Życie na krawędzi. Rozmowa z autorem książki „Końce świata”

PETER BRANNEN: Ziemia jest bardzo odporna i trudno zabić wszystko, co żyje na całej planecie. Ale kilka razy mało brakowało.

31.10.2022

Czyta się kilka minut

Skamieniałości Platycalymene duplicata duplicata, gatunku zaliczanego do trylobitów. Ta grupa morskich stawonogów pojawiła się przeszło pół miliarda lat temu. W zapisie kopalnym znika w czasie wymierania permskiego, największego w dziejach planety. / SINCLAIR STAMMERS / EAST NEWS
Skamieniałości Platycalymene duplicata duplicata, gatunku zaliczanego do trylobitów. Ta grupa morskich stawonogów pojawiła się przeszło pół miliarda lat temu. W zapisie kopalnym znika w czasie wymierania permskiego, największego w dziejach planety. / SINCLAIR STAMMERS / EAST NEWS

MICHAŁ GIKOWSKI: Jak bardzo powinno nas martwić to, co dzieje się z Ziemią teraz? Przytrafiło się jej już mnóstwo okropnych rzeczy.

PETER BRANNEN: Bardzo niepokojące jest to, że pociągamy za dźwignie, które odpowiadały za najgorsze katastrofy w historii naszej planety. Zniszczeniom, które obserwujemy, daleko jeszcze do tych, które dotknęły naszą planetę podczas dotychczasowych pięciu wielkich wymierań. Mamy czas, by uniknąć najgorszego. Choć to, że nasza sytuacja w ogóle może być porównywana z wydarzeniami, które następują raz na sto milionów lat, też daje do myślenia.

Jak więc wygląda prawdziwy koniec świata?

Może wyglądać straszliwie na zupełnie różne sposoby. Najsłynniejszy jest koniec świata dinozaurów, będący skutkiem uderzenia w naszą planetę skały, która miała od 9 do 16 km średnicy i poruszała się 20 razy szybciej niż kula z karabinu. Wyrzuciła w górę ogromne ilości ziemskich skał, które wpadły w atmosferę i w praktyce przez 20 minut ją gotowały. A potem nadeszła dekada ciemności – podczas niej przestała działać fotosynteza. Niektóre z naukowych rekonstrukcji tego zdarzenia wydają mi się zbyt ekstremalne, by cokolwiek mogło je przeżyć.

To nie jedyne wielkie wymieranie. Wszyscy wiedzą o dinozaurach, a o pozostałych czterech wielkich kataklizmach rzadko się mówi. Tymczasem wśród nich były poważniejsze. Największe wymieranie wszech czasów, zamykające 252 miliony lat temu erę permu, zasługuje wręcz na umieszczenie go w osobnej kategorii.

Sądzimy, że podstawowym mechanizmem, który wtedy zadziałał, była emisja niewyobrażalnej ilości dwutlenku węgla przez wulkany w dzisiejszej Rosji. Temperatura skoczyła o 10-16 stopni Celsjusza w ciągu zaledwie kilku tysięcy lat. Woda w tropikalnych oceanach była ciepła jak w jacuzzi. Straciły one większość tlenu. Ze względu na wzrost temperatury wody, zdaniem jednego z moich rozmówców, naszą planetę mogły nawiedzać nieziemskie huragany, nazywane hiperkanami, o wiatrach wiejących przeszło 750 km/h. Jednocześnie algi w oceanach miały produkować ogromne ilości toksycznych gazów, które byłyby roznoszone przez hiperkany nad lądy.

To w pewnym stopniu spekulacje. Ale wiemy, że planeta stała się bardzo, bardzo gorąca, a luka w zapisie kopalnym żywych istot nie ma sobie równych. Mamy tam coś, co nazywamy pikiem grzybowym: spekuluje się, że wynika on z tego, że na całej planecie trwał masowy proces gnicia. Widzimy w zapisie kopalnym stromatolity, czyli bardzo prymitywne kopce tworzone przez bakterie, które niemal zniknęły po pojawieniu się w oceanach zwierząt. Większość mórz opustoszała w takim stopniu, że te formacje mogły powstawać na nowo. Planeta potrzebowała 10 milionów lat na powrót do stanu wyjściowego.

Mieliśmy niemal powrót do początków życia?

Tuż przed wymieraniem mieliśmy piękne, pełne życia rafy koralowe, drzewa i lasy pełne zwierząt. Po wymieraniu mamy niemal powrót do czasów prekambryjskich, w których życie zwierzęce dopiero powstawało. To było największe wymieranie w historii, a jego przyczyną był dwutlenek węgla. Pomyślałem, że to dobry punkt wyjścia dla książki, ale potem przekonałem się, że większość pozostałych wymierań także została wywołana zmianami w poziomach dwutlenku węgla i procesami, które obserwujemy dzisiaj.

Największe wymieranie wiązało się ze wzrostem temperatury o 10-16 stopni w ciągu kilku tysięcy lat. Niektóre prognozy mówią, że teraz możemy spodziewać się wzrostu temperatur o 10 stopni w ciągu dwóch, trzech stuleci. To niepokojące.

Jest praca naukowa, która mówi, że potencjalnie możemy rozgrzać planetę do temperatur, jakich nie było na jej powierzchni, przynajmniej odkąd powstało życie wielokomórkowe. Jeśli rzeczywiście w ciągu kilku stuleci ­ogrzejemy planetę o 10 stopni, to tak, będzie to koniec świata. Mam nadzieję, że tego unikniemy.

Wysokie temperatury, superhuragany roznoszące gazy bojowe... A jednak życie zdołało się odbudować. To kwestia szczęścia czy może życie jest aż tak odporne?

To dobre pytanie. Jest coś, co nazywamy zasadą antropiczną. W tym kontekście mówi ona nam, że możemy zadawać takie pytania wyłącznie na planecie, która zdołała przetrwać minione kataklizmy. Czy to oznacza, że życie zawsze przetrwa, czy po prostu, że gdyby nie przetrwało, nie byłoby komu zadawać tego pytania? Wchodzimy na dziwne, filozoficzne terytorium.

Jestem przekonany, że Ziemia jest bardzo odporna i trudno zabić wszystko, co żyje na całej planecie. Bardzo trudno jest zmienić warunki na całej powierzchni planety i w całej objętości jej oceanów do tak ekstremalnego stanu, by znalazły się one poza granicami możliwości wszystkich gatunków.

Chyba możemy być na swój sposób dumni z tego, że nasza planeta stanęła na krawędzi zaledwie pięć razy w ciągu miliarda lat istnienia na niej złożonego życia, podczas gdy my istniejemy od dwóch milionów i już zmierzamy w tym kierunku. Sprytne z nas małpy.

Niektóre szacunki mówią, że dzisiejsze emisje CO2 do atmosfery są 10 razy intensywniejsze niż te, które towarzyszyły starożytnym incydentom wulkanicznym. Nie osiągnęliśmy jeszcze całkowitego poziomu emisji, który wywołały tamte wulkany, ale niewiarygodne jest to, że robimy to szybciej niż one.

Dla porównania: w przypadku tego największego wymierania mówimy o sytuacji, w której w zasadzie wybuchła cała Syberia.

Tak, 252 mln lat temu na Syberii wulkany wyrzuciły tyle lawy, że dziś pokryłaby ona całe terytorium USA warstwą grubości kilometra. Tamte wulkany wybuchły na obszarze niezwykle bogatym w złoża węgla, gazu ziemnego i wapna. Lawa tłocząca się przez te złoża dała efekt podobny do tysięcy elektrowni węglowych, gazowych i fabryk cementu pracujących bez przerwy przez tysiące lat.

To, co obserwujemy wokół siebie, to już szóste wielkie wymieranie czy dopiero zmierzamy w jego kierunku?

Na razie doprowadziliśmy do wyginięcia mniej niż 10 proc. gatunków. To wiele, ale najgorsze wymierania zabiły 90-96 proc. Rozmawiam w książce z paleo­biologiem prof. Dougiem Erwinem, który twardo stoi na stanowisku, że nie mamy jeszcze do czynienia z szóstym wielkim wymieraniem, bo wymierania zawsze przebiegają według wzorca załamania całej sieci. Kiedy się zaczną, jest za późno, by je powstrzymać. Jest przekonany, że zbliżamy się jednak do granicy, a po jej przekroczeniu sytuacja załamie się błyskawicznie. Fakt, że jeszcze nie zaszliśmy tak daleko, jest pocieszający, ale nie wiemy, gdzie jest krawędź urwiska. Wiemy tylko, że powoli się do niej zbliżamy.

Ile czasu minie od momentu przekroczenia krawędzi urwiska do końca znanego nam świata? Co na ten temat mówi nam przeszłość?

Robimy ogromne postępy w rozumieniu minionych wymierań, zawężamy czas ich trwania, ale nadal mamy liczący kilka tysięcy lat obszar niepewności. Nie wiemy, czy wymieranie to powolny proces rozpadu czy szybki upadek. Jest wiele niewiadomych i to właśnie sprawia, że ten obszar badawczy jest tak ważny. Jesteśmy na nieznanych wodach i nie wiemy, co robimy.

Wiemy, że życie na Ziemi niemal skończyło się pięć razy, ale czy znamy przypadki, kiedy warunki były bliskie tym, które prowadziły do wielkich wymierań, jednak z jakiegoś powodu ten próg nie został przekroczony?

W historii naszej planety było kilka momentów, co do których paleontologowie do dziś się zastanawiają, dlaczego nie skończyły się gorzej. Dziesięć milionów lat po wyginięciu dinozaurów doszło do ocieplenia zwanego paleoceńsko-eoceńskim maksimum termicznym. Ilość CO2 odpowiadająca spaleniu przez nas wszystkich paliw kopalnych, jakie mamy do dyspozycji, trafiła do atmosfery w ciągu 20 tys. lat, a planeta ociepliła się o ok. 6 stopni. Obserwujemy w tym okresie wymierania na mniejszą skalę, widzimy też przemieszczanie się gatunków zwierząt na całej planecie, ale na niezwykły sposób to zdarzenie podziałało jak iskra, która odpaliła ewolucję zwierząt. Wiele spośród współczesnych nam grup ssaków pojawia się tuż po tym skoku temperatury. Możliwe, że znaleźliśmy się wtedy blisko granicy, ale jej nie przekroczyliśmy, a zamiast tego ocieplenie nadało rozpęd ewolucji.

Niektórzy badacze twierdzą, że podczas tych starych wielkich wymierań w oceanach nie było jeszcze fitoplanktonu o wapiennych skorupkach. Pojawił się dopiero ok. 240 mln lat temu. Dziś te stworzenia po śmierci opadają na dno oceanu i pokrywają je bogatym w wapno mułem. Gdy wskutek wzrostu stężenia CO2 oceany zaczynają się zakwaszać, one działają jak leki zobojętniające kwasy.

Do tego nasza planeta może być dziś nieco bardziej odporna na takie zjawiska z innego powodu: sądzimy, że skalę wymierań wzmaga istnienie superkontynentów, a stosunkowo rozrzucone kontynenty, z jakimi mamy dziś do czynienia, mogą je nieco osłabiać.

Mamy więc świat, który może być odporniejszy na wielkie zaburzenia, ale prędkość, z którą działa ludzkość, jest o wiele większa niż ta, z jaką rozgrywały się tamte procesy geologiczne. Oceany nie mają czasu na aktywację tych wapiennych osadów, bo to proces, który zachodzi w skali tysiącleci. Jeden z naukowców opublikował niedawno pracę, z której wynika, że ocean jeszcze nie wie, że my tu jesteśmy. Jego powierzchnia błyskawicznie się zakwasza, ale to dzieje się tak szybko, że głębokie partie oceanu w ogóle tego nie odczuły. Więc te zjawiska, które mogłyby nam pomóc ocalić planetę, mogą nie zadziałać wystarczająco szybko.

Jakie lekcje z tych minionych wymierań możemy wyciągnąć dziś?

Prostym wnioskiem jest to, że musimy natychmiast skończyć z emisją dwutlenku węgla. Nie wiemy, w jakim dokładnie punkcie się teraz znajdujemy, ale CO2 jest motywem powtarzającym się przy każdym wymieraniu. Znajdziemy też inne cechy wymierań, które przypominają dzisiejszą sytuację.

Pierwsze masowe wymieranie, 445 milionów lat temu, kończące ordowik, zaszło na zupełnie obcej nam planecie, na której lądy wciąż były pozbawione życia, a płytkie morza były pełne dziwnych istot. Te morza były od siebie oddzielone jak wyspy przez głęboki ocean.

Podczas tego wymierania, które też miało związek ze zmianą klimatu, życie było rozrzucone na tym „archipelagu”, co sprawiło, że organizmy miały problem z migracją w bezpieczniejsze dla siebie obszary. To analogiczne do tego, jak dziś poszatkowaliśmy ekosystemy, tworząc sztuczne wyspy dzikiej przyrody poprzedzielane polami czy miastami. W ordowiku planeta gwałtownie się oziębia i większość z tych istot wymiera. Dziś to samo może spotkać zwierzęta, których siedliska są podzielone przez ludzką cywilizację. One też nie będą miały jak migrować, gdy dojdzie do zmian klimatu.

Z kolei podczas drugiego wymierania, kilkadziesiąt milionów lat później, w dewonie, do oceanów trafia mnóstwo fosforu – wywołuje on geologiczne wielkie zakwity alg, pozbawiające oceany tlenu. Dzisiaj nasze rolnictwo także pompuje do oceanów fosforowe nawozy, które wywołują już martwe strefy.

Mamy szansę?

Zależy, co przez to rozumiemy. Ludzie często mylą załamanie cywilizacji przemysłowej z wyginięciem naszego gatunku, ale to nie to samo. Uważam, że doprowadzenie do wyginięcia naszego gatunku jest niemal niemożliwe, bo jesteśmy niezwykle dobrzy w dostosowywaniu się do zmian i żyliśmy przez setki tysięcy lat w bardzo zmiennym klimacie.

Ale nasza globalna cywilizacja, podtrzymywana przez ogromne zużycie energii, jest o wiele bardziej delikatna. To zupełnie inna kwestia. Piszę teraz kolejną książkę – właśnie na ten temat. Co musi się stać, żeby wszystko runęło, co może nas uratować? Na razie nie znam odpowiedzi. ©

PETER BRANNEN jest amerykańskim dziennikarzem naukowym, współpracuje m.in. z „Guardianem”, „The Atlantic”, „New York Timesem”. Pracował także na Duke University. Jego książkę „Końce świata. Niezwykła opowieść o tym, jak wymierała nasza planeta” wydał w tym roku Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2022