała, że wkładała do paczek... Pewności nie mam.

I drugi dopisek: „Jeżeli Pani będzie posyłać ubranie, to Staszek Sęk zna adres”.
Stanisław Sęk był krawcem, krewnym Wiktorii i Bogusławy. Miał wtedy 29 lat. Wysoki, żylasty, małomówny: takim pamiętają go ci, którzy zdążyli go poznać.

– Kto wie, może to wujek Staszek nosił? – rozważa Bogusława. – Był młody... Dużo by ryzykował, miał już wtedy rodzinę. Jak się tak zastanawiam, to myślę, że to musiał być on. Komu innemu mama by ufała?

Gdy spotykamy się kilka dni później, Bogusława mówi, że rozmawiała z córką Sęka, Barbarą: – Niestety nic nie pamięta, urodziła się w 1940 r. Pytałam, ale odparła, że była dzieckiem. I że tata niewiele mówił o wojnie. Że kiedyś uciekał przed Niemcami, przez jakiś płot... I tyle.

– Gdyby przyszło komuś do głowy, żeby wcześniej Staszka zapytać – żałuje Bogusława. – Nikt już nie żyje, wszyscy poumierali.

– Ostatnia moja rozmowa z mamą o panu Maurycym – dodaje – była już po wojnie. Mama wróciła od sąsiadów i mówi do mnie: „Mieciu, pan Sonnenschein nie żyje!”.

– Było to tak – precyzuje. – Synowie z drugiej połowy domu, zmyślne chłopaki, mieli radio. Zresztą przez całą wojnę, choć nie wolno było. I to było wtedy, jak w Krakowie trwał proces komendanta obozu w Płaszowie. Czy go transmitowali? W każdym razie oni zawołali mamę: „Wikta, przyjdź szybko, w radiu mówią o Sonnenscheinie!”. Bo na procesie pytali tego Niemca: „Dlaczego zabił pan Sonnenscheina?”. Nie wiem, co odparł. Ale tak mama się dowiedziała, że on zginął.

Miecia

W liście z 7 listopada 1942 r. Maurycy pisał: „Cieszę się bardzo, że tak Pani jak również Władzia jesteście zdrowe. Dla Władzi poślę co tylko będę mógł na gwiazdkę”.
– On sobie moje imię pomylił – tłumaczy 82-latka. – Bogusława, Władysława... Pisze, że „na gwiazdkę” coś przyśle. Ale nie przysłał.

– Bo to było tak – dodaje – że na mnie wszyscy w Czernichowie mówili „Miecia”, po ojcu. Zresztą nawet jak teraz przyjeżdżam, starsi znajomi tak mnie nazywają. Bo mama zaczęła tak mówić do mnie, od kiedy umarł tata. A potem też inni. Miałam dwa lata, jak zmarł, i mamusia chciała tak, no, przedłużyć... – Bogusława milknie, głos się jej załamuje. Milczy przez dłuższą chwilę.

Niewiele ma pamiątek po ojcu, którego prawie nie znała. Jest wśród nich zdjęcie zrobione w Paryżu: mężczyzna w sile wieku, w garniturze i kapeluszu. Podpiera się ręką pod bok. Widać, że jest pewny siebie.

Jest też walizka. Ogromna, niemal kufer. Solidna, z okuciami. Bogusława nigdy jej nie wyrzuci: z tą walizą przyjechał ojciec: – Tatuś był długo w USA, a potem 7 lat we Francji. Znał kilka języków. Po I wojnie był tłumaczem na cmentarzu Père-Lachaise.

Tak mi mama opowiadała.

Père-Lachaise to najsłynniejszy paryski cmentarz; spoczywa tam wielu Polaków.
Wracając do rodzinnej wsi, Mieczysław przywiózł nie tylko pewność siebie i, jak wspomina córka, małą biblioteczkę (w niej słowniki, a także „dwie piękne książki po francusku, medyczne; chodziły po całym Czernichowie, aż w końcu zaginęły”).

Bogusława: – Gdy tata żenił się z mamusią, miał bardzo dużo pieniędzy. Jak przyjechał – stary kawaler, ale kawaler – to wszyscy go obskoczyli. No i pożyczał pieniądze wkoło, tu tysiąc złotych, tam tysiąc. Rodzinie, obcym. Jednemu na założenie firmy, innemu na budowę domu. A że z zawodu był masarzem, zainwestował i otworzył masarnię, a także sklep. Blisko kościoła. To było dobre miejsce.

Jak to się stało, że Mieczysław oświadczył się właśnie Wiktorii? Na ówczesne standardy była już, jak mawiano, starą panną: miała ponad 30 lat. Ale i on nie był młody. Bogusława: – Mamusia była pracowita. Jako panienka prowadziła dom u państwa Białoboków, to były lata 20. Pan Białobok uczył w Szkole Rolniczej, odpowiadał za ogród. Potem przenieśli się do instytutu hodowli roślin w Puławach i zabrali mamusię, żeby nadal prowadziła im dom. Opowiadała, że dobrze jej tam było.

Podobno miała zalotników, ale nie wyszła tam za mąż.
Wiktoria Wrona wróciła do Czernichowa w 1929 lub 1930 r. Mniej więcej wtedy, co Mieczysław Maczek. W 1931 r. wzięli ślub, dwa lata później urodziła się córka.

Gdy Bogusława o tym opowiada, można odnieść wrażenie, że dla niej tamten czas dzieli się na dwa wyraźne okresy: to, co było przed śmiercią ojca, i to, co było potem.
Pierwszy to czas szczęśliwości. Obraz zapewne w mniejszym stopniu zapamiętany, a bardziej przejęty – z opowieści matki. Jest w nim więc miejsce na dziadka, który był retmanem, szefem flisaków („Spławiali towary Wisłą, był jednym z najbogatszych obywateli Czernichowa”). Ale główne miejsce zajmuje tu ojciec, człowiek dobry, opiekuńczy. I przedsiębiorczy, z horyzontami: – Gdy tata zakładał masarnię, kupił nowe maszyny. Miał chyba najbardziej nowoczesny zakład w okolicy. Miał też własną ubojnię, sam skupował zwierzęta. I sklep. Ludzie często brali u tatusia na kreskę, była bieda. Sklep otwierał także w niedzielę, ze względu na ludzi z sąsiedniej Nowej Wsi Szlacheckiej. Dziś to bogata wieś, wtedy była bardzo biedna. Oni szli do kościoła boso, przed wejściem zakładali buty. A po mszy szli do Maczka i kupowali głównie galaretę i kiszkę, bo najtańsze. Tatuś robił galarety w ogromnych brytfannach. A kiszki miał już upieczone. Mamusia mówiła, że pyszne. Teraz w Nowej Wsi jest kilku znanych masarzy... Tak się podziało.

Wiktoria i Bogusława

Bogusława wspomina dalej: – A potem tato umarł. Zrobił mu się guz nad okiem, chciał jechać do Krakowa, do szpitala. Mama mówiła: „Nie jedź”. Ale pojechał, tym szkolnym autobusem. Kilka dni później nie żył. Myślę, że to było zakażenie po operacji.

Śmierć ojca jest jak cięcie. Odtąd zaczyna się bieda i smutek, czasem poniżenie. Wiktoria nie wychodzi znów za mąż. Żyje sama z córką, którą nie nazywa już Bogusią, lecz Miecią. Jest coraz ciężej. Nie ma już masarni. Krewni i znajomi, którym Mieczysław udzielał pożyczek, przestają oddawać pieniądze.

Wokół Wiktorii i Mieci robi się jakby pusto. Z roku na rok jest gorzej. A początek niemieckiej okupacji – to kolejne z nieszczęść. Teraz obie kobiety walczą o przetrwanie.

Bogusława: – Myśmy same wtedy niewiele miały. Jak ojciec zmarł, pieniądze przepadły. Żeby przeżyć, po wojnie mama sprzedawała kolejne działki, za grosze. Za jedną sprawiła u szewca buty, dla siebie i dla mnie. Wszystko, cośmy jadły, to było mamy rękami zasiane i zebrane. Prawie nic się nie kupowało. A jak już trzeba było kupić... Mamusia co tam miała po ojcu, różne rzeczy, tośmy je sprzedawały, żeby żyć.

– Kiedy szłam do komunii świętej, jeszcze za okupacji, mama uszyła mi welon z tej firanki, którą zostawił pan Maurycy – mówi Bogusława.

– Ale to było już po jego liście – zaznacza, szuka tego miejsca. – Po tym, jak napisał: „Jeżeli Pani coś potrzebuje z rzeczy żony, to proszę sobie wziąść bez żadnego krępowania” – cytuje.

Zastanawia się: – Jego żona... Skoro on pisze, że jeśli mamusia by coś potrzebowała... Może ona nie żyła, ale on nie chciał tego wprost napisać i mamusi martwić?

W każdym razie, mówi Bogusława, dopiero po liście Wiktoria otworzyła czarną walizkę, zostawioną przez Maurycego: – Niedługo było Boże Narodzenie. Mamusia wzięła z jego walizki obrus, położyła na stole w Wigilię. Przyszła jedna z ciotek, zazdrościła. Powiedziała: „U Wikty obrus jak karta!”. Że taki gładki i piękny.

– Nie dziwię się, że mama się bała – dodaje. – No to sobie wyobraźcie, co by było, jakby zostawił Singera. Albo inne rzeczy. Ludzie by gadali...

Strach i bezsilność, brak poczucia bezpieczeństwa i świadomość, że wraz z matką nie mogą liczyć prawie na nikogo: takie emocje dominują, gdy Bogusława mówi o okupacji. Jest tu też strach przed Niemcami. To nie tylko żołnierze (akurat oni nie zdają się groźni, za cebulę dają czekoladę). Są też Niemcy z organizacji Todta, kwaterują w budynku szkoły. Jest słynny we wsi Niemiec Zeiss. Mówią o nim: komendant. Wszyscy się go panicznie boją. I są polscy policjanci „granatowi”, mają tu posterunek.

To oni przyjdą do wdowy Maczkowej.

Bogusława nie pamięta, który to był rok. Ale już po liście i wtedy, gdy Wiktoria nie posyłała już paczek. Wspomina: – Zapukali: „Policja!”. To położyłam się na łóżku. Trzech przyszło, granatowych. Sami, bez Niemca. Nie pamiętam nazwisk, chyba nie byli stąd. Zrobili rewizję. Mama pytała: „Czego szukacie?”. A oni: „To nasza sprawa!”. Cały czas leżałam w łóżku, miałam jeszcze łóżeczko dziecinne. Pod kołdrą schowałam budzik. Ładny, francuski. Po tatusiu. Bałam się, że go zabiorą. Bo jak zobaczyli zegar, zaczęli dopytywać: „A to skąd pani ma, pani Maczkowa?”.

Bogusława wyjaśnia: – Mieliśmy przepiękny zegar, ojciec przywiózł go z Francji. W kształcie lwa, w jego brzuchu była tarcza. Mamusia sprzedała go potem za sto złotych, na chleb. Widzą więc zegar i pytają: „Od kogo go pani dostała, czy ktoś go zostawił?”. „Nie proszę pana – mówi mama – to mąż przywiózł z Francji”. Uwierzyli, jak zobaczyli napis „Made in France”.

Wspomina: – Przegrzebali wszystko. A cośmy w tych szafach miały, nic żeśmy nie miały... Ale przeszukali cały dom. Dlaczego? Nie wiem. Czy ktoś coś powiedział na mamę? Może, że była bogata przed wojną?

Maurycy i Franciszka 

W jednej sprawie Wiktoria się pomyliła: Maurycy nie zginął w Płaszowie z ręki Amona Götha, komendanta obozu. Z akt wynika, że więzień, którego Göth zastrzelił w 1943 r., miał na imię Herman (Göth zeznał, że go zabił, bo miał za długą kurtkę).

Także Bogusława w jednej sprawie się myli. Wprawdzie Maurycy od dawna nie mieszkał w Czernichowie (w książce telefonicznej Krakowa z 1939 r. figuruje jeden Sonnenschein o tym imieniu: na ul. Bonerowskiej 4), lecz on i Wiktoria mogli się znać – z dzieciństwa.

Szukając śladów Maurycego i jego żony, sięgamy bowiem do archiwów. Najpierw: Miejsca Pamięci Yad Vashem w Izraelu i Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Oba mają bogate zbiory, które udostępniają przez internet. Postać Maurycego pojawia się tu kilka razy i wszystko wskazuje, że to człowiek, który zjawił się u Wiktorii Maczkowej.

Mamy więc, w zasobach obu muzeów, „Fragebögen zur Erfassung der jüdischen Bevölkerung der Stadt Krakau”, tj. kwestionariusze ewidencji żydowskiej ludności Krakowa. Służyła ona m.in. wydawaniu kennkart, okupacyjnych dowodów, ale też kontroli żydowskiego majątku (i jego grabieży). Kwestionariusz z 1940 r. dotyczy Maurycego Sonnenscheina, urodzonego 11 kwietnia 1901 r., który mieszka przy Stillegasse 4 (za okupacji taką nazwę nosiła ul. Bonerowska).

Więcej informacji znajdujemy w kwestionariuszu z marca 1941 r.: pod numerem wydanej kennkarty 10107 występuje Maurycy Sonnenschein, ur. 11 kwietnia 1901 r. w Czernichowie koło Krakowa, w Krakowie zamieszkały od 1914 r. Jest żonaty z Franciszką Sonnenschein z domu Cypres. Tu link prowadzi do zapisu nt. Franciszki: urodziła się 26 listopada 1905 r. w Krakowie.

Na stronie Muzeum Holokaustu zaznaczono, że oryginały tych akt są w Archiwum Narodowym w Krakowie. Następny krok – to zatem kwerenda w krakowskim archiwum. W zachowanej tu ewidencji ludności żydowskiej, sporządzonej przez Niemców, jest też spis wydanych kennkart. A w nim – zdjęcia Maurycego i Franciszki (on miał wtedy 39 lat, ona 35 – ale na tych zdjęciach wyglądają, jakby mieli po 10-15 lat więcej).

Kolejne zdjęcie, już tylko Franciszki, odnajdujemy w aktach starostwa grodzkiego międzywojennego Krakowa, także w Archiwum Narodowym. To jej podanie o dowód osobisty z 1937 r. (choć między wykonaniem jej zdjęć do dowodu i do kennkarty minęły tylko 3-4 lata, różnica jest ogromna).

Maurycy i Franciszka występują też w archiwum Yad Vashem.

W spisie więźniów obozu w Mauthausen (w Austrii) więzień nr 121296 to Maurycy Sonnenschein. Wypełniona na maszynie „Häftlings-Personal-Karte” (karta więźnia) informuje, że to obywatel polski, ur. 11 kwietnia 1901 r. w miejscowości Czernichow w Polsce. Żonaty, bezdzietny, wyznania mojżeszowego. W rubryce o krewnych podano: Franciszka Sonnenschein z domu Cypres. Karta podaje, że Maurycy przebywał w obozie w Płaszowie, skąd w lipcu 1944 r. trafił do „Au” (skrót od Auschwitz), a stąd 25 stycznia 1945 r. do Mauthausen. Jako powód uwięzienia podano: „Poln. Jude”, polski Żyd.

Kolejny dokument z Yad Vashem to karta więźnia ze szpitala obozowego w Ebensee, filii Mauthausen (z historii Ebensee wiadomo, że 28 stycznia 1945 r. przybył tu z Auschwitz transport 1999 więźniów, których wcześniej zarejestrowano w Mauthausen). Zapisana odręcznie karta szpitalna informuje, że Sonnenschein Mauricy (tak podano imię), ur. 11 kwietnia 1901 r., trafił do bloku szpitalnego 28 lutego 1945 r. i tu zmarł 12 marca 1945 r. Jako przyczynę śmierci podano „Pflegmone” (ropne zapalenie).

W archiwum Yad Vashem są też dwa wpisy dotyczące Franki Sonnenschein z domu Cypres, urodzonej w 1905 r. To „Page of Testimony”: świadectwa o losie danej osoby, składane przez członków rodzin lub/i tych, co przeżyli. Pierwsze złożył w 1956 r., w postaci formularza wypełnionego po hebrajsku i polsku, jej brat. Podpisał się jako Yosef Tzipris. Podaje, że Franka (tak pisze jej imię) zginęła. Nie precyzuje, kiedy i gdzie.

Drugie świadectwo Yosefa o siostrze pochodzi już z 1989 r.: od poprzedniego różni się tym, że jako miejsce śmierci podał Bełżec (tj. obóz zagłady). Choć obok widnieje znak zapytania, jakby Yosef nie był tego pewny.

O tym wszystkim Bogusława dowie się dopiero teraz.

W krakowskim getcie 

Aby ta historia była pełniejsza – na ile to dziś możliwe – odnotujmy kilka informacji dotyczących krakowskiego getta.

W 1939 r. w mieście żyło 60-70 tys. Żydów; stanowili nieco mniej niż 30 proc. ludności. 18 maja 1940 r. niemieckie władze ogłosiły, że wszyscy Żydzi muszą opuścić stolicę GG; zostać mogli tylko tzw. żydowscy pracownicy (kilkanaście tysięcy). Reszta opuściła miasto na własną rękę (mogli wybrać miejsce zamieszkania) lub transportami do innych miast GG.

3 marca 1941 r. Niemcy utworzyli w Podgórzu (na drugim brzegu Wisły niż Wawel, siedziba gubernatora Hansa Franka) „żydowską dzielnicę mieszkaniową”.

Przeprowadzka Żydów miała nastąpić do 20 marca (wg innych źródeł 21 marca). Do getta trafiło 17 tys. ludzi, ściśniętych w domach, z których wysiedlono 3,5 tys. Polaków. Getto otoczył mur.

Od 15 października 1941 r. Żydzi, którzy opuścili getto bez przepustki, byli karani śmiercią. Także tego dnia Frank wydał zarządzenie grożące śmiercią wszystkim Polakom, którzy ukryją Żydów lub będą im pomagać w inny sposób. Obóz koncentracyjny groził tym, którzy wiedząc, że ktoś pomaga, nie poinformują okupanta.
W maju 1942 r. zaczęły się pierwsze transporty z getta do Bełżca, gdzie Żydzi byli natychmiast zabijani. 27 października 1942 r. wielki transport zabrał tam 5 tys. Żydów; kilkuset Niemcy zabili na miejscu. Następnego dnia pognali 6 tys. Żydów do pobliskiego obozu w Płaszowie. Likwidację getta przeprowadzili 13-14 marca 1943 r.: 8 tys. zdolnych do pracy trafiło do Płaszowa, reszta zginęła na miejscu lub w Auschwitz (za: A. Bieberstein, „Zagłada Żydów w Krakowie”, R. Kiełkowski „Zlikwidować na miejscu”, K. Zimmerer „Zamordowany świat”, T. Pankiewicz „Apteka w getcie krakowskim”).

Tropy i hipotezy

Gdy zestawimy opowieść Bogusławy, dokumenty i kalendarium, mamy kolejne zagadki, hipotezy, pytania.

W okupacyjnej ewidencji obojga Sonnenscheinów (w Archiwum Narodowym) widnieje bowiem informacja, że odebrali kennkarty 9 marca 1941 r. Mieszkali nadal przy Stillegasse (Bonerowskiej); przy obojgu są adnotacje, że jak dotąd mają zgodę na pozostanie w Krakowie, „wyłączeni z wysiedlenia”. Niemiecki zarządca (tj. grabieżca) krakowskiego banku „Bankhaus A. Holzer in Liquidation” – gdzie wedle akt Franciszka pracuje od 1922 r. – poświadcza, że jest ona niezbędna dla instytucji, bo „personel i tak zredukowano do minimum”. Maurycy zaś pracuje jako „Inkasent und Steuereintreiber in der jüdischen Gemeinde”, inkasent i poborca podatków w gminie żydowskiej.

Zatem: skoro mogli zostać w Krakowie jako użyteczni dla Niemców „żydowscy pracownicy”, kiedy trafili do Czernichowa – i do getta? A może w ogóle nie przenosili się do Czernichowa, lecz cały czas żyli w Krakowie? Może gdy w marcu 1941 r. Niemcy nakazali gettoizację i zapanował ruch, Maurycy ruszył do Czernichowa, by tu, wśród ludzi, którym ufał, organizować siatkę pomocy? A może bywał tu też wcześniej, po żywność?

I czy był on synem Berka, właściciela sklepu? W broszurze „Dawniej niż dawno”, zarysie historii Czernichowa z 1998 r., jego autor Stanisław Kozioł podaje nazwiska kilku rodzin żydowskich. Jest tu „Sonnenschein, zwany Berkiem”, który przeniósł się do Krakowa. Kozioł twierdzi, że miał dwóch synów, obaj zginęli w Płaszowie. Pomijając ostatnią informację, reszta zdaje się spójna (dodajmy, że książka telefoniczna woj. krakowskiego z 1924 r. notuje w Czernichowie trzy telefony: mają je poczta, Szkoła Rolnicza i „Sonnenschein B.”). Zatem syn? Inny krewny?

Wracając do okupacji: załóżmy, że Maurycy i Franciszka nie zostali wysiedleni z Krakowa do Czernichowa. Niemniej wieś się pojawia – w innych świadectwach, złożonych przez Yosefa Tziprisa dla Yad Vashem.

Józef Cypres (po wojnie Yosef) to kolejny trop, którym warto by podążyć... Brat Franciszki złożył bowiem w Yad Vashem łącznie 17 świadectw (dla niektórych osób podwójnie: w 1956 i 1989 r.) o członkach swej rodziny: rodzicach, trojgu rodzeństwa i innych krewnych, w tym o szwagrze Mońku/Mosze Sonnenscheinie, urodzonym w Czernichowie (tak go nazywali: Mońkiem, nie Maurycym?). W świadectwach pisał, że wszyscy zginęli. Czy był z nimi w getcie (tyle że przeżył)? Jeśli tak, z Maurycym musiałby się już tam rozdzielić – bo w świadectwie z 1989 r. twierdzi, że zginął on w Bełżcu.

Co ciekawe: w świadectwach o rodzeństwie i rodzicach (ale nie w tych o Franciszce) Józef pisze, że przed wojną mieszkali w Krakowie, a podczas wojny w Czernichowie.

Może więc było tak, że gdy w 1940 r. Niemcy wygnali krakowskich Żydów (poza „użytecznymi”), Maurycy umieścił rodzinę żony we wsi, z której pochodził, a choć sam z Franciszką został w Krakowie, to w Czernichowie bywał – zanim wszyscy nie poszli do getta?

To nie koniec hipotez. Oto w „kwestionariuszu”, zachowanym w krakowskim Archiwum Narodowym, który 8 grudnia 1940 r. Maurycy wypełnił chyba osobiście (charakter pisma jest podobny jak w liście do Wiktorii), w rubryce „erlernter Beruf” (zawód wyuczony) podał: „Zuschneider”. To archaiczne dziś słowo, w ówczesnej hierarchii rzemieślniczej znaczyło coś więcej niż zwykły krawiec („Schneider”). Czy to sugeruje tło możliwej relacji między Maurycym i Staszkiem Sękiem? Czy przed wojną utrzymywali kontakty także zawodowe?

I kolejny trop, a raczej pytanie, na które chyba już nie znajdziemy odpowiedzi: czy Sęk działał samotnie, czy w jakiejś grupie? Czy nosił tylko paczki Wiktorii (i zapewne też swoje), czy może również inni ludzie z Czernichowa brali w tym udział?

I jeszcze jedna sprawa. W liście do Wiktorii z 7 listopada 1942 r. Maurycy pisze, że miało miejsce „wysiedlenie” z getta i był już „w transporcie”, ale „chwała Bogu” został „uratowany”. Z tego można wnosić, że wiedział, co czeka tych, którzy trafili do transportu (nawet jeśli nie znał miejsca przeznaczenia). Czy chodzi tu o transport z 27 października? Czy w nim pojechała Franciszka (i jej rodzina?), on zaś został? Jaki dramat się wtedy rozegrał? I czy dlatego pisał w liście: „Jeżeli Pani coś potrzebuje z rzeczy żony...”?

Tego też już się nie dowiemy. Ale to prawdopodobne.

Epilog

Maurycy i Franciszka Sonnenscheinowie nie mają grobów: jej prochy trafiły do „dołu śmierci” w Bełżcu, jego zapewne na tzw. „Aschehalde”, hałdę popiołów w Ebensee.
Wiktoria Maczek zginęła w wypadku w 1972 r. Została pochowana na cmentarzu w Czernichowie, obok zmarłego 37 lat wcześniej męża. Także tu spoczywa Stanisław Sęk, zmarły w 2008 r. w wieku 95 lat.

Bogusława Pięciak, z domu Maczek, ostrożnie składa list Maurycego. Wsuwa do foliowej koszulki, w której go przechowuje: – Po tym, jak mamusia usłyszała wtedy w radiu, że ten Niemiec zabił więźnia Sonnenscheina, więcej o tym między sobą nie rozmawiałyśmy – mówi.

– A trzeba było rozmawiać – dodaje. – Żałuję, że jak mama żyła, to jej już o to nie pytałam. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2016