Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Nazywam się X. Wiem, czego chcę. Kiedy jestem głodny, jem, kiedy chce mi się pić, piję Sprite”, głosiła telewizyjna reklama napoju gazowanego z lat 90. Agencje reklamowe i marki starały się wyciągnąć jak najwięcej z chwytliwego hasła „generacja x”, zapożyczonego z książki Douglasa Couplanda, podsuwając produkty wyluzowanej (i sceptycznej wobec konsumowania) młodzieży. Ówczesne marki jedną ręką czerpały z nadal modnego stylu grunge, a drugą z wizji zbliżającego się nowego milenium i wielkiej obietnicy – internetu. Litera X była tajemnicza, była nowoczesna, była na luzie. Była – uwaga, słowo z lat 90. – cool. Mniej więcej w tym samym czasie pewien genialny artysta, a zarazem megaloman, ogłosił się symbolem nadchodzącego tysiąclecia. Z tej okazji zmienił swoje sceniczne imię – z Prince’a na… niemożliwy do przekazania w druku symbol, łączący w sobie znak pokoju, Marsa i Wenus. Rozmach przedsięwzięcia uwiądł, gdy prezenterzy radiowi i prasa muzyczna z braku lepszych sposobów zaczęli używać sformułowania „Artysta Znany Niegdyś Jako Prince”.
Te dwa wątki przypomniały mi się w związku z Aplikacją Znaną Niegdyś Jako Twitter. Zabójca niebieskiego ptaszka, Elon Musk, jest miłośnikiem litery X – już w 1999 r. wykupił domenę x.com dla swojej firmy, która weszła w skład PayPal. Teraz reaktywował ten pomysł, przemianowując Twittera. Ma być to pierwszy krok do stworzenia aplikacji do wszystkiego – komunikacji, płatności, tworzenia treści i zarabiania na nich (powszech.net/x).
Elon Musk musi wierzyć, że siłą swojej charyzmy potrafi uczynić literę X znowu cool. Niestety, X przywodzi na myśl wiele rzeczy, ale nie cokolwiek, co jest faktycznie cool. Jest antynowatorska. Jest nijaka. Jest pójściem po linii najmniejszego oporu. Problem w tym, że to już było – tysiąc napojów energetycznych, wafelków, dezodorantów i pizzerii skorzystało z tego samego patentu. „Użyjmy litery X! To znaczy, że jest eXtremalna, eXtra, w rozmiarze XL i na maXa!”.
Odruchowe skojarzenie ze stronami internetowymi dla dorosłych czy logo – znak z systemu Unicode, który w powiększeniu kojarzy mi się z wodą kolońską ze średniej półki cenowej, to najmniejszy problem. Znacznie większym jest fakt, że nowe technologie powinny uruchamiać wyobraźnię w kierunku przyszłości, a nie przyszłości, która miała zaistnieć w 1999 r., ale się nie udała.
Ale za wielkim ego i arogancką gadaniną Muska kryje się, jak podejrzewam, nieuleczalny nostalgik z generacji X. Jego inne przedsięwzięcia to próby realizacji pomysłów podszeptywanych przez science fiction – niekoniecznie użyteczne, ale w podjęciu tych wyzwań, choćby daremnie, jest z pewnością coś ciekawego. Załogowy lot na Marsa to pomysł wręcz dla tego gatunku kanoniczny, a wszczepianie implantów do mózgu to wizja wybitnie z lat 90., a dokładniej z filmu „Johnny Mnemonic”. Była partnerka życiowa Muska, Grimes, obecnie przeobraża się najwyraźniej w nieznaną postać z gry „Final Fantasy VIII” (oczywiście wyprodukowanej w roku 1999). I śpiewa o tym, że chciałaby być oprogramowaniem. To właśnie pasja dla przestarzałej wizji cyberprzyszłości zapewne zbliżyła ich do siebie – na tyle, że nazwali wspólne dziecko X Æ A-12.
Nowa wizja Aplikacji Znanej Niegdyś Jako Twitter pod postacią „wszystkomającej” sieci w sieci może być próbą odtworzenia internetu takim, jak widziano go w 1999 r.: jako pirackiej przestrzeni wolności wypowiedzi i przedsiębiorczej inicjatywy. „Będziesz mówić, co chcesz, a cenzurować nie będziesz nigdy” – tak brzmiało pierwsze przykazanie internetu według Toma Mandela, założyciela Well, pierwszej znaczącej społeczności internetowej.
Sama tęsknię za takim wolnym od nadmiernej moderacji internetem i jestem przywiązana do zaufania, jakie niegdyś pokładano w samorządności i autonomii. Jednocześnie wiem, że pod rządami jednego człowieka swoboda taka musi pozostać symulowana, bo jej granicą jest opłacalność – dlatego deklarowana wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się np. komentowanie wyborów w Turcji. Przyszłość Twittera wyobrażam sobie więc jako rodzaj prywatnego parku rozrywki, w którym można pobawić się w niby--libertariański raj, ale zależny od widzimisię kapryśnego cesarza (nie mówiąc o tym, że skoro nawiązujemy do wizji przyszłości, to pierwsze skojarzenie z parkiem rozrywki brzmi „Westworld”). O ile oczywiście ta wiara we własną wszechmoc nie zakończy się dla Elona Muska podobnie jak dla Prince’a, który, otrzymawszy nauczkę, wrócił koniec końców do dawnego imienia i zaczął grać dobry, klasyczny funk. ©