Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tymczasem dobre wieści płyną z raportu „Scientific Assessment of Ozone Depletion: 2018”, stworzonego m.in. przez Światową Organizację Meteorologiczną (WMO) i NASA. Jeden taki raport powstaje raz na ok. cztery lata, od 1987 r., kiedy podpisany został Protokół Montrealski ograniczający użycie zabójczych dla warstwy ozonowej związków, potocznie znanych jako „freony”.
O ile wykresy rzadko fascynują (normalnych ludzi), te zamieszczone w raporcie opowiadają naprawdę niezwykłą historię. Widzimy na nich najpierw stopniowy, galopujący wzrost produkcji „freonów” od lat 50., za czym w skali ok. 10-20 lat jak echo postępuje spadek stężenia ozonu. Związki te osiągają nieznane wcześniej na naszej planecie stężenie w latach 80. Potem następuje gwałtowne „szarpnięcie” tuż po 1987 r., przywodzące na myśl depnięcie na pedał hamulca. Od tego czasu produkcja, emisja i zawartość „freonów” dość szybko spadają. Dopiero od ok. 2000 r. natura zaczyna „nadganiać” za naszą decyzją – cóż, atmosferą manewruje się raczej jak tankowcem niż autkiem na baterie. Chyba – chyba! – udało się odwrócić trend.
To piękna ilustracja tego, co mogłoby się wydarzyć z globalnym ociepleniem. Ech, gdyby tylko rezygnacja ze spalania paliw kopalnych była równie prosta, co przestawienie się na inny czynnik chłodniczy do lodówki. ©℗