Wyrok na Fairbourne

Zmiany klimatu to rezultat ludzkiej chciwości, napędza je nasz konsumpcjonizm. Ich ofiarą może stać się nadmorska wioska w Walii, o którą nie chcą walczyć lokalni politycy.
z Fairbourne (Wielka Brytania)

11.08.2019

Czyta się kilka minut

Widok na Fairbourne i plażę Cardigan, północna Walia / KEITH MORRIS / ALAMY STOCK PHOTO/ BEW
Widok na Fairbourne i plażę Cardigan, północna Walia / KEITH MORRIS / ALAMY STOCK PHOTO/ BEW

Nie zamykamy drzwi, kiedy wychodzimy z domu. Zostawiamy kluczyki w samochodzie. To jedna z tych wiosek, które istniały dawno, dawno temu, zanim człowiek zrobił się pazerny. Tutaj, do Fairbourne chciwość jeszcze nie dotarła – mówi niskim i chropowatym, lecz melodyjnym głosem Stuart Eves.

Głębokie zmarszczki, ślady wiatru i słońca sprawiają, że jego twarz wydaje się surowa. Łagodności dodają jej gęste siwe loki opadające na czoło i wesołe jasno­błękitne oczy. Siedzi w głębokim fotelu obitym brązową skórą, w ponad trzystuletnim kamiennym domu, którego niski sufit podtrzymują drewniane belki. Stuart śmieje się, że mieszka się w nim jak w jaskini. Ściany latem oddają chłód, zimą zatrzymują ciepło. Dom pochodzi z czasów, kiedy ludzie czerpali mądrość z przyrody. Ale to było dawno temu.

Uchodźcy klimatyczni?

Fairbourne, niewielka walijska wioska nad zatoką Cardigan, ukryła się między zielonymi grzbietami gór Snowdonii i Morzem Irlandzkim. To położenie przez lata zapewniało jej spokój i opinię jednego z najbardziej malowniczych miejsc w Wielkiej Brytanii. Piękno bywa jednak zdradliwe, a położenie okazało się pułapką. Prognozy dotyczące wzrostu poziomu morza są niepokojące. Władze hrabstwa Gwynedd uznały, że wioski nie da się uchronić przed skutkami zmian klimatu i podjęły decyzję o jej likwidacji. Mieszkańcy Fairbourne mogą stać się pierwszymi uchodźcami klimatycznymi w Wielkiej Brytanii.

– Na początku dali nam dziesięć lat – mówi Sylvia Stephenson. Do jej domu łatwo trafić, znajduje się na drodze przy wale biegnącym wzdłuż brzegu. Jako jedyny ma od frontu oranżerię. Przez nią w 2014 r. woda wdarła się do środka.

Wielką Brytanię nawiedziły wtedy powodzie, a przez Morze Irlandzkie przeszły gigantyczne sztormy. Na walijskie wybrzeże przyjechała ekipa BBC. Ludzie w Fairbourne mówią, że dziennikarze najpierw odwiedzili Barmouth, znany kurort położony stację dalej; w internecie można obejrzeć amatorski film obrazujący moment, kiedy wysoka fala uderza w tamtejszy pub.

Władze kurortu w strachu przed utratą turystów miały zareagować paniką na widok ekipy telewizyjnej i kazały jej się wynosić. Tak dziennikarze wylądowali w nikomu nieznanym ­Fairbourne i w domu Sylvii. To właśnie reporter BBC przekazał jej informację, że w 2025 r. władze hrabstwa zaprzestaną finansowania wałów przeciwpowodziowych w wiosce.

Zdaniem Sylvii to niewybaczalne, że nie włączono mieszkańców wioski do debaty na temat ich przyszłości. Zatajenie decyzji o likwidacji Fairbourne uważa za dowód na arogancję walijskich władz. Uważa też, że decyzję oparto na najbardziej pesymistycznych prognozach dotyczących wzrostu poziomu mórz, nie biorąc pod uwagę scenariuszy bardziej umiarkowanych. Sylvia nie może też wybaczyć politykom, że zamiast przeciwdziałać skutkom zmian klimatu, oddają Fairbourne bez walki.

– Pomyśleć, że Organizacja Narodów Zjednoczonych podawała Walię za przykład dla reszty świata, kiedy tutejsze władze uchwaliły ustawę „na rzecz dobra przyszłych pokoleń” (Well-being of Future Generations Wales Act 2015). Pozostaje mi tylko śmiać się przez łzy, bo nie widzę żadnego planu, który mógłby uchronić przyszłe pokolenia przed katastrofą.

Usłyszeć morze

Mieszkańcy Fairbourne skrzyknęli się w ruch obywatelski Fairbourne Facing Change (Fairbourne w obliczu zmian). Zebrali 20 tys. funtów i wywalczyli wydłużenie terminu likwidacji wioski do roku 2045. Wartość wszystkich domów i tak jednak spadła o 40 proc.

Mike Thrussell pół życia spędził na morzu. Od kiedy sięga pamięcią, wędkarstwo było jego pasją. W wieku 16 lat zaczął na siebie zarabiać. Chwytał się różnych zawodów, ale przy żadnym nie umiał długo wytrwać. Aż pojawiła się możliwość napisania tekstu do magazynu wędkarskiego. Dziś jest jednym z najbardziej uznanych brytyjskich dziennikarzy w branży wędkarskiej. Uważa się za szczęśliwego człowieka.

Dużo w życiu podróżował, pięć lat mieszkał w Australii. Ale zawsze wiedział, że to Fairbourne jest jego domem. Zamieszkał tuż przy plaży, tak blisko morza, jak to tylko możliwe. Z początku nie wiedział, dlaczego z podróży służbowych wraca niewyspany. Potem zrozumiał, że źle śpi, kiedy nie słyszy morza – w domu zawsze zasypia przy otwartym oknie. Nawet teraz, kiedy morze zaczęło się upominać o dorobek jego życia, szum fal nadal go koi.

– Skąd mamy czerpać optymizm? – pyta Thrussell. – Na razie usłyszeliśmy tylko, że będziemy musieli opuścić nasze domy, zapłacić za ich wyburzenie i w zamian nie dostaniemy żadnego odszkodowania. Co to dla mnie oznacza? Mam 64 lata, nie jestem bogatym człowiekiem, ale ciężką pracą udało mi się spłacić ten dom i miałem nadzieję na spokojną starość. Wiem jednak, że jeśli każą mi się stąd wynieść, moja skromna emerytura nie wystarczy na wynajęcie nowego domu. Wiem, czym jest bezdomność. Doświadczyłem jej, kiedy byłem nastolatkiem. Teraz boję się, że na koniec życia wyląduję na zasiłku i umrę w nędzy.

Rzeczywiście, władze od samego początku wykluczały możliwość wypłacania odszkodowań mieszkańcom wioski. Sylvia swój wymarzony dom nad morzem kupiła za 269 tys. funtów. Dziś jego wartość wynosi 170 tys., ale nikt w wiosce nie ma złudzeń, by ktokolwiek zapłacił za nieruchomość w Fairbourne powyżej 100 tys.

Dla niektórych to złota okazja, choć nie wypada mówić głośno o bogatych Anglikach w zaawansowanym wieku, którzy przyjeżdżają do Fairbourne z walizką wypchaną gotówką i wykupują domy za półdarmo. – Ich nie obchodzi, co będzie za 25 lat. Ale czy to jest fair? Z całą pewnością nie pomaga to wiosce – oburza się Mike. Jego zdaniem historia ­Fairbourne to przykład szaleńczego cięcia kosztów w Wielkiej Brytanii, a moment, w którym władze są gotowe poświęcić całą wioskę, by nieco zaoszczędzić, jest początkiem rozpadu społeczeństwa.

Zimna kalkulacja

David i Alvin mieszkają w Fairbourne od 15 lat, prowadzą pensjonat Einion ­House. To właśnie u nich w 2014 r. zatrzymali się dziennikarze BBC. Na ścianie przy recepcji wiszą czarno-białe zdjęcia z końca XIX w. Wtedy właśnie pojawił się tu Alexander McDougall, twórca popularnej w Wielkiej Brytanii mąki samorosnącej (z dodatkiem sody), na której zbił majątek. W 1895 r. przyjechał na zachodnie wybrzeże Walii i w miejscu, gdzie leży dziś Fairbourne, zapragnął stworzyć miejscowość wakacyjną. Zbudował kościół, pocztę, hotel i stację kolejową.

David i Alvin zgodnie dzielą się obowiązkami w pensjonacie. Jeden gotuje fasolkę i smaży bekon na śniadanie dla gości, drugi zabawia ich rozmową w niewielkiej jadalni z widokiem na zielone łąki i białe owieczki. David angażował się w ruch Fairbourne Facing Change. Nie wątpi w to, co mówią naukowcy na temat zmian klimatu, i wie, że morze będzie się upominać o takie miejsca jak jego wioska.

– Wtedy zostaną nam dwa wyjścia. Albo umocnimy wały, albo wioska zatonie. Myślę, że władze zdecydowały o jej likwidacji, zestawiając wartość tutejszych nieruchomości z kosztami utrzymania zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Los naszej wioski określiła więc zimna kalkulacja finansowa. Nikt w niej nie uwzględnił wartości, jaką stanowi społeczność Fairbourne – nasi mieszkańcy, nasz pub, kolejka wąskotorowa i wyśmienita restauracja indyjska.

Podobno na plaży w Fairbourne można czasem usłyszeć bijące na alarm dzwony zatopionych kościołów mitycznego królestwa Cantre’r Gwaelod, pochłoniętego niegdyś przez morze. Winny był niefrasobliwy król Gwyddno Garanhir, który zamiast chronić mieszkańców królestwa przed gniewnymi falami, spędzał całe dnie na zielonych wzgórzach Barmouth i pisał ballady. Obowiązek pilnowania wałów powierzył poddanemu o imieniu Seithenyn, który ponad wszystko kochał jednak kobiety i wino. Kiedy pewnej nocy przyszedł potężny sztorm, Seithenyn był zbyt pijany, by zareagować. Po Cantre’r Gwaelod została tylko legenda.

Stuart Eves mówi, że Fairbourne to wioska, do której nie dotarła chciwość. Czy ma rację? Zmiany klimatu to przecież właśnie rezultat naszej chciwości. Co innego napędza zbliżającą się katastrofę klimatyczną, jeśli nie nasz niepohamowany konsumpcjonizm?

A może zanim o Fairbourne upomni się morze, pogrzebią je politycy, zbyt cyniczni, by walczyć o niewielką wioskę? Zbyt zajęci sobą, by skupić się na realnych problemach, od których już wkrótce nie będzie ucieczki? Przecież to, co stanie się z Fairbourne, będzie scenariuszem przyszłych losów wielu miast i wiosek w Wielkiej Brytanii. Brytyjska Komisja ds. Zmian Klimatu (CCC) opublikowała w zeszłym roku raport, z którego wynika, że w podobnej do Fairbourne sytuacji może znaleźć się 530 miejscowości. W roku 2080 półtora miliona domów będzie zagrożonych powodzią, kolejnych sto tysięcy może się zawalić na skutek erozji. Tylko w Walii 104 tys. posiadłości grozi zatopienie. Autor raportu, Jim Hall, nazwał sytuację na brytyjskim wybrzeżu tykającą bombą.

– Likwidacja Fairbourne? Co to w ogóle oznacza? Zlikwidować to można elektrownię jądrową, a nie wioskę. Nazywają nas pierwszymi uchodźcami klimatycznymi w Wielkiej Brytanii. Jacy z nas uchodźcy? Przecież mamy domy. Po co używać takich słów? – zastanawia się Alan Jones, właściciel Fairbourne Chippy, lokalnej smażalni serwującej na tekturowych tackach ukochane przez mieszkańców Wysp fish and chips, rybę z frytkami. Alan nie boi się o przyszłość. Nie wierzy w złe prognozy ani dla Ziemi, ani dla Fairbourne. – Klimat zmienia się nieustannie od milionów lat. OK, może trochę przyspieszyliśmy te zmiany, ale bez przesady.

Fairbourne Chippy to najpopularniejszy lokal w wiosce, ale na prawdziwą ucztę chodzi się do Indiana Cuisine, gdzie gości od progu wita śnieżnobiały uśmiech właściciela. Mayur Verma, znany niegdyś jako Raj, był gwiazdą ­Bollywood. Kiedy poczuł, że jego życie przestało do niego należeć, rzucił karierę i wyruszył w podróż w nieznane. Do biznesu restauracyjnego namówiła go żona, świetna kucharka. Wiedział, że nie chce otwierać kolejnej knajpy serwującej typowe british curry. Pragnął stworzyć restaurację na końcu świata, której sława przyciągnie gości ze wszystkich stron.

Rajowi został gwiazdorski uśmiech, ale w Fairbourne Indiana Cuisine jest przede wszystkim troskliwym gospodarzem. Być może bogate doświadczenie bollywoodzkiego aktora nauczyło go, że najważniejsze jest to, co tu i teraz. Uważa, że nie należy robić dalekosiężnych planów, bo życie jest zbyt zaskakujące, by móc przewidzieć to, co zdarzy się jutro, nie mówiąc o prognozach na kolejne 20, 30 czy 50 lat. Dlatego ze spokojem patrzy na morze. Mówi, że życie jest zbyt piękne, by zaprzątać sobie głowę katastrofą, która nie wiadomo kiedy nadejdzie.

– Od kiedy się tu sprowadziłem, a było to ponad 40 lat temu, ludzie nieustannie powtarzali, że pewnego dnia tę wioskę zabierze morze – tłumaczy bez cienia goryczy Stuart Eves. Dla niego utrata jest ceną, którą musi zapłacić za życie w pięknym miejscu.

Z tą myślą trudniej pogodzić się Sylvii. Dom nad morzem był marzeniem jej życia. Kiedy się spełniło, cieszyła się jak mała dziewczynka. Nie jest zła na morze. Pretensje ma do ludzi, którzy tak mało pojmują z tego, co dzieje się z naszą planetą. Ale morza nigdy nie przestanie kochać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2019