Wysłuchajcie nas wreszcie!

Do zrobienia w 2015 r.: dopuścić kobiety do kościelnych funkcji. Mogą być przecież członkiniami rad i komisji przy Episkopacie, zasiadać w sądach diecezjalnych, administrować parafiami, rozdawać komunię.

31.12.2014

Czyta się kilka minut

Dziewczyny służą do niedzielnej mszy. Parafia pod wezwaniem św. Jerzego, Prószków (woj. opolskie), październik 2014 r. / Fot. Sławomir Mielnik dla „TP”
Dziewczyny służą do niedzielnej mszy. Parafia pod wezwaniem św. Jerzego, Prószków (woj. opolskie), październik 2014 r. / Fot. Sławomir Mielnik dla „TP”

Rok 2014 rozpoczął się awanturą o gender. Jako że przy tej okazji feminizm również bywał odsądzany od czci i wiary, wydawało się, że to dobry pretekst, aby przyjrzeć się dziwnemu napięciu, które w Polsce wytwarza się na styku spraw kobiet i Kościoła. Jednak ta kwestia spadła z pierwszych stron gazet i pozostała nawet nie tyle niezałatwiona, co po prostu nieprzegadana.

Może problem nie istnieje, skoro o tym, co się dzieje na linii Kościół–kobiety czy w temacie „kobiety w Kościele”, rozmawia niewielu i niechętnie? Nie mówię o rozprawianiu o kobiecości jako takiej. To temat lubiany przez duszpasterzy. Biorą się za niego księża, omawiają chrześcijańskie psycholożki i kościelne periodyki. Strony internetowe, wideokonferencje na DVD, warsztaty biblijno-psychologiczne... Nie ignoruję rozważań antropologicznych, ale potrzebne jest też zadawanie pytań o to, co kobiety mogą, a czego nie; gdzie są w Kościele, a gdzie ich nie ma; dlaczego tak jest i co z tego wynika? Tu nie wystarczą konferencje o dzielnych i pięknych biblijnych bohaterkach: Judycie lub Ester. Trzeba raczej wyciągnąć konsekwencje z wizji, w której Judyta lepiej niż starsi miasta umie zareagować w sytuacji kryzysu.

To nie Brazylia

Teoretycznie kobiety mogą robić to, co mogą robić w Kościele świeccy. Tworzyć służbę liturgiczną, być powoływane do rad i komisji w parafiach, diecezjach, przy Episkopacie, a nawet w Watykanie. Współuczestniczyć w sprawowaniu władzy, pracować w sądach diecezjalnych. Zostawać nadzwyczajnymi szafarkami Eucharystii tam, gdzie istnieje potrzeba. Mogą uczyć teologii, aktywnie uczestniczyć w duszpasterstwie i w kierownictwie duchowym. Formalnie mogą nawet administrować parafiami, choć w Polsce na razie nie ma takiej konieczności.

Czy tak się dzieje? Żeby to sprawdzić, można przeprowadzić prosty rachunek. Przeglądam z kalkulatorem listy członków komisji i rad Episkopatu, pracowników sądów diecezjalnych, wykładowców wydziałów teologicznych i seminariów – i liczę. I tak w Radzie ds. Rodziny przy Episkopacie na dwunastu konsultorów są tylko trzy kobiety, w Komisji Wychowania Katolickiego na dziesięciu jedna. Chyba wybiórczo posługujemy się stereotypami płciowymi, skoro do spraw rodzin i wychowania – stanowiących ponoć domenę kobiet – angażuje się głównie księży.

Polska to nie USA ani Brazylia. Mamy wciąż tylu księży, że mogą zarówno prowadzić parafie, jak zarządzać komisjami i kościelnymi urzędami. Uderzający brak kobiet nawet tam, gdzie rozmawia się o sprawach ich dotyczących, jest z pewnością efektem krótkowzrocznej polityki nieangażowania świeckich obu płci. Jednak nieangażowanie jest selektywne. Ot, choćby nadzwyczajni szafarze Eucharystii, od jakiegoś czasu obecni w polskich diecezjach: mogą nimi zostać tylko mężczyźni i w kilku miejscach zakonnice. „Nie ma takiej duszpasterskiej potrzeby” – usłyszałam twardą odpowiedź kilkudziesięciu wikarych, kiedy podniosłyśmy z koleżankami temat na wydziale teologii. „Nie ma kompetentnych teolożek, które można by było zatrudnić” – dowiemy się od zawiadujących wydziałami teologicznymi. Na pytanie, po co stawać się kompetentną teolożką, skoro na uczelni nie dostanie się pracy, nie ma już odpowiedzi.

Wydaje się, że najbardziej brakuje nam chęci i wyobraźni. Pomyślenia Kościoła tak, by korzystał z potencjału kobiet nie tylko dla dobra wspólnoty, ale dla dobra kobiet właśnie: by czuły się w Kościele u siebie.

Sedno chrześcijaństwa

Żaliłam się na ten brak poważnej rozmowy o kobietach w polskim Kościele nestorce feministycznej teologii.

– Przyjrzyj się najpierw polskiemu społeczeństwu. Gdzie w nim rodzi się ferment i krytyka dotycząca pozycji kobiety w polityce, prawie, biznesie, edukacji i innych dziedzinach życia? – radziła s. Elisabeth Johnson. – Jeżeli tego nie ma albo jest niedużo, to nie spodziewałabym się wielkiego zainteresowania sprawami kobiet w Kościele. Kościół i kultura są sprzężone. W Stanach impuls na rzecz równości kobiet dotarł do Kościoła właśnie ze społeczeństwa.

Może nasz pech polega więc na tym, że do Polski feminizm przyniosły działaczki lewicowe i z taką łatką pojawił się w naszej przestrzeni publicznej? „Fuj, nie wolno dotykać, bo to ateistyczne i lewackie! Wpływowi takiej kultury dać się jako katolicy nie możemy...”. A może chodzi o to, że Kościół w Polsce jest kontrkulturowy: broni się skutecznie przed impulsami płynącymi z zewnątrz i coraz głębiej okopuje? No ale przecież jest taki nurt duszpasterstwa, który zręcznie porusza się w kulturze popularnej, a jednocześnie wciąż serwuje nam tylko ładniej opakowaną opowieść o „kobiecym geniuszu” i prawie nic więcej. Najwyraźniej pop-katolicyzm rezonuje bardziej z konserwatyzmem polskiego społeczeństwa. Tylko czy dobrze wyczuwa jego faktyczny puls?

Po wizycie u siostry Johnson przegadałam jeszcze wiele godzin z katolickimi feministkami z różnych części świata.
Z tymi z Filipin, gdzie to katolickie zakonnice przywiozły i wprowadzały drugą falę feminizmu (prowadzony przez nie prestiżowy St. Scholastica’s College był pierwszym miejscem oferującym women studies zarówno studentkom z elitarnych rodzin z Manili, jak street workerkom i działaczkom społecznym z wiosek). A także z tymi z Indii – kraju kast, patriarchatu, przemocy wobec kobiet i mniejszościowego chrześcijaństwa – gdzie Episkopat pisze pozytywne listy pasterskie o gender pod wpływem katolickich działaczek feministycznych.

Zatem może s. Johnson nie ma racji. Może impuls do namysłu nad kobietą w Kościele nie musi przychodzić od społeczeństwa. Przecież do sedna chrześcijaństwa należy wezwanie do godności i równości każdego, kobiety i mężczyzny. Możemy więc zacząć krytycznie przyglądać się kulturowym konstrukcjom także w Polsce, nie tylko w Indiach, gdzie kontekst niechrześcijańskiej kultury ułatwia dystans.

Jak może być

Różnica czasu sprawia, że aby wpasować się w napięty grafik Astrid Lobo Gajiwali, muszę zadzwonić o świcie. W pidżamie i lekko zaspana siadam przed komputerem, opowieść Astrid szybko mnie jednak budzi. Po drugiej stronie środek dnia. Hinduska teolożka, lekarka i szefowa banku tkanek ma dla mnie czas w przerwie na lunch.

Dla niej wszystko zaczęło się we wczesnych latach 80., gdy jako studentka zaangażowana w parafialną grupę liturgiczną pomagała zorganizować konferencję na temat kobiet w Kościele i społeczeństwie. Indyjscy biskupi postanowili wyciągnąć wnioski z synodu biskupów, na którym mówiono o konieczności przyjrzenia się sprawom kobiet.

Po konferencji zrodził się w Bombaju katolicki feministyczny kolektyw Satyashodhak. Słowo „kolektyw” brzmi nieco anarchistycznie, ale dziś jego członkinie są przełożonymi generalnymi zgromadzeń zakonnych i członkiniami Komisji Episkopatu ds. kobiet. Więcej: Astrid została przez swojego biskupa zaproszona na spotkanie plenarne Episkopatu, żeby mówić o kobietach.

„Poprosili o to mnie – zwrócił się do feministki, teolożki i młodej matki jej ówczesny biskup, Bosco Penha – ale uważam, że kobiety same powinny opowiadać o sobie i swoich problemach”. Po jej przemówieniu biskupi postanowili założyć komisję ds. kobiet i oddali jej sekretarzowanie właśnie kobietom. 10 lat później komisją kierowała członkini kolektywu Satyashodhak. Zaś 4 lata temu ten sam Episkopat wydał dokument „Polityka genderowa Kościoła katolickiego w Indiach”. To o nim chciałam rozmawiać z Astrid, która jest jedną z jego autorek.

Biskupi postulują w tym dokumencie, by wprowadzić wrażliwość na kwestie płci w samej Konferencji Episkopatu. Sekretariaty komisji powinny być tworzone ze względu na kompetencje, przy adekwatnej reprezentacji kobiet i mężczyzn. Wrażliwość na kwestie płci (gender) ma być priorytetem wszystkich komisji Episkopatu, powinien również zostać wprowadzony nastawiony na to audyt, a kwestie te powinny przekładać się na sposób konstruowania budżetów (gender budgeting).

Wykpiwane czasem w Polsce terminy gender mainstreaming, gender auditing i gender budgeting co chwilę powracają w indyjskim dokumencie zastosowane do Episkopatu, diecezji, kościelnych dzieł charytatywnych i parafii. Nie, dokumentu nie przysłano z Brukseli – stworzyły go katolickie feministki, a głosowaniem zatwierdzili katoliccy biskupi.

Mogę zrozumieć, że chrześcijanie w Indiach widzą rażące nierówności, jakich doświadczają kobiety w ich kraju. Jednak to, że robią również rachunek sumienia, wprawia polską katoliczkę w zdumienie. Astrid tego zdumienia nie rozumie.

– No dobrze, a tam, gdzie dokument zaleca włączenie zajęć z wrażliwości na kwestie płci i teologii feministycznej do głównych kursów w seminariach oraz jako element formacji biskupów, przełożonych zakonnych i formatorów? Czy to możliwe do wprowadzenia, czy raczej pieśń przyszłości? – dopytuję. – To już się dzieje – odpowiada feministka i mówi o wykładach w największych seminariach: jej kolektyw prowadzi takie zajęcia w Bombaju. Rozmawiałam już z kilkoma osobami z Satyashodhak, wiem, jak o feminizmie mówią i... nie wyobrażam sobie, żeby ktoś wpuścił ich do polskiego seminarium.

– Czemu masz taką minę? – słyszę zdziwienie Astrid, więc tłumaczę, że u nas pewnie jeszcze przez 15 lat nie będzie w seminariach kursów na ten temat. – Naprawdę? Ale przecież jesteście w Europie – dziwi się hinduska katoliczka.

Polska rzeczywistość

Tymczasem u nas króluje brak rozmowy, przerywany publicystyką czy dyskusjami w poszczególnych środowiskach. Kobiety skupiają się w klubach i duszpasterstwach, ale wydaje się, że hierarchowie oczekują, iż będą bardziej słuchały, niż mówiły. Szczerą rozmowę o kobietach w Kościele łatwiej odbyć z teolożką z Chicago, zakonnicą z Puny czy katolicką działaczką w Bombaju. Polskie znajome związane z Kościołem gotowe są na zwierzenia, ale off the record.

– Porozmawiaj z tymi, które mają habilitację – mówią katolickie wykładowczynie. Te z habilitacją odpowiadają, że myślały, iż tytuł da im większą swobodę, ale się przeliczyły. Proszą, by nic o ich doświadczeniach nie pisać. – Nawet na anonimową wypowiedź potrzebujemy zgody przełożonej – tłumaczą zakonnice. – Wolałabym nie, nie proś – dodają inne. – Ale przyślij to, co napiszesz, i tak trzymaj!

Żeby powiedzieć, co się naprawdę myśli i czuje, trzeba być kobietą świecką i najwyraźniej nie mieć wiele do stracenia. Jak te dziewczyny, które opowiadają o kryzysie wiary w swoje miejsce w Kościele. Młode matki, niemogące się odnaleźć wśród pochwał macierzyństwa. Niegdyś aktywne katoliczki, których nastoletni religijny zapał rozbił się o to, jak są jako kobiety widziane i traktowane. Albo wspomniane siostry zakonne, których opowieści nie będę mogła zacytować. One chcą mówić i szukają jakiegoś rozwiązania. Coś je uwiera.

One jeszcze są wewnątrz. Ale statystyki są niepokojące. Pisaliśmy już w „TP”, że w ciągu 20 lat liczba praktykujących kobiet spadła aż o 26 proc. Do tego warto dodać, że od 1990 r. do 2009 r. liczba postulantek w zakonach żeńskich zmalała o połowę. Wessał je hedonistyczny świat, pełen uciech ciała i mentalności antykoncepcyjnej – jak chcą niektórzy katoliccy analitycy – czy może w Kościele zabrakło strawy? Fenomen nie jest tylko polski, podobny odnotowują Amerykanie, gdzie grupa młodych kobiet w Kościele również topnieje. Nie zatrzymuje ich już fantazja, że możliwa jest szybka zmiana. To lekcja, którą po Soborze przerobiły ich matki. „Gdybyśmy 30 lat temu wiedziały, jak niewiele się w tym czasie zmieni, nie wiem, czy byśmy z takim zapałem próbowały” – mówią dziś te starsze. „My już to wiemy” – zdają się mówić młodsze i szukają miejsca poza kościelną strukturą.

Dumając nad tym wszystkim, wędruję na roraty do najbliższej parafii, w centrum wielkiego miasta. Mówią, że jest wymierająca. Seniorzy odchodzą, młodzi zaglądają coraz rzadziej. W te grudniowe poranki doliczę się w kościele co najwyżej dziesięciu mężczyzn, wliczając proboszcza, wikarego w konfesjonale i – składającą się z chłopców, rzecz jasna – służbę liturgiczną. Ławki są jednak pełne kobiet, raczej starszych niż młodych. Kto będzie w nich siedział za 30 lat, słuchając czytań o serii biblijnych cudownych poczęć i narodzin?

Mglista przyszłość

Rok 2014 nie przyniósł rozwiązań, bo aby powstały, najpierw trzeba dostrzec problemy. A o tych wciąż nie rozmawiamy, albo udajemy, że problemami nie są. Tymczasem nawet papież, choć zdarza mu się okraszać swoje myśli niezręcznymi metaforami, wysyła sygnał, że trzeba znaleźć kobietom miejsce w Kościele. Czy będzie to łaskawe wspieranie obecności kobiet we wciąż z definicji patriarchalnej instytucji, czy prawdziwa zmiana, to się rozstrzygnie. Ostrożny optymizm dotyczący sygnałów z kościelnej centrali nie może jednak przysłonić braku podobnych impulsów na własnym podwórku. Kiedy rektorem katolickiego uniwersytetu zostanie, jak w Rzymie, zakonnica, a członkinią Komisji Nauki Wiary przy Episkopacie teolożka?
Jednak nawet, gdy czasem trudno w nim wytrzymać z powodu goryczy seksizmu, Kościół jest karmiącą rzeczywistością. Zawstydzona, rozmawiam z katolickimi feministkami z różnych stron świata, które działają w dużo trudniejszych warunkach, podczas gdy my nieśmiało polemizujemy w gazetach i już całkiem śmiało w naszych kuchniach przy winie. Robią to, by chrześcijańskie przesłanie było dla kobiet czytelne, by nie zasłaniały go doświadczenia dyskryminacji. I nigdzie się nie wybierają, nie mówią już, jak dawne pokolenie, o eksodusie. – Cóż z tego, że założę sobie Kościół dla grupy dwudziestu podobnie myślących znajomych – tłumaczy mi przy kawie amerykańska feministka katolicka. – Tu chodzi o coś większego, o co warto walczyć, jakkolwiek by było frustrujące. Sygnał od Kościoła, że kobiety są traktowane jako równe mężczyznom, miałby wielką siłę i mógłby tyle zmienić w najdalszych częściach świata!

Czy sprawa kobiet ma w polskim Episkopacie swojego rzecznika? Jak na razie, najbliżej tej funkcji jest delegat ds. duszpasterstwa kobiet. Obejmując funkcję bp Ireneusz Pękalski mówił, że chciałby wsłuchać się w problemy kobiet z różnych środowisk, dowiedzieć się, czego oczekują. Czekamy na moment, w którym biskup zapyta, jak to jest być kobietą w Kościele. I zapyta nie tylko skupionych przy duszpasterstwach członkiń katolickich organizacji kobiecych. Czekamy na chwilę, gdy poprosi kobietę, by zamiast niego opowiedziała na spotkaniu Episkopatu o rzeczywistości polskich katoliczek. Oczywiście nie sprawdzając, czy powie dokładnie to, co biskupi chcieliby usłyszeć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015