Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Śnieg, jak co roku, zaskakuje drogowców (i cieszy amatorów białego szaleństwa). A utrudnione warunki poruszania się sprawiają, że chodzimy ostrożniej i częściej patrzymy pod nogi. Zdarza się, że właśnie wtedy – kiedy coś nas zirytuje – zaczynamy zwracać większą uwagę na ignorowane na ogół nawierzchnie. To część scenografii naszego życia, trochę przezroczysta, a jednak sporo determinująca. Np. przez wiele lat nie wyobrażałam sobie noszenia jasnych butów (mieszkając w okolicy leśnej) albo butów na obcasie (nie da się pogodzić elegancji, mieszkania w Krakowie i bycia zapalonym piechurem – prędzej czy później obcas utknie w zabytkowym bruku). Albo to, jaką drogę wybrać w zależności od środka lokomocji: czy będą dziury, kałuże, piasek, na którym polegnie rower, gdzie da radę auto. Nie tylko korzystałam z dróg – one też wpływały na moje zwyczaje, z czego zdawałam sobie sprawę po pewnym czasie, np. doświadczając przyjemności chodzenia lub jazdy po nawierzchni równej.
Za sprawą długo trwającego już remontu w mojej okolicy ukazał się stary bruk, i oto lekka irytacja przez wymuszone objazdy ustąpiła ekscytacji. Nie bez kozery należę bowiem do internetowej grupy „Polskie nawierzchnie utwardzone 1800-2024” (tak, już czwórka na końcu, jak ten czas leci). To od razu uruchamia wyobraźnię, zachęca do przeglądania historycznych zdjęć: czy w czasie, kiedy stał już mój blok, można było nadal usłyszeć tętent końskich kopyt na bruku, bo w miastach widywano nadal furmanki, czy zdążył potelepać się po nim poczciwy „ogórek”? Pamiętam, jak odwiedziłam miasto, w którym rynek pełnił funkcje handlowe, jak przed stu laty, i nawierzchnia sama to podpowiadała: bita, ziemista, całkiem jak za czasów, kiedy garnek kupowało się od garncarza. Poczułam się przez chwilę jak etnograf Przemysław Burchard, gdy sprawdzał, co się kryło „za ostatnim przystankiem” w nowoczesnej już Polsce. Pewnie dzisiaj warto byłoby zanotować, że był na początku XXI w. taki czas, kiedy na świeżo zabetonowanych rynkach latem z powodzeniem smażono jajka.
Albo taka trylinka, moja ulubiona: nie każdy wszak wie, że to nasza polska duma. Inżynier i wynalazca Władysław Tryliński już w latach 30. XX w. opatentował sześciokątne płyty znane z naszych osiedli (a później także żelbetowe podkłady kolejowe, był to bowiem człowiek wielu zasług). Dla odmiany kostka Bauma raczej denerwuje, zwłaszcza rodziców małych dzieci i deskorolkarzy, są jednak i tacy, którzy w jej kształcie zamawiają sobie jubileuszowe torty.
Z tej samej przyczyny ciekawe bywają dziury i łaty; nikt nie lubi najeżdżać na nie kołem, ale widząc wspomnienie z czasów, kiedy Polska słynęła z łatania na łapu-capu, od razu można poczuć się jak weteran. Dziura może być też pomnikiem czy turystyczną atrakcją, jak stało się to ostatnio w Chicago. Tam mieszkańcy zaczęli otaczać bowiem wielką sympatią „Rat Hole”, dziurę w drodze w kształcie szczura. Ta pamiątka, najpewniej po ostatnich chwilach jakiegoś nieszczęsnego gryzonia, zaczęła po latach przyciągać miłośników osobliwości, którzy zostawiali tam monety na szczęście, a ostatnio nawet kwiatki i wyrazy hołdu dla szczurka, który poświęcił swoje życie dla przyszłości chicagowskiej turystyki alternatywnej. Ktoś zanotował jego domniemane ostatnie słowa: „Pamiętajcie, że kochałem ser”.
Wszystko to oczywiście przypomniało mi się pod wpływem pogody i konieczności częstszego patrzenia pod nogi. A może tego, że śnieżyce, lód i remonty drogowe komplikują codzienne życie na tyle, że żeby nie dać się ponieść przyjemności klęcia pod nosem, trzeba pomyśleć o czymś innym. Np. o dziejach nawierzchni polskich. Jak bowiem przypomniał nam ostatnio komediowy serial „1670” (i taki bywa pożytek z rozrywki), większość naszych dróg bardzo długo składała się głównie z malowniczego błota, które nadawało niezapomniany koloryt rodzimemu krajobrazowi. O tym, jak bardzo odbłotniona stała się w międzyczasie nasza rzeczywistość, niech świadczy fakt, że na potrzeby serialu trzeba było je specjalnie wyprodukować.