Z tłem migracyjnym

Niemcy nieustannie dyskutują o integracji. A jak ona wygląda „na dole”? Odwiedziliśmy Neukölln: dzielnicę stolicy, gdzie imigranci i ich dzieci stanowią prawie połowę mieszkańców.

04.12.2016

Czyta się kilka minut

Muzułmanie, Żydzi i chrześcijanie – razem przeciw antysemityzmowi. Berlin–Neukölln, sierpień 2014 r. / Fot. Wolfgang Kumm / DPA / PAP
Muzułmanie, Żydzi i chrześcijanie – razem przeciw antysemityzmowi. Berlin–Neukölln, sierpień 2014 r. / Fot. Wolfgang Kumm / DPA / PAP

Choć dziś wydaje się oczywista, przez wiele lat integracja w Niemczech priorytetem nie była. Wręcz przeciwnie.

Gül-Aynur Uzun miała sześć lat, gdy w 1972 r. przybyła do Berlina Zachodniego ze Stambułu. Jej matka pracowała tu już od trzech lat. Powojenne Niemcy potrzebowały rąk do pracy i ściągały gastarbeiterów (to słowo znaczy: pracownik gościnny, tymczasowy). Nie tylko z Turcji – także z Włoch, Hiszpanii, Grecji czy Maroka.

Zaraz po przyjeździe Uzun trafiła do szkoły. Okazało się, że w klasie wszystko było... tureckie: uczniowie, nauczycielka i język nauczania. – Nie chciano, żebyśmy się integrowali. Plan był taki, że kiedyś wrócimy do Turcji – opowiada kobieta.

Tyle że z powrotu nic nie wyszło. Tak samo jak w przypadku rodzin trzech milionów innych gastarbeiterów. – Już nie miałam wyboru. Tu wyrosłam, teraz to moja druga ojczyzna – Uzun uśmiecha się znad szklanki herbaty.

Do niemieckiej szkoły trafiła dopiero po sześciu latach. Dziś ma 50 lat i jest pracowniczką socjalną w Neukölln, dzielnicy w południowo-wschodniej części Berlina. Mieszka tu od przyjazdu. W wolnym czasie dorabia jako przewodnik i opowiada imigrancką historię dzielnicy.

Wycieczka nazywa się „Neukölln Oneway”. Jak bilet w jedną stronę.

Tymczasem po gastarbeiterach w dzielnicy – i w ogóle w Niemczech (jeszcze zachodnich) – zjawili się uchodźcy: Palestyńczycy, Kurdowie, uciekinierzy z Polski, potem z byłej Jugosławii. Wielu zamiast azylu otrzymywało jedynie prawo do tzw. pobytu tolerowanego, czyli w praktyce zawieszenie deportacji. Oznaczało to m.in. zakaz podejmowania pracy.

Mohamad El-Wannas, Palestyńczyk, przyjechał do Niemiec w 1990 r. z Libanu, gdzie też był uchodźcą.

– Nie mogliśmy się uczyć ani pracować. Brak perspektyw wpłynął na całe pokolenie. Każdy sam szukał swojej drogi. Jedni porządnej, inni kryminalnej – wspomina. Dziś jest jednym z szefów Centrum Kultury Arabskiej w Neukölln i sam pracuje z uchodźcami. Pytany o integrację uchodźców w przeszłości mówi: – Niemcy sobie nie poradziły.

Dzielnica z problemami

Neukölln jest jak soczewka, w której skupiają się niemieckie doświadczenia i dyskusje o imigracji ostatnich dekad.

Dziś z 328 tys. mieszkańców dzielnicy ponad 40 proc. ma tzw. tło migracyjne – tak niemiecka statystyka określa imigrantów i ich dzieci niezależnie od tego, czy mają już niemieckie obywatelstwo. Mieszkańcy z innymi niż niemieckie korzeniami są tu przede wszystkim pochodzenia tureckiego (11 proc. populacji), arabskiego (9 proc.) i polskiego (4 proc.).

Przez dekady imigracja do Niemiec była traktowana przez politykę jako stan przejściowy, który skończy się wraz z powrotem imigrantów do krajów ich pochodzenia. Politycy zaklinali rzeczywistość. „Niemcy nie są krajem imigracyjnym” – mówił kanclerz Helmut Kohl jeszcze na początku lat 90. XX w. Było jednak inaczej.

– Statystycznie rzecz biorąc, Republika Federalna od początku była krajem imigracyjnym – mówi Jochen Oltmer, profesor badający migrację na uniwersytecie w Osnabrück. – Ale świadomość faktu, że imigracja wywiera wpływ na społeczeństwo, że oznacza permanentną społeczną zmianę i wymaga stałej debaty, przyszła dopiero na przełomie wieków.

Przyczyniły się do tego doświadczenia lat 90., gdy po upadku żelaznej kurtyny i wybuchu wojny w byłej Jugosławii gwałtownie wzrosła liczba ubiegających się o azyl. W rekordowym 1992 r. wnioski złożyło aż 438 tys. osób.

Tymczasem dla Neukölln upadek muru berlińskiego oznaczał początek problemów. Zachodni Berlin stracił dotacje płynące z Bonn, dawnej stolicy. Fabryki, które dawały tu pracę i służyły za motor integracji, plajtowały. Do dziś stopa bezrobocia jest tu dwa razy wyższa niż przeciętnie w kraju.

– Neukölln od zawsze było dzielnicą robotniczą. Po upadku muru wzrosło bezrobocie, wiele firm przeniosło się za granicę.

Dzielnicy groził upadek – wspomina Arnold Mengelkoch, od 1982 r. pracujący w dzielnicowym Ratuszu, w tym od kilku lat jako pełnomocnik do spraw migracji.

Dzieci gastarbeiterów, często niemówiące w domu po niemiecku, nie miały łatwo. Szczególnie tu, w biednej dzielnicy, gdzie brakowało pieniędzy na inwestycje w szkoły i nauczycieli. Z kolei rodziny przebywające na „pobycie tolerowanym” zmuszone były dorabiać „na czarno”. Kilka arabskich klanów zajęło się zorganizowaną przestępczością.

W 1997 r. tygodnik „Spiegel” w głośnym reportażu „Stacja końcowa Neukölln” pisał o dzielnicy jako „kryjówce dla pracujących na czarno, dla odrzuconych azylantów i prostytutek bez zezwolenia na pobyt”. Mieszkańcy oburzali się na uogólnienia, ale taki język przebił się do debaty publicznej. Neukölln stało się „problematyczną dzielnicą”. A odpowiedzialne za to miało być „tło migracyjne” jego mieszkańców.

Misja Buschkowsky’ego

Człowiek, który zmierzył się z problemami dzielnicy, szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych burmistrzów w Niemczech (w Berlinie każda dzielnica ma swego burmistrza).

Heinz Buschkowsky, bo o nim mowa, urodzony w Neukölln tuż po wojnie, fotel burmistrza objął w 2001 r. Rządził przez 14 lat. Socjaldemokratów, swoją partię, prowadził tu do zwycięstwa w wyborach trzy razy pod rząd.

Buschkowsky uczynił z integracji swój priorytet. „Bez dzieci imigrantów nie będzie możliwe utrzymanie dobrobytu w Niemczech” – wyjaśniał. Krytykował dotychczasowy integracyjny leseferyzm. Gdy w 2004 r. jako jeden z pierwszych polityków stwierdził publicznie, że „multikulturalizm się nie udał”, w rodzimej SPD czekał go ostracyzm i miejsce daleko na prawym skrzydle partii.
Kilka lat później taki pogląd był już w europejskim mainstreamie.

Tylko co „multikulti”, termin równie popularny, co niekonkretny, oznacza w praktyce? Wyjaśnia prof. Oltmer: – Utarło się przekonanie, że multikulturalizm oznacza istnienie wielu kultur obok siebie. A brak elementów wspólnych był krytykowany jako rozbijanie społeczeństwa.

Rolę organizatora dla tego, co wspólne, Buschkowsky widział w państwie. Kluczowym narzędziem miała być edukacja.
Symbolem stała się szkoła Rütli w północnej części dzielnicy. W 2006 r. Niemcami wstrząsnął list jej nauczycieli do berlińskich władz. Nie radzili już sobie z panującą w szkole przemocą. „Jesteśmy bezradni. (...) Autorytetem staje się wielokrotny recydywista” – pisali. Ponad 80 proc. uczniów miało „tło migracyjne”, więc Rütli okrzyknięto przykładem nieudanej integracji.

Zamiast szkołę zamknąć, Buschkowsky, we współpracy z władzami Berlina i grupą fundacji, połączył ją z innymi szkołami w okolicy. Tak powstał Campus Rütli – całodniowa instytucja z korepetycjami, zajęciami pozalekcyjnymi oraz możliwością zaliczenia tureckiego i arabskiego jako języków obcych. Teraz, już od kilku lat, szkoła wypuszcza maturzystów, a chętnych do zapisania się do niej jest więcej niż miejsc.

Już w 33 berlińskich szkołach ponad 90 proc. uczniów to dzieci imigrantów, z czego 15 takich szkół jest właśnie w Neukölln. Campus Rütli służy za przykład, że ze środkami i dobrze zaplanowaną ofertą edukacyjną taka szkoła nie musi być źródłem problemów.

Jak to robią w Neukölln

Dziesięć lat temu rozpoczęto też program „matek dzielnicy”, czyli szkolenia bezrobotnych kobiet z „tłem migracyjnym”. Jako pracowniczki socjalne, już potem same – w sklepach, meczecie czy przez znajomych – nawiązują kontakt z kobietami, odwiedzają je w domach. W ramach dziesięciu wizyt omawiają, często po turecku lub arabsku, dziesięć tematów: od zapisania dziecka do przedszkola po edukację seksualną. W ten sposób dotarto już do ponad 9 tys. rodzin.

Gül-Aynur Uzun była jedną z pierwszych „matek dzielnicy”. – To kobiety zajmują się dziećmi i wychowaniem, więc są nawet ważniejsze od mężczyzn – mówi. Po tym, jak uczestniczyła w tym programie, dostała pracę w dzielnicowym punkcie wsparcia dla kobiet. Dziś przychodzą do niej nowe uchodźczynie. Proszą głównie o pomoc w znalezieniu mieszkania.

Natomiast z kryminalizującą młodzieżą Ratusz postępował ostro. „Model Neukölln” polegał na szybkim karaniu młodocianych recydywistów (z których do dziś połowa ma tu arabskie korzenie). Przy wejściach do szkół postawiono ochroniarzy.

– Buschkowsky wsadzał palec do rany i każdemu, kto nie chciał słuchać, mówił: tutaj musi się coś poprawić albo to wybuchnie – wspomina Arnold Mengelkoch, który pełnomocnikiem ds. migracji w Ratuszu został właśnie za kadencji burmistrza z SPD. –

Dzięki temu zaczęto inwestować w dzielnicy więcej pieniędzy.

Dziś były burmistrz pozostaje postacią, która wywołuje emocje. Pod koniec urzędowania napisał dwie krytyczne wobec integracji imigrantów książki. Stały się bestsellerami, choć badacze migracji krytykowali je za tezy generalizujące. Buschkowsky ripostował, że pisze jako praktyk.

Po odejściu z urzędu wszedł w spór z nową burmistrzynią, również z SPD, która w ostatniej kampanii wyborczej odwiedziła meczet podejrzewany o kontakty z islamistami. W Neukölln pozostawił jednak swoje piętno.

Dziś w dzielnicy działa ponad 100 różnych organizacji pracujących z imigrantami. Mengelkoch cieszy się, że wśród kształconych przez Ratusz przyszłych urzędników już 30 proc. ma „tło migracyjne”. – To całkiem nieźle. Ale w dzielnicy oznacza średnio 43 proc., więc mamy jeszcze sporo pracy – mówi.

Mengelkoch organizuje pracę dzielnicowej rady migracyjnej. Składa się ona z przedstawicieli władz, organizacji pozarządowych, szkół, policji i urzędu pracy. Osobno rozmawia z reprezentantami meczetów. Ich ostatnie spotkanie dotyczyło postu dzieci ze szkół podstawowych w trakcie przyszłorocznego ramadanu. Wypada pod koniec roku szkolnego i poszczące, osłabione dzieci mogą osiągnąć gorsze wyniki na egzaminach.

– Chcemy, żeby dzieci w szkołach podstawowych nie pościły. Spróbujemy sporządzić „Deklarację z Neukölln” z zaleceniami na ten temat i potem podpisaną przez przedstawicieli meczetów, kuratorium i burmistrzynię – wyjaśnia swój plan Mengelkoch. – Ale już np. szyici mówią, że od 8.–9. roku życia dzieci należy wprowadzać w post. To skomplikowane. Zobaczymy, czy uda nam się dogadać.

„Nie wiem, kim jestem”

Dekada 2000-10 to także w polityce ogólnoniemieckiej akceptacja faktu, że Niemcy stały się krajem imigracyjnym. Koalicja rządowa SPD-Zieloni Gerharda Schrödera i Joschki Fischera ułatwiła proces przyjęcia niemieckiego obywatelstwa, a w 2005 r. uchwaliła ustawę imigracyjną, definiującą integrację jako zadanie dla rządu federalnego.

Powołano do życia kursy integracyjne: 600 godzin zajęć językowych i 100 godzin przekazującego wiedzę o kraju „kursu orientacyjnego” dla osób ubiegających się o zezwolenie na pobyt lub dla osób już tu żyjących i skierowanych przez urząd pracy. Obydwie części kończą się egzaminami. Przykładowe pytanie na teście z wiedzy o kraju (w puli jest ich 330) brzmi: „Ludzie w Niemczech żyją według zasady tolerancji religijnej. Co to oznacza?”.

Mohamad El-Wannas – ten sam, który przyjechał tu w 1990 r. jako uchodźca – z integracją nie miał dużych problemów, bo Niemcy znał już ze studiów. W latach 1983-87 studiował budowę maszyn w podberlińskin Wildau, w komunistycznej NRD. Na naukę wysłała go wtedy Organizacja Wyzwolenia Palestyny, z którą NRD utrzymywała przyjazne stosunki. Po studiach wrócił do Libanu. A gdy po kilku latach upadł mur berliński, przyjechał tu jeszcze raz, tym razem z wnioskiem o azyl.

Po przyjeździe ożenił się z Niemką, a po ośmiu latach przyjął obywatelstwo. Dziś sam organizuje kursy integracyjne w Centrum Kultury Arabskiej. Ma teraz ok. 70 uczniów, zdecydowaną większość stanowią uchodźcy.

– Zapotrzebowanie jest bardzo duże, ale brakuje nam pomieszczeń – mówi, oderwany od zajęć.

Rozmowę przerywa telefon z urzędu pracy. Pytają o wyniki egzaminów jednej z uczennic, żyjącej w Niemczech od kilku lat. El-Wannas przegląda certyfikaty; okazuje się, że nie zdała ona egzaminu językowego. Nawet nie zaczęła wypełniać części pisemnej. – Być może ma wiele dzieci i nie ma czasu na naukę. Ale to żadna wymówka, powinna nauczyć się języka – komentuje El-Wannas. Kobiecie przysługują teraz dodatkowe godziny i możliwość poprawki. Jeśli nie zda, może mieć problem z przedłużeniem zezwolenia na pobyt.

Po zeszłorocznej fazie zarządzania kryzysowego teraz uwaga Niemców skupia się na ich integracji. W sierpniu przyjęto ustawę integracyjną, która zwiększyła dostępność kursów dla uchodźców i ułatwiła im dostęp do rynku pracy. Z drugiej strony uzależniła przyznanie bezterminowego zezwolenia na osiedlenie się od nauki języka i podjęcia pracy.

To wymaga jednak czasu. O ile już dwie trzecie uchodźców z ostatnich czterech lat trafiło na kurs językowy, to tylko 15 proc. z nich znalazło pracę.

Obaida, 26-letni Syryjczyk, dotarł do Berlina w sierpniu 2015 r. Wniosek o azyl złożył jeszcze tamtej jesieni i już ponad rok czeka na jego rozpatrzenie. Tymczasem po sześć godzin dziennie uczy się niemieckiego. I tak ma szczęście, bo dzięki znajomym dostał własny pokój w wynajętym mieszkaniu – coś, o czym wielu uchodźców stłoczonych w ośrodkach tylko marzy.

W Damaszku chłopak studiował wystrój wnętrz. W Niemczech chciałby zająć się projektowaniem samochodów. Na razie czeka. – Jeszcze nie wiem, kim tu jestem – mówi cierpko.

Rosną obawy

Kluczowa rola w procesie integracji przypada nie tylko imigrantom, ale także niemieckiemu społeczeństwu: czy zaakceptuje nowych współmieszkańców i przyszłych współobywateli na równych prawach?

W ostatnim roku Niemcy miały wobec uchodźców dwie twarze. Z jednej strony tzw. Willkommenskultur (w wolnym przekładzie: kultura gościnności), z drugiej – wrogiej wobec uchodźców i muzułmanów partii Alternatywa dla Niemiec (AfD).

I choć entuzjazm wobec przyjmowania uchodźców osłabł, to – według badań Fundacji Eberta, zbliżonej do SPD – nadal ponad połowa społeczeństwa uważa, że była to dobra decyzja. Wielu Niemców angażuje się też w pomoc uchodźcom w ramach wolontariatu: np. przy nauce niemieckiego lub odrabianiu zadań domowych z dziećmi.

Z drugiej strony AfD zdobywa w sondażach około 13 proc. poparcia – nieco więcej niż Zieloni czy Partia Lewicy. We wschodnich landach, gdzie żyje zdecydowanie mniej imigrantów niż na zachodzie, AfD popiera ponad 20 proc. mieszkańców.

Obawy związane z integracją są duże. Wzmocniły je lipcowe ataki terrorystyczne w Bawarii (sprawcą pierwszego z nich był kilkunastoletni uchodźca z Afganistanu; drugi przeprowadził dwudziestosiedmiolatek z Syrii; w obu zginęli tylko zamachowcy, ale ranili 20 osób). Według badań tylko co piąty Niemiec ocenia szanse na integrację uchodźców pozytywnie, a ponad 70 proc. nie spodziewa się dobrych rezultatów.

Zarazem, choć do kraju przybywa teraz mniej uchodźców niż w 2015 r., wzrasta przemoc wobec tych, którzy już tu są. Tylko do połowy października policja zarejestrowała blisko 800 ataków na ośrodki dla uchodźców, w tym 61 podpaleń.

Rozmowa o islamie

Zaakceptowanie imigracji przez polityków zajęło prawie 50 lat, ale duża część społeczeństwa nadal ekskluzywnie traktuje kategorię politycznej wspólnoty. Z badań wynika, że dla prawie 40 proc. obywateli „bycie Niemcem” oznacza posiadanie niemieckich przodków, mówienie bez akcentu, a w przypadku muzułmanek rezygnację z chusty. Paszport nie wystarczy.
Doświadczają tego dzieci imigrantów, często mające niemieckie obywatelstwo od urodzenia i mówiące płynnie po niemiecku, a mimo to pytane, skąd „tak naprawdę” pochodzą. Dla wielu problematyczny jest też sam termin „tło migracyjne”, wymyślony na początku jako neutralna kategoria statystyczna, która w potocznym użyciu często oddziela Niemców z zagranicznymi korzeniami od etnicznych „bio-Niemców”.

– Wielu imigrantów ma wrażenie, że nigdy nie zostaną ostatecznie zaakceptowani. Nawet w trzeciej generacji, po 50-60 latach pobytu w Niemczech, pozostają na uboczu, bo mają „tło migracyjne” – mówi profesor Oltmer.

Debata o integracji uchodźców dotyka też tych, którzy są w Niemczech już od dawna. – Integrujemy się w ciągu paru lat, ale cały czas nam się o tym przypomina. Czasami ciężko już tego słuchać – irytuje się Gül-Aynur Uzun.

W potocznym użyciu „tło migracyjne” stosowane jest też dosyć wybiórczo. – To hipokryzja, taki sposób mówienia o Turkach, Arabach, muzułmanach i czarnoskórych – uważa Gilles Duhem, działacz społeczny w Neukölln, który z rodzinami imigrantów pracuje od niemal 15 lat. Sam jest Francuzem. – Gdybym przyjął niemiecki paszport, nikt by mi nie powiedział, że mam „tło migracyjne” – dodaje.

Dyskusja o integracji często bowiem przeradza się w dyskusję o islamie. I choć muzułmanie stanowią tylko część przybywających do Niemiec, to kryzys migracyjny wzmógł antyislamskie nastroje. Wypowiedziane sześć lat temu przez prezydenta Christiana Wulffa zdanie „Islam przynależy do Niemiec” miało wtedy w społeczeństwie więcej zwolenników niż przeciwników. Dziś jest odwrotnie.

– Problemy zaczęły się w ostatnich latach, razem z tzw. Państwem Islamskim. Wcześniej ludzie wiedzieli, że jesteśmy muzułmanami, ale to nie był temat – mówi Uzun. – Teraz media piszą o islamie tak, jakby był czymś nowym, jakby trzeba było go dopiero poznać.

Potwierdza to profesor Oltmer: – Mamy doświadczenie z imigracją z krajów islamskich już od lat 50. XX wieku. Ale dopiero po zamachach w USA z 2001 r. ci, na których wcześniej mówiono „Turcy”, zaczęli być postrzegani jako muzułmanie.

Szukając nowego modelu

Dziś w kraju nie ma jeszcze społecznego konsensu, jaki model integracji ma zastąpić multikulturalizm. Dla wielu Niemców integracja nadal oznacza asymilację, czyli pełne dopasowanie się imigrantów do niemieckiego społeczeństwa. Tylko co to oznacza w praktyce, skoro sami Niemcy są na tyle różni, że nie wiadomo, do kogo się dopasowywać?

Inna perspektywa to rozumienie społeczeństwa jako jeszcze bardziej różnorodnej struktury niż tylko żyjące obok siebie duże grupy kulturowe – jak zakładał multikulturalizm. W takim ujęciu pochodzenie z innego kraju czy inny język ojczysty to tylko jeden z elementów tej różnorodności, obok wielu różnych tożsamości, poglądów czy orientacji seksualnej.

– Chodzi tu o bycie nie homogenicznym narodem, tylko heterogeniczną populacją, połączoną przez „patriotyzm konstytucyjny” – mówi profesor Oltmer. – Zorientowaną nie na rzekomo jednorodne korzenie specyficznego narodu, tylko na wyobrażenie, że żyjemy w kraju ze specyficzną tradycją konstytucyjną i systemem prawnym, który przekazuje wspólne wartości.

Niezależnie od tych dyskusji społeczeństwo imigracyjne jest już niemiecką rzeczywistością. Co piąty mieszkaniec kraju i co trzecie dziecko poniżej pięciu lat mają „tło migracyjne”. Ponad połowa z nich jest niemieckimi obywatelami.

Imigranckie korzenie mają też coraz częściej politycy (w Bundestagu to dziś 5 proc. posłów), artyści i sportowcy (11 z 23 członków piłkarskiej kadry na Euro 2016).

Z „problematycznej dzielnicy” Neukölln stała się ostatnio jedną z bardziej atrakcyjnych części Berlina, pełną galerii i klubów. Ściągają tu młodzi z całego świata. Teraz problemem jest gentryfikacja dzielnicy – gdy osiedla się tu coraz więcej ludzi zamożnych, zmienia się jej charakter, rosną ceny mieszkań.

Na koniec naszego spotkania Gül-Aynur Uzun prowadzi pod pomnik pruskiego króla Fryderyka Wilhelma I. Stoi on w centrum Rixdorfu, dawnej wioski, od której Neukölln wzięło swój początek.

To ten król na początku XVIII w. zaprosił protestanckich uchodźców z Czech, rządzonych przez katolickich Habsburgów, do osiedlenia się we wsi, którą podzielono wtedy na część czeską i niemiecką.

Dla Uzun to symbol imigranckiej historii Neukölln i Niemiec: – 140 lat zajęło im, zanim zintegrowali się z Niemcami. Dzisiaj wychodzi nam to o wiele szybciej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016